[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wiemy, co powoduje takie zaczerwienienia. Męski zarost.
Jeśli Taylor do tej pory nie była zarumieniona, to teraz stała
się czerwona jak burak. Nie spoglądała do lustra, od kiedy Josh
całował jej twarz i szyję. Wtedy w ogóle o tym nie pomyślała.
Ma wrażliwą skórę i właściwie mogła się tego spodziewać.
Wypiła łyk herbaty i dopiero potem podniosła wzrok. Jenny
natychmiast przestała się śmiać i wydawało się, że za chwilę
zaraz się rozpłacze. Taylor często widywała w szpitalu takie
nagłe zmiany nastroju u przyszłych matek.
- Przepraszam cię, kochanie. - Jenny szybko otarła oczy. -
Ostatnio często śmieję się z byle czego. Nie chciałam być niemiła.
Taylor uśmiechnęła się szeroko i szczerze, a jej słowa zasko
czyły wszystkich.
- Gdybym nie znała się na żartach, nie miałabym czego
szukać w tym domu.
Widząc wyraz ulgi na twarzach dziewcząt, zrozumiała, że
powiedziała właściwą rzecz. Czuła się już dużo lepiej.
- No to powiedzcie mi, co robię nie tak? I co wy zrobiłyście
takiego, że udało wam się usidlić dwóch Malone'ow?
UKOCHANY Z MONTANY 107
- Chyba ukroję jeszcze chleba i nastawię następny czajnik.
- Hanna szybko wstała od stołu. - Widzę, że zanosi się na
dłuższą rozmowę.
Kiedy po chlebie nie został już ani okruszek, przyszła pora
na lody. Cztery kobiety plotkowały jak najęte. Pierwsza zmę
czyła się Hanna.
- Marzę o łóżku. Nie jestem już taka młoda. I wy też po-
winnyście wziąć ze mnie przykład - rzuciła na odchodnym.
Dziewczęta chórem powiedziały jej dobranoc i znów, nie
wiadomo czemu, wybuchnęły śmiechem.
- Przestańcie - jęknęła Jenny - bo znów będę musiała zro
bić siusiu.
Savanna położyła rękę na ramieniu Taylor.
- Trochę z ciebie żartujemy, bo czasami jesteś nieco za
sztywna, ale naprawdę się cieszymy, że zależy ci na Joshu.
- To aż tak widać?
- Nawet przed tym. - Savanna wskazała na policzek Taylor.
- Powinnyśmy już chyba porozmawiać o przyjęciu. Czasu
nie zostało nam tak wiele - powiedziała Jenny, opierając się
łokciami o stół. - Co nieco już przygotowałam i zamroziłam,
ale nadal nie wiemy, ilu będzie gości.
- O, właśnie! - przypomniała sobie Taylor. - Mój tata i brat
przylatują w ten weekend i Josh powiedział, żebym ich też
przyprowadziła.
- Super! Fajnie, że ich poznam - ucieszyła się Savanna.
Zmrużyła oczy i zaczęła liczyć na palcach. - Wyszło mi ponad
czterdzieści osób. Niezła banda.
- Zaraz, zaraz. Tak tu gadamy, a nie powiedziałaś nam,
jak Joshowi wyszedł pierwszy lot? - spytała zaniepokojona
Jenny.
- Znakomicie. Te ręczne stery to genialny wynalazek.
- Co za ulga! - Jenny wsparła się o stół i z trudem wstała
108 UKOCHANY Z MONTANY
z krzesła. - A więc nie grozi mi powtórka porodu Savanny.
Mogę żyć na odludziu, ale ze szpitalem w pobliżu.
Taylor z niedowierzaniem spojrzała na uśmiechniętą
Savanne.
- Jak ty rodziłaś?
- To już opowieść na inny wieczór - odparła Jenny. I doda
ła: - Chyba powinnam poprosić babcię, aby na jakiś czas tu się
przeniosła...
- Mówisz teraz jako jasnowidzka czy jako paranoiczka?
- spytała Savanna.
- Nie wiem, ale czułabym się dużo bezpieczniej, gdyby
babcia była blisko mnie.
- W ostateczności jest przecież Max.
- Teść miałby odbierać poród wnuka? - skrzywiła się Jenny.
- Kiepski pomysł. Chyba jednak porozmawiam z babcią. Do
jutra, dziewczynki.
Taylor spojrzała na Savanne z podziwem.
- Urodziłaś Chrisa tutaj? Na ranczu?
- Bez Maksa, bez Rydera i bez żadnego znieczulenia - przy
znała z dumą Savanna.
- NaprawdÄ™?!
- Tak. Mężczyzni byli w Bozeman na bankiecie, a ja uro
dziłam miesiąc wcześniej. Jenny czytała instrukcje z jakiejś
książki Maksa, a jej babka przyjęła małego.
- Rozumiem, że ta babka jest pielęgniarką? Albo wykwa
lifikowaną położną?
- Można to i tak nazwać - zaśmiała się Savanna. - Nie, jest
mądrą, starą Indianką. Będzie na przyjęciu razem z Buckiem,
więc na pewno ją poznasz i polubisz.
- Z Buckiem? To ten treser koni?
- Tak. Ożenił się z babką Jenny. - Savanna objęła Taylor za
ramiona. - Zupełnie zapomniałam, że jesteś z nami od niedaw-
UKOCHANY Z MONTANY 109
na. Jak najszybciej musimy znów sobie zorganizować taką na-
siadówkę i wszystko ci opowiemy.
Taylor właściwie już czuła się częścią tej rodziny. Gdyby
tylko jeszcze z Joshem wszystko tak łatwo się ułożyło...
- To był bardzo miły wieczór - powiedziała.
- Dla mnie też, kochanie. - Savanna miała już odejść, lecz
jeszcze się zatrzymała. - %7łyczę powodzenia w kontaktach z Jo
shem. I bardzo się cieszę, że poznamy twoją rodzinę. Dobranoc.
- Dobranoc - szepnęła wzruszona Taylor i ruszyła schoda
mi na górę.
Bardzo się cieszę, że poznamy twoją rodzinę.
Dlaczego tak ją to zdenerwowało? Między mamą i doktorem
Malone do niczego nie doszło, a tata i Max są dorosłymi ludzmi,
więc podczas przyjęcia nie powinno stać się nic złego...
ROZDZIAA DWUNASTY
Przez całą poranną sesję Taylor ani razu nie spojrzała na
Josha. A jeśli nawet, to robiła to tak, by on tego nie zauważył.
Josh był zmęczony, spocony i wściekły. Nie potrafił tylko
przyjaznić się z tą kobietą, a z uwagi na swoje inwalidztwo nie
mógł sobie na nic więcej pozwolić. Niestety, każdego dnia tyle
godzin spędzają ze sobą, co w obecnym stanie jego ducha jest
prostą drogą do szaleństwa.
A może by tak sobie dzisiaj odpuścili te cholerne ćwiczenia?
Tyle już było tych sesji, i nic... wciąż nic. Ciężko dysząc, opu
ścił się na matę i wyciągnął na plecach.
- Dosyć! Jestem wykończony - mruknął, gapiąc się w sufit.
Wprawdzie Taylor, mimo że też bardzo zmęczona, nie za
mierzała odpuszczać, ale jemu już było wszystko jedno. Zbyt
długo się łudził. Choćby nie wiem jak ciężko ćwiczył, nigdy nie
będzie chodził.
- Dobrze. - Taylor przystanęła i wzięła się pod boki. - Leż
tu sobie i gnij. Nic mnie to nie obchodzi.
Josh spojrzał na nią, lecz ani drgnął.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]