[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystko na swojej drodze, ¿¹dza zabijania. Wojownikom tej armii
potrzebny jest przywódca, który powiedzie ich za sob¹ w triumfal-
nym pochodzie po Ziemi.  Grody i sio³a w proch siê obróc¹. Zgin¹
narody i rasy& A¿eby pokornym byæ Staro¿ytnym i przykazaniom
ich . I ten, który zwyciê¿y³ na arenie, ten, czyj¹ g³owê wieñczy³ He³m,
ten powinien zostaæ G³Ã³wnodowodz¹cym Armii Staro¿ytnych. Al-
bowiem tylko za pomoc¹ He³mu mo¿na podporz¹dkowaæ sobie tê
armiê, zmusiæ ¿o³nierzy do wykonywania rozkazów. I tylko przy u¿y-
ciu tego He³mu mo¿na zamkn¹æ Wrota Czasu, zanim Moce Ciemno-
Sci spróbuj¹ wtargn¹æ tu, na Ziemiê& Jednak coS posz³o nie tak 
 125 
ten, który nosi³ He³m, zgin¹³, a jego zabójca zbieg³ razem z He³mem.
I nie wiem, gdzie on teraz jest. I nie wiem, co teraz bêdzie.
  Lecz jeSli z woli bogów umrze nie ten, który powinien&  .
Ach, wiêc to znaczy&  przypomnia³ sobie Aj-Berek, patrz¹c w za-
dumie na cienki pasek s³onecznego Swiat³a, oSwietlaj¹cy czarny
masyw areny i nagle jego twarz wykrzywi³a siê przera¿ona strasz-
nym przeczuciem.  Nie, Orlandarze, poczekaj! Innymi s³owy, skoro
zwyciê¿y³ nie ten gladiator, który nosi³ wasz He³m, Armia Ciemno-
Sci zdo³a bez przeszkód przenikn¹æ na ziemiê i& i&  mag mimo
woli prze³kn¹³ Slinê, wyobra¿aj¹c sobie, jak katastroficzne skutki
mo¿e mieæ znikniêcie He³mu.
 I  & przychodz¹cy w Slad za pierwszymi rozlej¹ siê czerni¹ po
Swiecie i nie stanie ni ziemi, ni wody, ni ludzi, ni bydl¹t  bardzo cicho,
niemal szeptem, doda³ Orlandar.  Masz racjê, tak siê w³aSnie stanie.
Starcy popatrzyli sobie w oczy i obaj zach³ysnêli siê t¹ sam¹ fal¹
strachu. Tylko ich dwóch by³o na arenie; dooko³a tak samo obojêtnie
szemra³ w piasku wiatr, s³oñce ju¿ zupe³nie schowa³o siê za trybuna-
mi i szary zmierzch otuli³ arenê. Na ciemniej¹cym niebie tajemniczo
zamigota³y pierwsze gwiazdy.
 Mo¿liwe, ¿e nasze spotkanie nie jest przypadkowe  powie-
dzia³ ochryple Aj-Berek.  Ty wiesz jedno, ja coS innego, razem
mo¿emy spróbowaæ coS zrobiæ. JakoS poprawiæ tê sytuacjê. JeSli
znajdziemy He³m& Wiesz, jak go szukaæ?
 Tak  odpar³ z przekonaniem Mistrz.  Znam zaklêcie, które
pomo¿e okreSliæ, gdzie siê on znajduje& ale na razie nic z tego nie
wychodzi. CoS przeszkadza. Ale przecie¿ nie jestem magiem, moich
zdolnoSci wystarczy³o tylko na to  Orlandar uSmiechn¹³ siê gorzko
 ¿eby bez przeszkód wejSæ na arenê. Ale zapewne ty, jako bardziej
doSwiadczony, zdo³asz&
 Zapomnij o He³mie, Mistrzu  powiedzia³ szybko Aj-Berek.
Inna mySl jak b³yskawica wybuch³a w jego mózgu.  Wiem, jak zna-
lexæ Conana. Znam odcienie jego aury, a przy tym aura ta jest tak
silna i wyraxna, ¿e okreSlenie, gdzie jest nie bêdzie zbyt trudne. Zna-
lezienie Conana jest teraz najwa¿niejsz¹ spraw¹. JeSli jest jeszcze
w mieScie& Ilu Staro¿ytnych ma przybyæ tu o pó³nocy?
 Oko³o dziesiêciu tysiêcy.
Aj-Berek wyda³ bezsilny jêk. Dziesiêæ tysiêcy  tylu mieszkañ-
ców liczy³ Vagaran. Ludzi zdolnych do walki  najwy¿ej jedna dzie-
si¹ta. A przecie¿ do wtargniêcia szykuje siê równie¿ Armia Czar-
nych Mocy&
 126 
 Musimy siê pospieszyæ, Orlandarze, Mistrzu Zakonu Dnia
Ostatniego. Do pó³nocy zosta³o ju¿ niewiele czasu. B³agam ciê, zo-
staw na chwilê swoich Staro¿ytnych. Nie mam pojêcia, jak bardzo s¹
m¹drzy i sprawiedliwi, ale& zreszt¹, to niewa¿ne. Teraz potrzebu-
jemy tylko Conana. Przed chwil¹ zrozumia³em ostatnie s³owa prze-
powiedni:  A tylko ten, który prze¿y³, zdo³a dwa razy zabiæ martwe-
go i zawrzeæ Wrota . Rozumiesz?  Ostatnie zdanie powiedzia³ ju¿
biegn¹c w stronê bramy.
Orlandar pospieszy³ za nim.
