[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poważny kłopot ze zdjęciem buta, a każdy krok wywoływał na jego twarzy bolesny grymas.
- Tak nie można - powiedział Dominik. - Wesprzyj się teraz na mnie. Kiedy dojdziemy
do ludzi, zobaczymy, co z nogÄ….
- Oprzyj się na nas - poprawiła Villemo, stając przy drugim boku Jonsa.
Był to dość żałosny widok, gdy tak brnęli przez bezkresne pustkowie. Zmęczeni,
przemoczeni, bezbronni...
Herszt snapphanów, Mały Jon, beształ swoich ludzi:
- Uciekli wam z wąwozu, gamonie! Jak to się stało?
- Ale trzech z nich dostaliśmy - próbował się bronić jeden z opryszków.
- O dwóch za mało. A oni zabili jednego z nas. To nie miało prawa się zdarzyć! Ale
jeżeli im się wydaje, że są już uratowani, to się grubo mylą. Są teraz w drodze do Hallaryd.
Poczekamy tam na nich.
- Nie możemy przecież wyjść stąd tak, żeby nas nie widzieli.
- Oni idą piechotą, a my mamy konie. Ominiecie ich łukiem tak dużym, żeby was nie
zobaczyli! Albo zaczekajcie... Jadę z wami. Mam ochotę dopaść tego czarnego, to jakiś oficer,
jeśli dobrze widzę. Ten drugi to zwyczajny wiejski parobek. Jego schwytamy jak gęś. A
potem zostanie już tylko dziewczyna. Chcę mieć ją nietkniętą. Rozumiecie?
- Tak jest. Ale ja siÄ™ trochÄ™ bojÄ™ tego oficera. On jest niebezpieczny.
- Nic podobnego! Szwedzcy oficerowie to żałosne chłystki, wszyscy jak jeden.
Lecz także głos Małego Jona brzmiał cokolwiek niepewnie. Ten oficer wyglądał
imponujÄ…co.
- Podejdziemy ich - obiecał. - A tego czarnego zostawcie mnie! Póznej zajmiecie się
parobkiem.
- Nie możemy już teraz pogalopować przez pustkowie i tam ich dopaść? Została im
tylko jedna strzelba.
Mały Jon popatrzył na kompanów z niechęcią.
- Wiecie bardzo dobrze, że ja wolę bardziej wyszukane metody niż zwyczajny napad.
Podwładni kiwali głowami. Wiedzieli. Oczywiście, wiedzieli bardzo dobrze, że Mały
Jon uwielbia wojnę nerwów, dręczenie swoich ofiar.
- Pastor w Hallaryd... - rzekł herszt z szyderczym uśmieszkiem. - Mamy go na oku już
od jakiegoś czasu, prawda? Teraz to on pożartuje ze szwedzkimi żołnierzykami!
Podczas gdy Villemo i jej dwaj rycerze wędrowali przez spalone słońcem pustkowie,
niewielka grupa jezdzców zmierzała na północ. Omijali równinę dużym łukiem ku
wschodowi, tak że wędrowcy nie mogli ich widzieć. Jak cienie mknęli do Hallaryd i wkrótce
tam dotarli. Zwyczajni przybysze, a jeden zmierzał do kościoła...
Po południu trójka także dotarła do Hallaryd.
- Co teraz zrobimy? - zapytała Villemo.
Była tak zmęczona drogą, tak okropnie bolały ją plecy ad podpierania Jonsa, że ledwie
trzymała się na nogach.
Dominik przyglądał się z daleka małej osadzie.
- Chyba nie powinniśmy sądzić, że wszyscy będą tu do nas wrogo usposobieni -
powiedział. - Mimo wszystko są to ziemie czysto szwedzkie. Idziemy do wsi i spytamy, czy
mają jakieś lokum do wynajęcia. Trzeba jak najszybciej opatrzyć nogę Jonsa.
We wsi pośród drewnianych, malowanych na czarno smołą budynków znalezli
niewielką gospodę. Owszem, mogą wynająć pomieszczenie, na podwórzu stoi mały domek,
jeśli chcą, mogą tam przenocować.
