[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Królewskiej Marynarce Wojennej: kiedy trzeba już zrobić taką robotę, przydziela się rum.
Patterson uśmiechnął się blado samymi ustami.
- Nie wiedziałem, że służyliście w marynarce wojennej, bosmanie. - Dwanaście lat. Za moje
grzechy.
- Znakomity pomysł. Będę waszym pierwszym klientem - rzekł Patterson.
Zaczęli wspinać się na wyższy pokład poskręcaną, lecz wciąż nadającą się do użytku zejściówką.
Bosman niósł butelkę rumu i nanizane na drut kubki. To był pokład mieszkalny dla załogi i nie
stanowił przyjemnego widoku. Korytarz przybrał kształt litery  S , a podłoga uległa takiemu
sfalowaniu, że utworzyły się nań wyrazne góry i doliny. Na dziobowym końcu korytarza uwijały
się dwie drużyny z palnikami acetylenowymi; każda szturmowała jedną parę wypaczonych drzwi.
Na krótkim odcinku dzielącym zejściówkę od pracujących mężczyzn znajdowało się osiem par
drzwi; cztery, jakby pijane, zwisały na zawiasach,
cztery zostały rozprute palnikami. Za siedmioma z nich znajdowali się ludzie, mieszkańcy kajut.
Wciąż tam byli. W sumie dwunastu. W ósmej kabinie ujrzeli doktora Sinclaira. Pochylony, robił
zastrzyk z morfiny leżącemu twarzą do ziemi, w pełni przytomnemu pacjentowi. Zupełnie
niecenzuralny monolog adresowany do wszystkich i do nikogo w szczególności dobitnie
potwierdzał fakt, że pacjent ów świadomości bynajmniej nie stracił.
- Jak się czujesz, Chips? - zapytał bosman. Chips nazywał się Rafferty i był okrętowym cieślą.
- Umieram. - Rafferty kątem oka zauważył butellcę rumu w dłoni bosmana i jego zbolała mina
pierzchła. - Ale poczułbym się o niebo lepiej . ..
- Gdzie mu do umierania - przerwał doktor Sinclair. - Ma proste złamanie kości piszczelowej i to
wszystko. Ani kropli rumu. Morfina i alkohol to nie najlepsze połączenie. Pózniej. - Wstał i
usiłował się uśmiechnąć. -Za to mnie przydałby się łyczek, jeśli pan tak dobry, bosmanie. Spory
łyczek. Czuję, że mi tego trzeba. - Jego udręczona i blada twarz wyraznie świadczyła o tym, że
spory łyk rumu był mu istotnie niezbędny; nic w dotychczasowej, krótkiej praktyce doktora
Sinclaira nie przygotowało go nawet w przybliżeniu do obecnych doświadczeń. Bosman hojną
ręką nalał mu tęgą miarkę, a potem Pattersonowi, wreszcie sobie i rum wraz z kubeczkami oddał
w ręce ekip roboczych i dwóch sanitariuszy, którzy, trzymając w pogotowiu nosze, z
nieszczęśliwymi minami stali obok - wyglądało na to, że nie są wcale w lepszym stanie niż
doktor Sinclair, za to wyraznie krzepił ich widok butellki.
Kolejny pokład mieścił kabiny oficerskie. On też uległ poważnym zniszczeniom, choć nie tak
wielkim jak ten piętro niżej. Patterson zatrzymał się przy pierwszej napotkanej kabinie. Siła
wybuchu rzuciła drzwi do środka, a sprzęty w jej wnętrzu wyglądały tak, jakby wpadł tam zbiegły
z zakładu maniak i porozwalał wszystko kowalskim młotem. Bosman wiedział, że jest to kabina
chiefa Pattersona.
- Nie przepadam specjalnie za maszynowniÄ…, kapitanie, ale bywajÄ… takie chwile, kiedy siedzenie
tam ma swoje plusy. - McKinnon spojrzał naprzeciwko, w stronę niemal tak samo zniszczonej
kabiny drugiego mechanika. - Jak to dobrze, że Ralsona tu nie było. A gdzie on właściwie jest?
- Nie żyje.
- Nie żyje... - powtórzył wolno bosman.
- Kiedy spadły bomby, tkwił jeszcze w toalecie marynarzy i naprawiał tu zwarcie.
- Cholernie mi przykro, panie Patterson... - Wiedział, że Ralson był jedynym przyjacielem
chiefa na statku.
