[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Muszę wiedzieć, czy odwzajemnia jego uczucia. Z tą my-
ślą, ruszył w kierunku drzwi, lecz zatrzymał go Diamentowy
Don.
- Bardzo się cieszę, że twój brat wreszcie do nas dołączył.
- Tak, ja też - mruknął Parker, nie chcąc wdawać się
w dłuższą dyskusję.
- Zdaje się, że mała Abby wpadła mu w oko - ciągnął
Don. - To wspaniała dziewczyna, na pewno będzie umiała
utrzymać go w ryzach.
Don najwyrazniej zauważył, co się święci, i przyszedł go
ostrzec.
104
S
R
- Owszem, to doskonała pracownica - zgodził się Parker.
- Słuchaj, Don, muszę wyjechać na kilka dni, żeby znalezć
nowego dostawcę sprzętu do odwiertów i zabieram ze sobą
Abby. Czy mógłbyś pomóc Jayowi, w razie gdyby miał ja-
kieÅ› pytania?
- Jasne - uśmiechnął się Don, wkładając do ust cygaro.
- Gdzie chcesz, żebym z tobą pojechała? - zapytała Ab-
by, nie dowierzając własnym uszom.
- Do Colombe - powtórzył Parker. - Na prywatną wyspę
we wschodniej części Karaibów. Zamieszkamy u Kitta
Ramsdella, producenta sprzętu wiertniczego. Być może wła-
śnie z nim podpiszemy ostatecznie umowę.
Na Karaiby? Wprawdzie zawsze śniła o egzotycznych po-
dróżach, ale nie sądziła, że jej marzenie tak szybko się spełni.
- Kiedy wyjeżdżamy?
- A jak prędko zdążysz się spakować?
Oczy Abby rozszerzyły się ze zdumienia.
- Zapakuj tylko najpotrzebniejsze rzeczy - dodał, widząc
wyraz jej twarzy. - W razie czego, tam też są sklepy.
Proszę, a coś jej mówiło, żeby kupiła ten kostium kąpielo-
wy podczas zimowej wyprzedaży. Gdyby posłuchała głosu
swej intuicji, nie musiałaby się teraz martwić, że w jej starym
kostiumie jest ogromna dziura. Nie wygłupiaj się, jedziesz
przecież do pracy, a nie na wakacje, zbeształa się
w duchu.
- A jak długo tam będziemy?
- Nie wiem, dzień, może dwa. Zależy od tego, czy Kitt
105
S
R
będzie w nastroju do pracy.
Dziwne, Parker Laird nie wie, kiedy będzie mógł wrócić
do swych zwykłych obowiązków. Szczerze mówiąc, zauwa-
żyła, że Parker od rana zachowuje się, delikatnie mówiąc,
nieswojo.
Podczas zebrania w ogóle nie zwracał uwagi na to, co mówił
Jay, ale przez cały czas przypatrywał jej się intensywnie. Nie
miała najmniejszego pojęcia, co to miało oznaczać.
- Jedz teraz do domu, a Eugene zabierze ciÄ™ za godzinÄ™
na lotnisko - zarządził Parker.
- Ależ godzina to za mało - zaprotestowała Abby, która
wprawdzie marzyła o podróży na Karaiby, ale przecież nie
mogła całkowicie stracić głowy i zapomnieć o swych biuro-
wych obowiązkach. - Muszę jeszcze dokończyć kilka zaczę-
tych spraw i porozmawiać z Barbarą oraz Nancy. Poza tym
nie potrafię pakować się w pięć minut...
- Dobrze, dobrze. - Parker machnął ręką. - W takim ra-
zie wyruszamy za dwie godziny.
- A dokąd się wybieramy? - wtrącił się Jay, stając
w drzwiach. - Na uroczysty obiad?
- Nie, na spotkanie z Kittem Ramsdellem - odparł szyb-
ko Parker i zanim Abby zdążyła pogratulować Jayowi udanej
prezentacji, wyprowadził brata do sali konferencyjnej...
ROZDZIAA ÓSMY
- Ojej, myślałam, że takie samoloty istnieją tylko w fil-
mach! - zawołała Abby, gdy znalazła się na pokładzie samo-
lotu, należącego do Laird Drilling.
Parker nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się lekko.
106
S
R
Coś go wyraznie gnębiło. Abby miała ochotę zapytać, co jest
powodem jego zmartwienia, ale jakoś brakowało jej odwagi.
