[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stuknięty. A jednak nie widziałbym w jego usposobieniu nic ponad ekscentryczność do czasu,
kiedy nocne powroty Mary na dobre zakłócać poczęły spokój i powagę jego obserwacji, a
nawet i pózniej, trzeba przyznać, postępowaniem Edgara rządziła szalona wprawdzie, ale
jednak logika.
Co prawda przestał kochać swą żonę już kilka lat wcześniej, niemniej jednak nie życzył
sobie, by robiła zeń durnia. Na domiar Rupert de Vere Courtenay robił na nim wrażenie
sympatycznego, młodego człowieka; postąpiłby szlachetnie ratując go z objęć Mary.
Rozwiązanie było olśniewające; dosłownie olśniewające, bowiem gdy Edgar po raz kolejny
właśnie mrużył oczy porażony światłami nadjeżdżającego samochodu, przyszedł mu do
głowy pomysł prawdziwej zbrodni doskonałej, z jaką przyszło mi się zetknąć. Aż dziw bierze,
jak pozornie nieistotne czynniki przesądzić mogą o życiu człowieka; choć nie zamierzam
bynajmniej dyskredytować najstarszej i najszacowniejszej z nauk, nie da się zaprzeczyć, że
gdyby Edgar nie parał się astronomią, nie stałby się też mordercą. Albowiem jego hobby
dostarczyło mu tak motywu, jak i w znacznej mierze narzędzia zbrodni...
Sam potrafił skonstruować odpowiednie zwierciadło wszak w tej dziedzinie był już
ekspertem - ale astronomiczna dokładność w tym przypadku nie miała istotnego znaczenia i
wystarczyło kupić stary reflektor nastawny w sklepie z artykułami wojskowymi, jakich wiele
w okolicach londyńskiego Leicester Square. Do zwierciadła o przekroju trzech stóp w ciągu
kilku zaledwie godzin udało mu się dorobić statyw i w ognisku umieścić prymitywną, ale
skuteczną lampę łukową. Wycelowanie wiązki nie nastręczyło większego trudu. Nikt nie
zwrócił najmniejszej uwagi na te przygotowania, bo i żona, i służba zdążyli już przyzwyczaić
się do jego eksperymentów.
Dokonał ostatniej, krótkiej próby w ciemną, pogodną noc i spokojnie czekał na powrót Mary.
Nie mitrężył czasu, rzecz jasna, i powrócił do conocnych obserwacji upatrzonej grupy
gwiazd. Wybiła północ, a Mary jak nie było, tak nie było, lecz nie miał jej tego za złe, bo
właśnie z satysfakcją namierzył zwartą serię wielkości gwiezdnych, które gładko układały się
na jego krzywych. Zadowolony z pomyślnych wyników, nie zastanowił się nawet, dlaczego
Mary nie wraca jeszcze o tak wyjątkowo póznej porze.
Wreszcie ujrzał migotające na horyzoncie światła samochodu i, z ociąganiem, przerwał
obserwacje. Gdy tylko auto zniknęło za wzgórzem, czekał już z ręką na przełączniku; nie
pomylił się ani o ułamek sekundy; ledwie samochód wszedł w zakręt i poraził go światłami,
zamknÄ…Å‚ Å‚uk.
Mijanie się z innym samochodem w nocy nie należy do przyjemności, nawet jeśli człowiek
jest na to przygotowany i jedzie po prostej drodze. Co dopiero, kiedy bierze ostry wiraż z
przekonaniem, że absolutnie nic nie jedzie z naprzeciwka, a tu nagle wali ci prosto w oczy
snop światła pięćdziesiąt razy mocniejszego niż samochodowych reflektorów - szkoda gadać,
skutki można sobie wyobrazić.
Były dokładnie takie, na jakie Edgar liczył. Niemal natychmiast wyłączył swój reflektor, ale
światła samochodu i tak sygnalizowały mu to, co chciał zobaczyć. Patrzył, jak skręcają
raptem ponad dolinę, potem opadają łagodnym łukiem z coraz większą prędkością, aż
wreszcie znikają na dobre za grzbietem wzniesienia. Przez kilka sekund widział czerwoną
łunę, ale wybuch był ledwie słyszalny, i tym lepiej, bo nie chciał niepokoić służby.
Rozmontował swój skromny reflektor i powrócił do teleskopu; jeszcze nie zdążył dokończyć
obserwacji. Po czym, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku w służbie nauki, położył
się spać.
Spał mocno, ale krótko, niespełna godzinę pózniej bowiem zadzwonił telefon. Ani chybi ktoś
odnalazł wrak, ale mogliby przecież poczekać z tym do rana, wszak astronom musi się
porządnie wyspać. Z rozdrażnieniem podniósł słuchawkę i dopiero po kilku sekundach
zorientował się, że mówi doń własna żona. Dzwoniła z Courtenay Place i chciała się
dowiedzieć, co się stało z Rupertem.
Prawdopodobnie postanowili grać z nim w otwarte karty i Rupert (po zdrowej dawce
mocnego trunku dla kurażu) zgodził się być mężczyzną i powiedzieć o wszystkim Edgarowi
w cztery oczy. Miał wrócić natychmiast po spełnieniu tej misji i opowiedzieć Mary, jak
zachował się jej mąż. Czekała z rosnącym niepokojem, potem już zdjęta panicznym lękiem,
aż wreszcie trwoga wzięła górę nad dyskrecją.
Nie muszę chyba mówić, jakiego szoku doznał i tak już rozstrojony system nerwowy Edgara.
Po kilkuminutowej rozmowie Mary doszła do wniosku, że jej mąż chyba upadł na głowę.
Dopiero następnego dnia rano dostała wiadomość, że upadł również Rupert, co się dlań
skończyło znacznie gorzej.
W ostatecznym rozrachunku Mary wyszła z tego obronną ręką. Rupert wcale nie grzeszył
zbytnią inteligencją i wbrew pozorom nie byliby aż tak świetnie dobraną parą. Koniec
końców, Edgar dostał wariackie papiery, a Mary otrzymała pełnomocnictwo w zarządzaniu
posiadłością i niezwłocznie przeprowadziła się do Dartmouth, gdzie kupiła sobie wytworne
mieszkanie, obok Akademii Marynarki Królewskiej, i niezmiernie rzadko sama musiała
prowadzić swego nowego bentleya.
Ale to tylko dygresja, podsumował Harry. Całą historię opowiedział mi handlarz, który kupił
teleskopy Edgara, gdy ten znalazł się w odosobnieniu. Smutne jest to, że nikt nie dawał wiary
zeznaniom astronoma; wedle ostatecznych ustaleń Rupert za dużo wypił i z nadmierną
prędkością prowadził auto po niebezpiecznej drodze. Może i tak rzeczywiście było, ale ja
wolę wersję Edgara. Wszak można było człowiekowi oszczędzić tak prostackiej przyczyny
zgonu. Porażenie promieniem śmierci byłoby znacznie bardziej stosowne dla takiego
nazwiska jak de Vere Courtenay - a w przedstawionych wam tu okolicznościach nie widzę,
jak można zaprzeczyć, że Edgar posłużył się właśnie promieniem śmierci. Był to promień - i
zabił człowieka. Czy wam to nie wystarczy?
Senator i śmierć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]