[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tymczasem starucha przechwalała się dalej:
- Zdawało jej się, że mnie przechytrzy, ale mnie nie tak łatwo wywieść w pole. Ukarałam
ją tak, jak na to zasłużyła.
- Co jej zrobiłaś, wstrętna wiedzmo?! - zagrzmiał Ormund. Inga była zdumiona, że tak
świetnie potrafi udawać.
- Z początku chciałam jej tylko dać nauczkę, żeby nie wtykała nosa w nie swoje sprawy,
bo czy taka smarkula mogłaby mnie przestraszyć? Posmarowałam skaleczenie na jej
policzku specjalną maścią, dzięki czemu dzisiejszą noc zapamięta na całe życie. Ale
potem jeden z tych moich głupców chlapnął, gdzie cię uwięziliśmy. Wtedy się
zdenerwowałam i odpowiednio ją nakarmiłam.. Jeśli się spodziewasz, że sprowadzi
pomoc, to siÄ™ zawiedziesz.
Kiedy starucha mówiła o maści, Inga wzdrygnęła się. Chciała szybko zetrzeć ją z
policzka, ale Ormund trzymał jej dłonie w żelaznym uścisku. Serce waliło dziewczynie tak
mocno, że obawiała się, iż wiedzma je usłyszy.
Ormund tymczasem udawał zrozpaczonego.
- Jak mogłaś uczynić coś takiego mojej podopiecznej! To prawda, że mam z nią same
kłopoty, ale mimo to jestem do niej przywiązany. Spoglądała na mnie z cielęcym
uwielbieniem, kiedy wycinałem w pień wrogów!
Inga uszczypnęła go.
Ormund z największą powagą ciągnął dalej:
- Nawet nie wiesz, jaki mi sprawiasz ból!
O czym on mówi, zastanowiła się Inga. O uszczypnięciu?
- Jest tak, jak ci mówiłam - zarechotała starucha. - Zjedz teraz, a potem możesz się
pomodlić. Ciekawe, czy ten twój krzyż cię uratuje!
Z szyderczym śmiechem zniknęła za drzwiami.
Inga pospiesznie starła z twarzy maść.
114
- A jeśli trucizna już dostała się do krwi? - mówiła niespokojna. - Co się ze mną stanie,
Ormundzie?
- Nie wiem, ale myślę, że to nie zagraża życiu. Rozwiąż mnie do końca, bo już dość mam
leżenia.
Dziewczyna zdjęła rzemienie z jego nadgarstków. Zauważyła ślady wskazujące na to, że
sam starał się uwolnić, i wcale jej to nie zdziwiło.
- Mimo że przed chwilą mnie obraziłeś, Ormundzie, cieszę się, że cię widzę. Wiele
miesięcy minęło od naszego rozstania i strasznie się za tobą stęskniłam. Naprawdę
uważasz, że patrzę na ciebie z cielęcym uwielbieniem, kiedy zabijasz ludzi?
- Coś ty, chciałem się z tobą trochę podrażnić, tymczasem tak mnie uszczypnęłaś, że
ledwo wytrzymałem, by nie krzyknąć!
- Myślisz, że mi było wygodnie? Ten twój pancerz jest strasznie zimny i uwiera.
- Ingo - Ormund spojrzał jej prosto w oczy.
- Tak?
- Czy staÅ‚o siÄ™ tak, jak mówiÅ‚em, gdy siÄ™ rozstawaliÅ›my? PrzywykÅ‚aÅ› do Torbjörna
Erikssona?
Zamarła na moment, ale w końcu rzekła:
- Tak. Stało się, jak powiedziałeś.
Lekkie drżenie dłoni, napięte mięśnie, to była jego jedyna reakcja.
- To dobrze - rzekł lekko. - Znaczy, że pomogły ci te miesiące. Zresztą mnie także.
Cieszę się z twego powodu, Ingo. Bolało mnie, że niewinna istota cierpi dlatego, że
jestem krzyżowcem. To najlepsze, co mogło się stać.
Inga poczuła, że ogarnia ją smutek.
115
ROZDZIAA XXVII
- Bałem się, że nie zdołam utrzymać się na nogach - powiedział Ormund, prostując kości.
Inga złapała się za głowę:
- Całkiem zapomniałam, po co wyruszyłam w tę szaleńczą drogę. Powiedz, jak twoje
kolano? Pewnie podczas walki w lesie też zostałeś ranny?
- Nie, nie było tak zle - uśmiechnął się. - Mieli mnie pojmać żywego, więc uważali, by nie
zrobić mi krzywdy. Powalili mnie na ziemię jednym ciosem i związali. Ropiejące kolano
wygoiła swoimi maściami wiedzma.
Maści... Na twarzy Ormunda pojawił się wyraz zamyślenia.
Teraz już wiedział, co czeka dziewczynę. Dobrze, że jest silna i rozsądna, więc poradzi
sobie i zrozumie. Z ciepłym uśmiechem popatrzył na swą podopieczną, która chodziła po
szopie, starając się znalezć jakąś możliwość ucieczki. Uczucia, jakie żywił wobec Ingi,
trudno było wyrazić słowami. Bał się, że dziewczyna dostrzeże je w jego oczach i
niewłaściwie zrozumie.
Niewłaściwie... czyżby? Otrząsnął się z tych niepokojących myśli i wstał, by pomóc
Indze.
- Drzwi nie uda nam się wyważyć, to pewne. Myślę jednak, że już są po kolacji.
- To znaczy, że zasnęli jak susły - roześmiała się Inga. - Jeśli tak, to uciekniemy i
odnajdziemy Kalva. Domyślam się, że już się mocno niecierpliwi.
- O ile nie spadł z konia - wszedł jej w słowo Ormund. - Wiesz, wydaje mi się, że najlepiej
będzie, jeśli wymkniemy się tą samą drogą, którą się tu zjawiłaś. Chodz, pomożesz mi
przesunąć ławę.
Wspólnymi siłami ustawili znalezione rupiecie jeden na drugim. Kiedy Ormund na nie
wszedł, sięgnął dymnika. Najpierw podsadził Ingę, a potem sam podciągnął się w górę.
Upewniwszy się, że chata pogrążona jest w ciszy, oboje zsunęli się po pochyłym dachu.
Ormund zeskoczył na ziemię pierwszy i wystawił ręce, by pomóc Indze. Kiedy
dziewczyna znalazła się w jego mocnych ramionach, nie zdołała powstrzymać
westchnienia.
- Uderzyłaś się? - zapytał cicho.
- Nie, nic mi się nie stało - wymamrotała zawstydzona i otrzepała ubranie.
116
Kiedy wreszcie dotarli do zagajnika, zastali Kalva leżącego w trawie. Koń pasł się
nieopodal.
- Zastanawiałem się już, czy nie ruszyć szturmem na tę twierdzę - zażartował. - A więc
Inga zdołała cię uwolnić, Ormundzie. Zastanawiam się, co by się stało, gdyby to
dziewczę postanowiło dostać się do piekła.
- Pewnie by sobie poradziła - odparł oschle Ormund.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]