Chcieli, rzecz jasna, i zaraz poszli do tego domku, składającego się z jednej tylko izby.
Villemo tak już przywykła do życia w towarzystwie mężczyzn, że brak oddzielnego
pomieszczenia zupełnie jej nie przerażał. Niezwłocznie zajęli się nogą Jonsa.
- Obawiam się, że trzeba będzie rozciąć but - zmartwił się Dominik. - Noga okropnie
spuchła.
Jons bez słowa skinął głową. Pózniej będzie się martwił, co włożyć na nogi. Zresztą
jest przecież lato, Bogu dzięki, a on nawykł w domu do chodzenia boso.
Gdy już umyli nogę i mocno ją obwiązali, poszli do gospody coś zjeść. Smakowało
niebiańsko, wszyscy troje mieli wrażenie, że przeszli przez pełen ognia czyściec, a teraz
dotarli do raju.
Kiedy kończyli posiłek i stwierdzili, że robi się ciemno, do stołu podszedł jakiś
człowiek w szatach duchownego.
Ukłonił się szacunkiem.
- Widzę, że pan jest królewskim oficerem - zwrócił się do Dominika.
- Tak, jestem kurierem - odparł Dominik krótko.
- To jeszcze lepiej! Chodzi o to, że chciałbym przekazać panu pewne niezwykle ważne
informacje z prośbą, by pan z kolei zechciał przedstawić je Jego Wysokości. To sprawa
najwyższej wagi państwowej.
Wszystko możliwe. Na tych przygranicznych terenach działo się wiele dziwnych
rzeczy.
- Jeżeli zechce mi pan poświęcić trochę czasu, proszę, by mi pan towarzyszył na
plebaniÄ™.
Villemo wpadła w złość. Z początku, kiedy przyszli do Hallaryd, była zbyt zmęczona,
żeby myśleć o czymś poza jedzeniem i odpoczynkiem, ale posiłek przywrócił jej chęć do
życia. Siedziała teraz z kolanem przyciśniętym do nogi Dominika i dreszcz ją przenikał na
myśl, że będzie z nim dzielić pokój. A może nawet posłanie?
Gorączka trawiąca jej ciało nie opadła. I wiedziała, że nie opadnie, dopóki Dominik
nie będzie jej. Nawet gdyby cały świat zabraniał im być razem.
- Owszem, chyba mógłbym... - zaczął Dominik.
Z najwyższą niechęcią myślał o tym, że będzie musiał zostawić Villemo w jednej izbie
z Jonsem. Jons miał wprawdzie zwichniętą nogę, co zapewne czyniło go nieszkodliwym,
mimo to...
- Ale wrócisz szybko? - spytała Villemo niespokojnie.
Dominik posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie. Słyszał lęk w jej głosie. On także
bardzo sobie cenił jej obecność i myśl o tym, że będzie mógł spędzić noc w tym samym
pokoju co ona. Będzie mógł jej bronić...
Bronić? Czy naprawdę takie było największe pragnienie Dominika?
- Niestety - rzekł ksiądz, zwracając się do Villemo. - Niestety, to zajmie trochę czasu,
chodzi o dość skomplikowane sprawy. Przed północą jednak będziecie mieć pana oficera z
powrotem.
Dziewczyna jest jeszcze bardziej apetyczna z bliska, myślał Mały Jon ubrany w szaty
duchownego, które ukradł w zakrystii. Czy oni naprawdę wierzą, że zwiodą kogoś tym
męskim przebraniem? Ma krótkie włosy. Dlaczego? Obcięto jej za karę? A może zrobiła to z
własnej woli, żeby lepiej udawać żołnierza? Nie kobiety zbyt wiele uwagi przywiązują do
pozorów, żeby z własnej woli obciąć włosy.
Ona będzie moja! Jak tylko pozbędziemy się tych dwóch, będzie moja! Spójrzcie
tylko na te oczy! Jak u kota, nigdy takich nie widziałem! Owszem, widziałem. Ten kurier ma
podobne.
- Proszę mi wybaczyć, czy wy dwaj jesteście krewnymi? - zapytał uniżenie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]