 S¹dzisz& S¹dzisz, ¿e mowa tu o tym gladiatorze Conanie?
Zdo³a zamkn¹æ Wrota? Ale w jaki sposób?
 Nie mam pojêcia. Ale to niew¹tpliwie on. I tylko on.
  Dwa razy zabiæ martwego &  Mistrz zastyg³ wstrz¹Sniêty
nag³ym olSnieniem.  Powiedz mi, czarowniku, gdzie odniesiono tru-
pa tego drugiego gladiatora?
 Do jutra  do miejskiej kostnicy. W po³udnie zostanie pochowa-
ny z hono&  Mag równie¿ siê zatrzyma³.  Chcesz powiedzieæ, ¿e&
 Wszystko jest mo¿liwe. W naszych czasach zdarza siê, ¿e
nawet martwi wstaj¹ z grobów. Tym bardziej musimy odszukaæ Co-
nana. JeSli, jak mówisz, jeszcze nie opuSci³ miasta.
 W takim razie ruszajmy, Orlandarze.
 Ruszajmy, Aj-Bereku.
I pospieszyli w stronê bramy, prowadz¹cej na ulice Spi¹cego
miasta.
XVII
Szach D¿umal zabroni³ stra¿nikom iSæ za sob¹. Od ogrodzenia,
otaczaj¹cego kostnicê, od furtki, przez któr¹ wszed³ do parterowe-
go, niepozornego budynku, doSæ ju¿ zaniedbanego, by³o piêædzie-
si¹t kroków. Nie wiadomo, dlaczego szach liczy³ kroki.  Piêædzie-
si¹t. Tyle, ile mam lat  pomySla³, podchodz¹c do budynku. Rêka,
która podnios³a siê, ¿eby pchn¹æ drzwi, zamar³a w powietrzu. D¿u-
mal siê obejrza³. W nocnych ciemnoSciach nie sposób by³o zoba-
czyæ ani furtki, ani ogrodzenia, ani tym bardziej czekaj¹cych na swo-
jego w³adcê stra¿ników.
 I po co mi to? Co by³o, minê³o  b³ysnê³a w jego SwiadomoSci
iskierka mySli& Ale natychmiast zgas³a.
 127 
Znowu zap³onê³o w nim pragnienie zobaczenia za wszelk¹ cenê
syna po raz ostatni i o¿ywi³o uniesion¹ rêkê.
Drzwi otworzy³y siê, D¿umal wszed³ do Srodka. Poczu³ dreszcz,
owion¹³ go ch³Ã³d. Oczy jakby zasnu³o szronem, rozmywaj¹c kontu-
ry przedmiotów. Szach podniós³ d³onie do twarzy, zamruga³ powie-
kami, zacz¹³ przecieraæ oczy. Poczu³, ¿e odegna³ niewidzialn¹ zas³o-
nê i otworzy³ oczy.
Dwa kaganki w przeciwleg³ych k¹tach niewielkiego pomiesz-
czenia sk¹po oSwietla³y niezbyt bogate wyposa¿enie ostatniej przy-
stani cz³owieka. Przed wejSciem do lodowni sta³ zbity z desek stó³,
obok niego jedyne w tym pomieszczeniu krzes³o.
Na krzeSle siedzia³ Amin.
 Czeka³em na ciebie, ojcze  powiedzia³ bezbarwnym, zim-
nym jak powietrze kostnicy g³osem, ale ten g³os parzy³ szacha pie-
kielnym gor¹cem.  Przywo³a³em ciê.
 Wiesz, ¿e jestem twoim ojcem?  wyrwa³o siê D¿umalowi.
Szach na widok Amina nie przestraszy³ siê i nie zdziwi³. Przeciwnie,
od razu poczu³, ¿e tak w³aSnie byæ powinno, ¿e w³aSnie po to jecha³
tu w Srodku nocy, na krañce obcego miasta.
Jak móg³ siê nie domySliæ, ¿e jego syn, w po³owie cz³owiek,
a w po³owie strach, mo¿e tak po prostu zgin¹æ z rêki jakiegoS tam
Smiertelnika?
 Wiele rzeczy teraz wiem  oczy Amina zap³onê³y pomarañ-
czowym p³omieniem, a w Srodku pali³a siê jak czerwony wêgiel xre-
nica.  Moi nowi w³adcy o wielu rzeczach mi opowiedzieli, na wiele
rzeczy otworzyli oczy. Zdradzi³eS mnie.
 Nie!  krzykn¹³ szach. Wypad³y, potoczy³y siê po pod³odze
paciorki ró¿añca.  Nigdy!
 Nikt nigdy nie powinien by³ siê dowiedzieæ, ¿e jestem twoim
synem  po kostnicy przetoczy³o siê grobowe echo.  Przez ciebie
muszê teraz s³u¿yæ innym w³adcom, innym panom.
Amin wsta³ z krzes³a.
 MogliSmy byæ razem, ojcze.
Na szacha szed³ jego syn, na jego szyi pulsowa³y grube ¿y³y.
Wygl¹da³ groxne, ale jednoczeSnie przy ka¿dym kroku chwia³ siê
niepewnie. D¿umal odniós³ wra¿enie, ¿e palce bezsilnie zwisaj¹cych
r¹k Amina wyd³u¿y³y siê& Ca³e cia³o jego martwego syna uleg³o
strasznym przemianom. Amin ciê¿ko dysza³ i przy ka¿dym jego
wydechu, w nozdrza szacha bi³ smród.
 Móg³byS zostaæ moim s³ug¹, ojcze.
 128 
G³os i pomarañczowy p³omieñ oczu Amina hipnotyzowa³y sza- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •