[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nawiać, czy Nikos kupił to mieszkanie dlatego, że zakochał się w widoku na starówkę i
chciał ją podziwiać przy okazji każdej wizyty we Florencji. Było oczywiste, że uznał, że
zrobi dobry interes, inwestując w świetnie usytuowaną nieruchomość.
Tak jak się spodziewała, nawet nie wyjrzał przez okno na zapierający dech w piersi
widok. Wydał kilka zwięzłych poleceń personelowi, po czym poinformował Tristanne,
że weźmie udział w paru biznesowych spotkaniach i wróci dopiero po osiemnastej.
- Wychodzisz? - zapytała ze zdumieniem, kiedy się odwrócił i ruszył do drzwi. - I
niby co ja mam robić przez te wszystkie godziny?
Nikos wydawał się wręcz urażony tym pytaniem.
- To, co robią wszystkie utrzymanki. - Wzruszył ramionami. - Grzecznie czekają.
Grzecznie czekają. Jak dobrze wytresowane pieski. Czy nie tak właśnie zachowy-
wała się Vivienne przez całe swoje życie?
Tristanne podeszła do okna, przepełniona dziwnym, przytłaczającym smutkiem,
który wziął się nie wiadomo skąd. Nie miała pojęcia, jak długo tak stała i patrzyła niewi-
dzącym wzrokiem na katedrę, kiedy nagle ogarnęła ją przemożna tęsknota za domem.
Chciała wrócić do swojego kolorowego mieszkania w Kitsilano w Vancouver, znowu po-
czuć się wolna. Chciała, żeby ostatnie dni okazały się tylko złym snem, a najlepiej cały
ostatni miesiąc.
Nadciągnęły szare chmury i powoli zaczęło padać. Po chwili wewnętrznych rozte-
rek Tristanne wyjęła komórkę i zadzwoniła do matki.
- Kochanie! - krzyknęła Vivienne do telefonu ożywionym i radosnym głosem, bez
śladu chrypki. Tristanne zastanawiała się, ile to udawanie dobrego samopoczucia musi
kosztować matkę, która nigdy się nie skarżyła i nie utyskiwała. - Czy dobrze się bawisz?
Masz przyjemne wakacje?
Kiedy kilka minut później Tristanne skończyła rozmowę, nie czuła się usatysfak-
cjonowana, choć Vivienne robiła, co umiała, żeby poprawić jej nastrój. Tristanne nie
mogła więcej oczekiwać od swojej kruchej, delikatnej matki, która spędziła całe życie
pod opieką tego czy innego mężczyzny: najpierw własnego ojca, potem męża, teraz pa-
sierba. Była produktem innych czasów i innego świata, a jednak od zawsze stanowiła je-
dyne jasne światełko w rodzinie Tristanne. Tylko dzięki matce jej dzieciństwo było zno-
śne. Teraz Vivienne znalazła się w potrzebie, a Tristanne zamierzała zrobić dla niej
wszystko.
Naprawdę wszystko, nawet to.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Czekał na nią, kiedy skręciła za rogiem.
Najpierw myślała, że to halucynacje, zresztą nie pierwsze tego popołudnia. Wcze-
śniej wydało się jej, że widzi jego profil w zatłoczonych pomieszczeniach galerii Uffi-
zich, ale był to tylko jakiś ciemnowłosy ojciec z dwójką niegrzecznych dzieci. Drgnęła
wtedy, zaskoczona, i oderwała wzrok od słynnego obrazu wynurzającej się z wody We-
nus, pędzla Botticellego. Miała też wrażenie, że widzi go na Ponte Vecchio, starym, peł-
nym sklepów moście spinającym brzegi Arno. Okazało się jednak, że to tylko trochę po-
dobny do Nikosa mężczyzna, który najprawdopodobniej wybrał się na spacer.
Dlatego właśnie nie zareagowała natychmiast, zobaczywszy go po raz kolejny.
Kiedy jednak podeszła bliżej, przekonała się, że rzeczywiście był to Nikos we własnej
osobie.
- Gdzie byłaś? - warknął.
Pytanie odbiło się echem od kamiennych murów, zagłuszając łomot serca w jej
piersi. Tristanne nie miała pojęcia, dlaczego tak dziwnie się czuje w obecności tego męż-
czyzny, ale postanowiła to zignorować. Najważniejsze było jej zachowanie, uczucia mo-
gła ukrywać.
- Bardzo przepraszam. - Uśmiechnęła się nieszczerze. - Gdybym spodziewała się
ciebie tak wcześnie, na pewno rozłożyłabym się na twojej sofie i udawała jeszcze nie do
końca martwą naturę. W bardzo kuszącej pozycji, oczywiście, jak nakazałeś.
Wiedziała, że całkiem przemokła, ale nic jej to nie obchodziło. Deszcz był ciepły i
zupełnie jej nie przeszkadzał.
- Wyglądasz jak podtopiony kot - oświadczył Nikos po dłuższej chwili. - Cóż za
ważna sprawa sprawiła, że biegasz w taką pogodę bez parasola?
- Och, sama nie wiem - odparła oschle, odgarniając mokre kosmyki z twarzy. -
Przecież powinnam się domyślić, że w takim mieście jak Florencja nie ma zupełnie nic,
co mogłoby zainteresować artystkę.
- A, rozumiem, sztuka? - wycedził z wyraźną kpiną. - Jesteś pewna, że to właśnie
sztuka wyciągnęła cię na ulicę, a nie coś znacznie bardziej prozaicznego?
- Być może człowiek twojego pokroju nie zauważa dzieł sztuki, dopóki nie uczyni
z nich inwestycji. Zapewne zdziwisz się na wieść o tym, że są na tym świecie ludzie, na
których sztuka robi wrażenie bez względu na to, czy znajduje się na publicznym placu,
czy też ukryta jest w prywatnych kolekcjach z dala od oczu pospólstwa, jedynie dla ucie-
chy tych bardzo bogatych.
- Musisz mi wybaczyć, że nie dorastam do twoich standardów. - Nikos zmrużył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]