- Tak... - mruknął Patterson niewyraznie. - Miał żonę i dwoje dzieci, zupełne maluchy.
McKinnon potrząsnął głową i zajrzał do następnej kabiny należącej do drugiego oficera.
- Przynajmniej pana Rawlingsa tu nie ma. - Nie. Tu nie. Jest na górze, na mostku.
Bosman popatrzył na Pattersona i wszedł do kabiny kapitańskiej, która znajdowała się dokładnie
naprzeciwko i - o dziwo! - zdawała się być zupełnie nieuszkodzona. Podszedł wprost do
niewielkiej drewnianej szafki zawieszonej na grodzi, wyciÄ…gnÄ…Å‚ scyzoryk, z niego marszpikiel i
wcisnął jego czubek tuż pod zamek szafki.
- Włamujecie się? Wyważacie drzwiczki, bosmanie? - W głosie głównego mechanika dało się
słyszeć zdumienie, lecz nie naganę, bo Patterson dobrze wiedział, że McKinnon nigdy niczego
nie robi bez istotnego powodu.
- Włamanie? To dobre w przypadku zamkniętych drzwi albo okien. Niech pan to nazwie raczej
aktem wandalizmu. - Drzwiczki odskoczyły, bosman włożył do środka rękę, po czym wyjął dwa
oficerskie rewolwery typu colt kaliber 11,43 mm. - Zna siÄ™ pan na broni?
- W życiu nie trzymałem w ręku rewolweru. Ale wy się znacie. Tak dobrze jak na rumie?
- Znam się. Ten mały przycisk, o tu... O, tak się naciska i... bezpiecznik zwolniony. To wszystko,
co należy wiedzieć o broni. - Spojrzał na zniszczoną szafkę, pózniej na dwa rewolwery i
pokręcił głową. - Myślę, że kapitan Bowen nie miałby mi tego za złe.
- Nie będzie miał. Nie  nie miałby , a  nie będzie miał . Bosman ostrożnie ułożył dwa rewolwery
na stole kapitańskim. - Czy chce mi pan powiedzieć, że kapitan Bowen żyje?
- %7łyje. %7łyje też pierwszy oficer.
Archie McKinnon uśmiechnął się - po raz pierwszy tego ranka - a pózniej spojrzał z wyrzutem na
Pattersona.
- Mógł mi pan o tym powiedzieć trochę wcześniej, chiefie.
- Chyba tak. Mogłem powiedzieć różne rzeczy. Ale zgodzicie się bosmanie, że obydwaj tyle spraw
mamy tu na głowie. Kapitan i Pierwszy są w izbie chorych. Jeden i drugi z poważnymi
oparzeniami twarzy, ale ich życiu nic nie grozi. Przynajmniej tak twierdzi doktor Singh.
Uratowało ich to, że stali daleko na lewym skrzydle mostka i nie znalezli się w bezpośredniej
strefie wybuchu.
- A skÄ…d poparzenia?
- Nie wiem. Obydwaj prawie nie mówią, bo twarze mają pozawijane bandażami i bardziej
przypominają mumie egipskie niż ludzi. Zapytałem o to kapitana, ale on tylko wybełkotał
 Essex czy  Wessex . CoÅ› w tym stylu.
Bosman skinął głową.
- Wessex, kapitanie. Takie rakiety. Flary, które strzela się, gdy ze statkiem krucho. Dwie skrzynki
trzymaliśmy na mostku. Wstrząs musiał zwolnić mechanizm odpalający i wybuchły.
Przedwcześnie. Cholerny pech!
- Cholerny fart, moim zdaniem, bosmanie. Niech pan pomyśli o tych w nadbudówce.
- Czy on... Czy on już wie?
- To nie był chyba najlepszy moment, żeby mu o tym mówić. Aha, i jeszcze jedno, powtarzał to,
jakby to było bardzo ważne:  Sygnał naradzający, sygnał naradzający . Coś w tym duchu. Bez
przerwy. Może gdzieś błądził myślą, a może ja nie mogłem go zrozumieć. Jedynym nie
zabandażowanym fragmentem twarzy są usta, ale nawet wargi obaj mają okropnie poparzone.
No i do tego naszpikowali ich jeszcze morfiną.  Sygnał naradzający . Mówi to panu coś?
- Nie, w tej chwili nic. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •