[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rientował się już, gdzie przebywa Wydra, poleciał na orlich skrzydłach, potrafił
bowiem znakomicie odmieniać swą postać. Był tak śmiały, że przybierał nawet
postać smoka.
WiedziaÅ‚, że w tym przypadku lepiej zachować ostrożność. Ów czÅ‚owiek po-
konał Tinarala, no i ta cała sprawa z Roke. . . Miał w sobie moc albo moc go
otaczała. Trudno jednak było Wczesnemu lękać się zwykłego szukacza, który za-
daje się z położnymi i inną hołotą. Nie potrafił zmusić się do podstępu. Wylądował
w blasku słońca na nędznym rynku wioski, zmieniając w biegu szpony w ludzkie
nogi i wielkie skrzydła w ręce.
Jakieś dziecko z wrzaskiem uciekło do matki. W pobliżu nie było nikogo inne-
go. Wczesny odwrócił głowę, szybko, sztywno niczym orzeł. Czarodziej zawsze
dostrzeże innego czarodzieja. Wiedział, w którym domu ukrywa się jego ofiara.
Podszedł bliżej i szeroko otworzył drzwi.
Siedzący przy stole szczupły, brązowoskóry mężczyzna uniósł głowę i spoj-
rzał na niego.
64
Wczesny podniósł rękę, by rzucić zaklęcie wiążące. Jego dłoń zastygła jednak
w pół drogi, unieruchomiona.
A zatem pojedynek! Nareszcie godny przeciwnik. Wczesny cofnÄ…Å‚ siÄ™ o krok,
po czym z uśmiechem, powoli, lecz nieuchronnie podniósł obie ręce, rozkładając
je szeroko. Tamten nie mógł go już powstrzymać.
Dom zniknął. Wczesny nie widział ścian, dachu, nikogo. Stał na piaszczystym
ryneczku w porannym słońcu, unosząc ręce.
Rzecz jasna, było to tylko złudzenie. Na moment jednak go powstrzymało.
Potem musiał odczynić zaklęcie, przywołując z powrotem dom, ściany i dach,
otwarte drzwi za plecami, połysk światła odbijającego się od garnków, kamieni
paleniska, stołu. Za stołem jednak nikt już nie siedział. Wróg zniknął.
Wówczas mag poczuł złość, ogromną wściekłość, niczym zgłodniały czło-
wiek, któremu wyrwano z ręki jedzenie. Przywołał swego wroga, lecz nie znał
jego prawdziwego imienia, toteż przywołanie pozostało bez odpowiedzi.
Wyszedł z domu, odwrócił się i rzucił zaklęcie ognia. Zciany i strzecha stanęły
w płomieniach. Kobiety wybiegły na dwór z krzykiem. Bez wątpienia ukrywały
się dotąd w innym pomieszczeniu. Nie zwracał na nie uwagi.
Ogar! pomyślał. Wymówił słowa przywołania, używając prawdziwego
imienia starego czarnoksiężnika, który przybył, tak jak musiał. Sprawiał wrażenie
zirytowanego.
Byłem w tawernie rzekł tu, blisko. Mogłeś wymówić moje imię
użytkowe. I tak bym się zjawił.
Wczesny spojrzał na niego przelotnie. Usta Ogara zamknęły się i pozostały
zamknięte.
Będziesz mówił, kiedy ci pozwolę rzekł mag. Gdzie on jest?
Ogar skinął głową na północny wschód.
Co tam leży?
Wczesny otworzył usta Ogara i dał mu dość głosu, by powiedział beznamięt-
nym martwym tonem:
Samory.
W jakiej ten człowiek jest postaci?
Wydry odparł głuchy głos.
Wczesny roześmiał się.
Zaczekam na niego! rzekł.
Jego ludzkie nogi zamieniły się w żółte szpony, ręce w rozłożyste, pierzaste
skrzydła. Orzeł wzleciał w górę i poszybował z wiatrem.
Ogar pociągnął nosem, westchnął i ruszył za nim, niechętnie biegnąc na przód.
W wiosce ogień już przygasał, dzieci płakały, a kobiety wykrzykiwały przekleń-
stwa w ślad za drapieżnym ptakiem.
65
* * *
W próbach czynienia dobra kryje się niebezpieczeństwo: umysł ludzki nie za-
wsze potrafi rozróżnić dobre zamiary od dobrze wykonanego zadania. Płynąca
rzeką Yennawa wydra nie myślała o tych sprawach. Zajmowała ją jedynie szyb-
kość, kierunek, słodki smak rzecznej wody, upajające uczucie towarzyszące pły-
waniu. Wcześniej jednak, gdy Medra siedział za stołem w domu babki w Skraju
Drogi, rozmawiając z matką i siostrą, podobne myśli przemknęły mu przez gło-
wę tuż przedtem, nim drzwi otwarły się i na progu stanęła przerażająca, lśniąca
postać.
Medra przybył do Havnoru przekonany, że ponieważ nie ma złych zamiarów,
nie zrobi nic złego. Stało się jednak inaczej. Z jego powodu zginęli mężczyzni,
kobiety, dzieci; zmarli w męczarniach, spaleni żywcem. Na śmiertelne niebezpie-
czeństwo naraził siostrę i matkę, siebie samego i Roke. Jeśli Wczesny (znał maga
z budzących grozę pogłosek) schwyta go i wykorzysta tak jak innych, opróżniając
mu umysł niczym otwarty worek, wszystkim na Roke zagrozi potęga czarnoksięż-
nika oraz armii i floty mu posłusznej. Medra zdradzi Roke Havnorowi tak jak
czarnoksiężnik, którego imienia nigdy nie wymieniano, zdradził ją Wathortowi.
Może ów człowiek także sądził, że nie robi nic złego?
Medra po raz kolejny zastanawiał się desperacko, jak opuścić Havnor natych-
miast, niepostrzeżenie, gdy zjawił się czarnoksiężnik.
Teraz jako wydra myślał jedynie, że chciałby pozostać wydrą, być wydrą, na
zawsze zamieszkać w słodkiej, brązowej wodzie żywej rzeki. Dla wydry nie ist-
nieje śmierć, jedynie życie do samego końca. Lecz w smukłym, zręcznym zwie-
rzęciu krył się umysł śmiertelnika i gdy strumień opłynął wzgórze na zachód od
Samory, wydra wyszła z wody na błotnisty brzeg. Po chwili leżał tam skulony
mężczyzna, wstrząsany dreszczami.
Dokąd teraz? Czemu tu przybył?
Działał bez namysłu; przyjął postać, która wydała mu się najnaturalniejsza.
Umknął do rzeki jak wydra, płynął jak wydra, lecz tylko we własnej postaci mógł
myśleć jak człowiek, ukryć się, działać jak człowiek, jak czarnoksiężnik, stawić
czoło temu, który go ścigał.
Wiedział, że nie ma szans w starciu z Wczesnym. Powstrzymanie pierwsze-
go zaklęcia wiążącego wymagało użycia całej jego mocy, pozostały mu jedynie
sztuczki, iluzja, zmiana postaci. Gdyby znów starł się z wrogiem, zginąłby, a wraz
z nim Roke, Roke i jej dzieci. Jego ukochana Elehal i Woal, Kruk, Dory, wszy-
scy, fontanna na białym dziedzińcu, drzewo obok fontanny. Pozostałby tylko Gaj
i zielony Pagórek, milczący, niewzruszony. Usłyszał słowa Elehal: Pomiędzy na-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]