Gdyby naprzeciwko niej siedział nie on, lecz Jay, nawet nie
potrzebowałaby pytać, był on bowiem chyba ostatnią osobą,
która mogłaby ukrywać swe uczucia. Pod tym względem, jak
i pod wieloma innymi, Parker stanowił jego całkowite prze-
ciwieństwo.
Bardzo była ciekawa, na czym będzie polegać jej praca na
Colombe, ale jako że Parker rozmawiał właśnie z kimś przez
telefon, musiała poczekać, aż skończy. Miała tylko nadzieję,
że jednym z jej obowiązków okaże się leżenie na plaży i po-
pijanie kolorowych koktajli, ozdobionych uroczymi papiero-
wymi parasoleczkami. Oczywiście, nie liczyła na to zbytnio,
toteż spakowała do dużej torby wszystkie użyteczne biurowe
akcesoria, między innymi duży notatnik, dyktafon oraz do-
kumenty, dotyczące sprzętu wiertniczego, używanego przez
Laird Drilling. W ostatniej chwili wrzuciła też fascynującą
powieść, którą ostatnio zaczęła czytać. Miała ochotę
wyjąć ją teraz, skoro Parker nie powiedział jej, co ma robić,
ale stwierdziła, iż wyglądałoby to wyjątkowo nieprofesjonal-
nie.
- Jesteśmy gotowi, Chris - powiedział Parker, wyłączy-
wszy wreszcie telefon komórkowy.
- Wystartujemy, gdy tylko otrzymamy pozwolenie z wieży
kontrolnej - odparł pilot.
Parker usadowił się wygodniej w fotelu, po czym odchyli-
wszy do tyłu głowę, zamknął oczy. Był wyraznie zmęczony,
miał podkrążone oczy oraz dziwnie bladą twarz. Mimo to,
107
S
R
Abby po raz pierwszy tak naprawdę odkryła, jaki jej szef jest
przystojny. Oczywiście wiele razy miała okazję przyjrzeć mu
się, ale dopiero teraz do niej to dotarło. Jay był również przy-
stojny, ale jego uroda miała jeszcze niedojrzały charakter, zaś
rysy twarzy Parkera były zdecydowanie bardziej męskie.
Na myśl o Jayu zrobiło jej się smutno, że nie zdążyła mu
pogratulować niewątpliwego sukcesu, jakim było jego wy-
stąpienie na spotkaniu członków rady nadzorczej. Miała tylko
nadzieję, iż znajdzie chwilę czasu, aby porozmawiać z nim
przed jego odlotem do El Bahar.
- Przepraszam, że tak cię zaskoczyłem tym wyjazdem
- odezwał się niespodziewanie Parker, nie otwierając oczu.
- Cóż, Valerie uprzedzała mnie, że muszę być dyspozy-
cyjna - roześmiała się.
- Miałaś dużo wrażeń, jak na jeden tydzień, prawda?
- Oj, tak - przyznała. - To nie to samo, co przepisywanie
raportów produkcyjnych.
Otworzył oczy i spojrzał na nią z uwagą.
- Pewnie masz rację. Nie wiedziałem, że jesteś niezado-
wolona ze swojej pracy.
- Nie jestem niezadowolona - pospieszyła z zapewnie-
niem. - Po prostu pod pewnymi względami praca asystentki
bardziej mi odpowiada. Czy przepisywałeś kiedykolwiek ta-
kie raporty?
Pokręcił przecząco głową.
- Tak myślałam. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ktoś
to musi robić, chodzi mi po prostu o to, że to dość nie-
wdzięczne zadanie.
108
S
R
- Mamy pozwolenie na start - oznajmił pilot i po chwili
samolot zaczął kołować po płycie lotniska.
Abby, która jeszcze nigdy nie miała okazji lecieć, poczuła
dziwny ucisk w gardle. Tak oto zaczyna siÄ™ moja wielka
przygoda, pomyślała podekscytowana.
- Zdążyłaś zjeść lunch? - zapytał Parker, zdejmując mary-
narkÄ™.
- Nie. - Pokręciła przecząco głową.
- Ja też nie. Chodz, pokażę ci, gdzie jest kuchnia. Kiedy
mam większe towarzystwo, zwykle wynajmuję kogoś do ob- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •