[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mimo woli skrzywiłem się, wydając jęk, kiedy je nakładano, a Lexius dostrzegł to i usłyszał.
Nie śmiałem podnieść na niego wzroku, ale ujrzałem, że odwrócił się do mnie i nagle
poczułem na głowie jego dłoń. Pogłaskał mnie, potem trącił ciężarek wiszący na lewym
sutku, tak że zakołysał się jak wahadełko. Skrzywiłem się znowu i natychmiast spłonąłem
rumieńcem, przypominając sobie jego słowa o bezgłośnym okazywaniu emocji.
To nie było trudne. Czułem się oczyszczony wewnątrz i na zewnątrz i ani mi było w głowie
uwalniać się spod jego władzy. Namiętność boleśnie targała lędzwiami i nagle z moich oczu
pociekły łzy.
Lexius nakrył mi usta wierzchem dłoni, a ja ucałowałem ją natychmiast. Potem uczynił to
samo z Tristanem, który złożył na dłoni pocałunek z większym wdziękiem niż ja; brało w tym
udział całe jego ciało. Z oczu ciekły mi teraz łzy, bardziej gorące i obfite.
Co mnie czeka w tym dziwnym miejscu? Mnie, zbiega i buntownika?
Jestem tutaj i teraz zgodnie z bezgłośnym poleceniem klęczałem na czworakach u boku
Tristana. Obaj, niemal dotykając czołem podłogi, podążyliśmy za Lexiusem, który po wyjściu
z łazni kroczył długim korytarzem.
Wyszliśmy do dużego ogrodu pełnego niskich drzew figowych i klombów - i tu
zorientowałem się od razu, co nas czeka. Aby upewnić się, że wiemy już, o co chodzi, Lexius
smagnął nas paskiem pod brodą, a kiedy unieśliśmy głowy i spojrzeliśmy przed siebie,
poprowadził nas - w dalszym ciągu na czworakach - na długą przechadzkę alejką. Mogliśmy
dzięki temu przyjrzeć się dokładnie niewolnikom zdobiącym ogród.
Było ich przynajmniej dwudziestu, o naturalnym, nie zmienionym kolorze skóry, każdy z
nich tkwił na gładkim drewnianym krzyżu wpuszczonym w ziemię, pośród kwiatów i traw, w
cieniu zwisających nisko gałęzi drzew.
Ale tutejsze krzyże różniły się od Krzyża Kazni w wiosce. Wysoko umocowane belki
poprzeczne przechodziły pod ramionami niewolników, skrępowanymi na plecach. Masywne,
zakrzywione mosiężne haki utrzymywały ciężar szeroko rozsuniętych ud, podeszwy stóp
każdego niewolnika przylegały do siebie, nogi były spętane w kostkach.
Wisieli na krzyżach, ze spuszczonymi głowami, tak że mogli widzieć swoje wyprężone
członki, a ich ręce, przywiązane na plecach do krzyża, były złączone łańcuchami z
ogromnymi pozłacanymi fallusami, wetkniętymi między pośladki. %7ładen z nich nie podniósł
wzroku ani nie ośmielił się poruszyć podczas naszej przechadzki.
Wystrojona służba krzątała się w milczeniu, rozkładała na murawie wielobarwne kobierce i
ustawiała na nich niskie stoły, jak do bankietu. Na drzewach zawieszono miedziane latarnie, a
na okalających ogród ścianach rozmieszczono pochodnie.
Wszędzie stały ozdobne pufy, roznoszono właśnie srebrne i złote dzbany z winem, na stołach
ustawiono tace z kielichami. Z pewnością nakrywano do kolacji.
Mogłem sobie wyobrazić, jak bym się czuł, wisząc na belce, z nogami wspartymi na
mosiężnych hakach, nadziany na olbrzymi fallus. W blasku światła widok niewolników na
krzyżach z pewnością zrobi jeszcze większe wrażenie. A panowie będą ucztować w obecności
tych żywych posągów. Co się z nimi stanie, jeśli ośmielą się podnieść wzrok? Zostaną zdjęci
z krzyży i zgwałceni?
Do zapadnięcia zmroku było jeszcze sporo czasu. Nigdy w życiu nie chciałbym tkwić na tym
krzyżu, cierpieć i czekać, patrzeć na lśniące ciała innych, na ich pięknie rozkwitłe narządy.
Nie, tego już by było za wiele, pomyślałem. Nie zniósłbym tego.
Nasz wysoki, elegancki i wyniosły pan poprowadził nas do środkowej części ogrodu.
