[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmęczony.
Na środku pola le\ał cały stos buraków cukrowych.
Beda zasnęła. Có\ miał robić? Poło\ył się obok i czekał, a\ zapadną ciemności.
Ciemności, których tak okropnie się bał.
Gdzieś w pobli\u płynęła rzeka. Herman ogromnie lękał się wodnika, narodowego
stracha Skanii. Chłopiec wiedział, \e wodnik czasem przybiera postać mę\czyzny, a czasem
konia i \e jest bardzo grozny. Jeśli zwykły śmiertelnik siądzie na grzbiecie takiego konia, ten
potrafi znienacka runąć w toń i pociągnąć nieszczęśnika na dno.
Herman nie chciał się utopić. Poza tym nie mógł, przecie\ musiał zaprowadzić
młodszą siostrę do domu, do Hult. Do Matyldy!
I do wstrętnego Emila, uświadomił sobie naraz i sposępniał. Wolałby, \eby ten
wstrętny Emil nigdy się nie pojawił. Albo \eby ktoś go porządnie stłukł. Rąbnął go w głowę z
całej siły.
Herman nie wstając zacisnął dłonie w pięści i jak mógł najsilniej uderzał w powietrze.
Wyobraził sobie, \e bije Emila, który zabrał im Matyldę i Hult.
To miejsce nie nale\ało do niego. Nie ma tam nic do roboty!
Chłopiec rozpłakał się zrazu ze złości, w końcu jednak ogarnęła go całkowita
bezsilność. Zmęczony zasnął, pochlipując przez sen.
Kiedy Herman otworzył oczy, ujrzał niewielkie stado saren, które pasły się w pobli\u.
Chłopiec prawdopodobnie słyszał je przez sen, a mo\e obudziły go jakieś inne dzwięki, było
bowiem jeszcze bardzo wcześnie i zwykle o tej porze spał.
Nawet w tej okropnej Danii! Kiedy uciekali od okropnej macochy i okropnego...
No nie, ju\ nikt więcej nie był okropny.
Beda jeszcze spała. Prze\ywał rozterkę, bo nie wiedział, czy powinien ją obudzić, czy
te\ nie. Le\ała posiniała od chłodu.
Nie, nie ma siły od nowa wysłuchiwać jej płaczu. Znowu się poło\ył, ale teraz trawa
wydawała mu się bardzo zimna. Niedaleko chłopca mały pajączek wspiął się szybko na
utkaną między krzakami pajęczynę, na której wisiały nanizane kropelki rosy.
Buraki cukrowe.
Herman zerwał się. Pójdzie i przyniesie je teraz, kiedy wszyscy jeszcze śpią.
Sarny spłoszyły się i zniknęły w porannej mgle.
Wszedł na pole. Ziemia przyklejała mu się do butów. Z trudem podnosił cię\kie nogi.
A musiał się spieszyć. Niełatwo było jednak poruszać się po tej gliniastej mazi, wilgotnej i
czarnej.
Co to, wodnik?
Z lękiem spojrzał w stronę rzeki.
We mgle zdawał się dostrzegać kontury końskiej sylwetki.
Nie, przecie\ to tylko zarośla.
Przemieścił się ju\ tak daleko w głąb pola, \e stracił z oczu  ląd . Jeśli Beda się teraz
zbudzi, przerazi siÄ™ nie na \arty.
Herman przełknął ślinę, rozejrzał się wokół w poszukiwaniu sterty buraków
cukrowych. A jeśli zabłądzi?
Sam, całkiem sam na ogromnym świecie. Wszędzie tylko mgła, z której wyłonić się
mogą trolle albo jakieś inne straszydła. A co zrobi, jeśli naraz pojawi się chłop, którego
własnością jest to pole?
Wreszcie! SÄ… buraki!
Herman ruszył biegiem, z trudem podnosząc oblepione błotem i gliną nogi.
Ale wielkie! Myślał, \e wezmie dwa buraki, ale przecie\ nie dadzą rady ich zjeść...
Nie, jednak powinni mieć dwa, ka\dy swój, nie mogą przecie\ czekać, a\ drugie się
naje. Buraki oczyszczono ju\ z liści i korzeni, nie było ich za co chwycić. Chłopiec więc
musiał wziąć pod pachę dwie kule.
CiÄ™\kie, och, jakie strasznie ciÄ™\kie.
Usiłował biec, ale natychmiast jeden burak wysunął mu się i spadł na ziemię.
Niedobrze.
Posuwał się wolno, bo co chwila któryś burak wypadał mu z rąk. No i ta mgła...
Zatrzymał się, by ustalić, gdzie się znajduje.
Gdzie on jest? Nie widać jego śladów!
Czuł wzbierający w piersi płacz.
Wreszcie coś dojrzał... drzewa, właściwie zarośla.
Buraki znów mu upadły.
Wreszcie dotarł na skraj pola.
Och, nie! Znalazł się nad rzeką!
Którędy ma teraz iść?
Buraki znów wyśliznęły mu się z rąk. Herman schylił się po swą zdobycz, ale czuł, \e
ogarnia go panika. Na pewno zaraz podbiegnie do niego wodnik i zepchnie go w głębinę...
Zlany potem wyprostował się i poprawił cię\ki ładunek pod pachami.
W którą stronę powinien pobiec?
Nie ma innego wyjścia, musi zawołać Bedę.
Jak rozdzierająco rozpaczliwie zabrzmiał jego krzyk!
Gdzieś w pobli\u odezwał się zaspany głos siostry.
Dzięki Bogu.
Po chwili ją odnalazł. Buraki toczyły się jeden za drugim w dół zbocza.
- Zobacz, co znalazłem, Beda! Mamy co jeść!
Była jeszcze taka zmęczona, \e jedynie wystawiła rękę po swojego buraka.
- Ale\ on jest cały w glinie - narzekała.
- Mo\emy przecie\ wyczyścić je w trawie.
Tak te\ uczynili.
- Ta skóra jest niesmaczna, Hermanie.
- Tak, ale tam gdzie obcięte są liście, spróbujemy podzielić go na pół.
Beda miała zbyt delikatne paluszki, Herman znalazł więc ostry, kanciasty kamień i
odłupał nim kawałek buraka.
Dziewczynka ugryzła i skrzywiła się.
- Hermanie, to nie sÄ… buraki cukrowe, to rzepa!
Herman nie mógł wiedzieć, \e buraki cukrowe, znane i uprawiane ju\ w Danii, nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •