[ Pobierz całość w formacie PDF ]
garnuszka.
- Uważaj, ojciec, chlapiesz na stół - mówi Halina.
- Stać mnie na to - odpowiada Makuch. - Mój stół i moje mleko.
- Ale mnie nie stać na to ciągłe bieganie ze ścierką.
- Może ojciec ci się nie podoba?
Halina patrzy przez chwilÄ™ w zamglone oczy Makucha.
- Kiedy pije, na pewno nie.
- Za swoje piję. Może mi nie pozwolisz? Odstawia garnuszek, patrzy nieco
przytomniej.
- Halina, byli tu z milicji, wzięli mnie na świadka.
- Już mówiłeś, że byli.
- Jeden z milicji chce z tobą gadać. Powiedział, żebyś czekała na nich. Tylko nie
pozwalaj sobie na żadne flirty. Nie lubię milicji. Musisz na nich czekać.
- Kiedy?
- Jak przyjadą. A ty myślałaś, że kiedy? Co, do cholery, stało się z tym Ząbkiem?
Czego oni od niego chcą? O, cholera... Za dużo wypiłem. Co z tym Ząbkiem?
- Nie wrócił wczoraj i nie nocował u siebie.
- Nie spał w domu? A to dopiero... Halina, on chyba nawiał z forsą. Mówię ci, że
prysnął gdzieś w świat, jak pragnę zdrowia. Taki kasjer przez całe lata patrzy na miliony, w
głowie mu się od nich kręci. I pewnego dnia ma dosyć patrzenia. Zabiera, ile się da, i znika.
- Niech ojciec nie mówi, Ząbek nigdy by tego nie zrobił. Każdy, ale nie Ząbek. %7łył jak
święty Franciszek.
- %7łył - śmieje się Makuch. - Z Falkoniową czy jak jej tam...
- Przynajmniej z jedną, nie jak ty - mówi Halina i wychodzi do kuchni.
- Nie ucz ojca, ja wiem swoje...
Makuch pochyla głowę, nasłuchuje. Odwraca się w stronę kuchni i woła:
- KtoÅ› puka, zobacz. Rusz siÄ™!
12
Zgrabna, młoda dziewczyna otworzyła nam drzwi. Miała szczupłe i smukłe nogi,
delikatną budowę ciała. W twarzy coś dziecinnego i zarazem dzikiego - chyba dzięki
podłużnym, zielonym, lekko przymrużonym oczom. Domyśliłem się, że to Halina, córka
Makucha. Sierżant Kłos przyglądał się jej z uznaniem.
- Proszę - powiedziała dziewczyna - może panowie usiądą.
- Chcieliśmy jeszcze raz obejrzeć pokój pana Ząbka i z panią porozmawiać.
- Ale co się stało z panem Ząbkiem? Nie nocował w domu i w ogóle z pracy nie
wrócił.
- Wiem.
Makuch nie przywitał się. Obserwował nas z jawną niechęcią. Chyba patrzył tak na
wszystkich mężczyzn, którzy pojawiali się w towarzystwie jego córki.
Wyszliśmy. Idąc w stronę oficyny przez rozległe podwórze, zapytałem, czy Halina
pracuje i gdzie.
- Nigdzie. Ojciec tyle zarabia, że nie muszę pracować. Zastępuję go tutaj, w domu.
- Jeżeli tyle zarabia, to po co mu dozorcówka? - zapytał sierżant.
- A gdzie byśmy mieszkali, u pana? Ojciec buduje własny domek, ale dopiero za rok
będzie gotowy. Wtedy wyniesiemy się z tej nory.
- Chętnie bym panią przyjął na mieszkanie - powiedział sierżant. - Ale żona tego nie
lubi. Wyrzuciłaby nas.
Halina wskazała na mnie.
- A żona tego pana?
- Pan kapitan nie ma żony - powiedział sierżant.
- To interesujące - powiedziała Halina. Weszliśmy na pierwsze piętro. Otworzyłem
drzwi mieszkania Ząbka. Usłyszałem cichutki trzask i odwróciłem się. To na pewno klapka
od okienka judasza w przeciwległych drzwiach. Wyłupiaste oko, które zauważyłem w tym
samym okienku wchodząc tu po raz pierwszy, cofnęło się w głąb ciemności. Wyglądało to
tak, jakby w mętnej, zielonkawej wodzie odpływało oko ryby.
W mieszkaniu Ząbka poprosiłem, żeby Halina usiadła, sam oparłem się o stół.
Sierżant jeszcze raz przeglądał wszystkie kąty. Postanowiłem szybko z tym skończyć,
wydobyć wszelkie możliwe informacje i wyjść z tego pokoju. Ząbek zginął gdzie indziej, ale
nawet tutaj odczuwałem jego milczącą, martwą obecność. Speszyło mnie w pierwszej chwili
zuchwałe spojrzenie Haliny, wyzywające i - jak to się mówi - pełne obietnic .
- Pani Halino - powiedziałem - Ząbek stołował się tam, gdzie pracował, w Protonie.
Gdzie jadał obiady w niedziele?
- U siebie - powiedziała. - Tutaj. Nigdy nie chodził do restauracji.
- Sam sobie gotował?
- Przychodziła taka jedna...
- Kto?
- Kobieta. Przychodziła zawsze w niedzielę, około dziesiątej rano. Wychodziła
dopiero wieczorem. Ona mu gotowała. Razem jedli obiad. A kto panu gotuje?
- Pani jÄ… zna?
- Właściwie tylko z widzenia. Czasem coś mówiła, jak wybiegała po piwo do kiosku.
Dzień dobry, do widzenia, ładna pogoda - i tyle. Prała mu także bieliznę i pościel. Nazywała
siÄ™ Ewelina. A jakie imiona pan lubi?
- Czy Ząbek miał jakieś kosztowności, pieniądze, tajemnice? Jest pani tak miłą
dziewczyną, że na pewno mogę liczyć na pani pomoc.
Uśmiechnęła się, miała ładny uśmiech.
- Nie tylko w tej sprawie, panie kapitanie... Zaraz panu pokażę majątek Ząbka.
Zbliżyła się do trójdzielnej szafy i otworzyła drzwiczki tej części, gdzie znajdowały
się półki na bieliznę. Przejrzeliśmy już te łachy i niczego nie znalezliśmy. Halina wsunęła
dłoń pod stertę bielizny i wydobyła stamtąd wełniane długie kalesony, fioletowe. Rozłożyła
je, wyjmując z nogawki niebieską kopertę. Podała mi ją.
Usiadłem przy stole, na jednym z tych wyplatanych krzeseł i wyjąłem z koperty
książeczkę PKO. Założył ją Ząbek, ale była wystawiona na Ewelinę Falkoniową.
Przewracałem kartki: co miesiąc, pierwszego lub drugiego, Ząbek wpłacał po pięćset złotych,
od pięciu lat. Zebrało się ponad trzydzieści tysięcy.
- On ją znał - powiedziała Halina - chyba od pięciu lat, może trochę dłużej.
Odwiedzała go tylko w niedziele. Ząbek nigdy do niej nie chodził. Ewelina jest właściwie
praczką. Szła kiedyś z bielizną przez naszą ulicę. On ją zaczepił i zapytał, czy może od niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]