Powietrze było ciepłe i słodkie, wiała lekka bryza. Ujrzałem Dmitriego; wisiał już na krzyżu,
podobnie jak inny niewolnik, Europejczyk o ciemnorudych włosach, zapewne jakiś książę
odebrany naszej życzliwej królowej. Dwa puste krzyże czekały na Tristana i na mnie.
Jakby spod ziemi pojawili się nagle posługacze; na moich oczach unieśli Tristana i szybko,
sprawnie umieścili go na krzyżu. Nie nadziali go jednak, dopóki jego uda nie spoczęły
swobodnie w zgięciach mosiężnych haków, a kiedy ujrzałem rozmiar fallusa, skrzywiłem się
mimo woli. W jednej chwili ręce Tristana spętano w przegubach i przywiązano do
poprzeczki. Pionowy słup sterczał między jego dłońmi, a penis nie mógł już być bardziej
twardy.
Kiedy posługacze zajęli się rozczesywaniem włosów Tristana i krępowaniem jego stóp,
zrozumiałem, że jeśli mam coś zrobić, pozostało mi na to niewiele czasu: najwyżej kilka
sekund. Podniosłem wzrok na spokojną twarz pana. Obserwował Tristana z rozchylonymi
ustami i lekkimi wypiekami na policzkach.
Nadal klęczałem na czworakach. Przysunąłem się do niego tak blisko, że dotknąłem jego
szaty, a potem z wolna usiadłem z powrotem i podniosłem oczy. Jego twarz przybrała
osobliwy wyraz, jakby zwiastun gniewu, że odważyłem się na tak zuchwały krok. Nie
poruszając ustami, aby nie mogli mnie usłyszeć posługacze, szepnąłem:
- Co skrywasz pod tą szatą, że tak nas dręczysz? Jesteś eunuchem, nieprawdaż? Na twojej
ładnej twarzy nie widzę ani jednego włosa. Bo jesteś eunuchem, czyż nie?
Miałem wrażenie, że włosy na głowie stają mu dęba. Posługacze nacierali ciało Tristana
wonnym olejkiem i starannie usuwali jego nadmiar. Ale dostrzegałem ich tylko kątem oka.
Nie oni interesowali mnie w tej chwili.
Wpatrywałem się w mojego pana.
- Jesteś eunuchem? - szepnąłem znowu, ledwo poruszając wargami. - A może jednak masz
pod tą strojną szatą coś, co by zdołało wbić się we mnie? - Roześmiałem się z zamkniętymi
ustami; zabrzmiało to dość urągliwie. Tymczasem ja naprawdę wspaniale się bawiłem.
Zdawałem sobie sprawę, że mogę się posunąć za. daleko. Ale jego mina - wyraz czystego
zdumienia - była dla mnie warta tego ryzyka.
Zarumienił się cudownie, dotknięty do żywego, szybko jednak odzyskał kontrolę nad sobą.
Zmrużył oczy.
- Ale... eunuch czy nie... muszę przyznać, że przystojny z ciebie gagatek! - dodałem.
- Cisza! - zagrzmiał.
Posługacze, przerażeni, znieruchomieli, a pan, którego gromki głos odbił się echem po całym
ogrodzie, wydał skrzekliwie jakieś krótkobrzmiące polecenia, po których służba, jeszcze
bardziej zalękniona, czym prędzej zakończyła czynności przy Tri-stanie i oddaliła się w
milczeniu.
Mimo spuszczonej głowy znowu podniosłem wzrok na Lexiusa.
- Jak śmiesz! - syknął.
Uznałem ten moment za niezwykle zabawny, bo mój pan mówił teraz dokładnie takim samym
szeptem, jak ja przed chwilą. Nie odważył się zwrócić do mnie głośniej niż ja do niego.
Uśmiechnąłem się. Moja pała tętniła już sokami, gotowa w każdej chwili do erupcji.
- Jeśli wolisz, ja cię pokryję! - wyszeptałem. - To znaczy, jeśli on nie funkcjonuje należycie,
ten twój interes...
Klaps wylądował na moim ciele tak błyskawicznie, że nawet nie spostrzegłem ruchu ręki.
Upadłem na ziemię. Znowu znalazłem się na czworakach. Usłyszałem świst; ten dzwięk
wydał mi się grozny, ale nie mogłem sobie przypomnieć dlaczego. Spojrzałem w górę. Lexius
wyciągał właśnie zza pasa długi skórzany rzemień, owinięty do tej pory w talii i skryty w
fałdach aksamitnego kaftana. Rzemień kończył się niewielką pętlą, o obwodzie
wystarczającym na przeciętnej grubości członek, nie na mój - byłem o tym przekonany. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •