[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Och, kochanie, tak mi przykro.
- Może - odchrząknęła, usiłując rozluznić ściśnię
te gardło - może tak jest lepiej.
- Może.
- Ale to takie trudne... - Znów nie mogła skończyć.
- Czy z tobą wszystko w porządku? - spytał ła
godnie.
MARZENIA SI SPEANIAJ " 175
- Chyba... chyba tak. - Odetchnęła głęboko. - John?
- Tak?
- Wracam już do domu. Chcę... potrzebuję cię. Czy
mógłbyś...
- Jaki numer lotu? O której przylatujesz?
Podała mu godzinę i ocierając łzy, wsiadła do
samolotu. Podczas podróży nie płakała, nie mogła też
spać ani jeść. Była jakby w stanie zawieszenia - zbyt
zmęczona, by myśleć, ale trzymała się w garści jak
tylko mogła.
Samolot miał piętnaście minut opóznienia i w su
mie wylądował w Bostonie dobrze po jedenastej
wieczorem. Nina zarzuciła torbę na ramię i wysiad
ła. Ze ściśniętym gardłem szła chodnikiem do ter
minalu, walcząc z łzami, które znów napływały jej
do oczu. Przy wejściu do holu; rozejrzała się. John
stał nieco z boku, w okularach na nosie, wyraznie
spięty.
Powoli podeszła do niego. Ze ściśniętym sercem
i gardłem, ale zewnętrznie spokojna stanęła przed nim
i spojrzała mu w twarz. Dopiero teraz, gdy poczuła
emanujące z niego ciepło, troskę i siłę, które wciąż
mogły być jej, wszystko, co w sobie dusiła, znalazło
ujście. Bez słowa objęła Johna w pasie, schowała twarz
na jego ramieniu i zapłakała. Płakała za swoją matką,
za utraconymi latami i miłością. Cicho, ale bez prze
rwy, niezdolna powstrzymać łez, opłakiwała to, przez
co sama przeszła i na co skazała Johna. Gdy w końcu
zaczęła się uspokajać, jego koszula była mokra, a Nina
całkowicie wyczerpana. Napięcie ostatnich dni dało
o sobie znać. Z trudem uniosła twarz i spojrzała na
Johna.
- Zabierzesz mnie do domu?.- szepnęła z wysi
Å‚kiem.
176 » MARZENIA SI SPEANIAJ
Bez słowa objął ją i zaprowadził do samochodu,
a potem zawiózł do małego, białego domku, w którym
mieszkał. Zaniósł ją do sypialni, pocałował z ogromną
czułością i położył do łóżka.
Gdy Nina otworzyła oczy, niebo na wschodzie
różowiało. Choć jej wspomnienia z ostatniej nocy były
raczej niejasne, wiedziała od razu, że jest w domu
Johna, w jego łóżku, w jego koszuli. John, nagi do
pasa, leżał obok oparty na łokciu i patrzył na nią
uważnie. Nina uśmiechnęła się nerwowo.
- Cześć.
- Jak się czujesz? - spytał z poważną miną.
Przez chwilę milczała, wpatrzona w jego oczy,
pragnąc przytulić się, ale równocześnie świadoma, że
najpierw powinni porozmawiać.
- Jestem szczęśliwa. Smutna. Przerażona.
- Sporo tego. Mogłabyś mi to dokładniej wyjaśnić?
Trudno jej było nawet myśleć o tym, co chce
powiedzieć, i przestraszyła się, że znów się rozpłacze.
Zmusiła się jednak do mówienia.
- Jestem smutna, bo odeszła, a ja nigdy jej właściwie
nie znałam. Szczęśliwa, bo te ostatnie chwile z nią
nauczyły mnie czegoś, czego inaczej bym się nie dowie
działa. Przestraszona, bo wiem, czego teraz chcę, a boję
się, że nie jestem tego warta. - Głos się jej załamał, ale
mówiła dalej. - Byłam ślepa w bardzo wielu sprawach.
- Jakich na przykład? - spytał.
- Na przykład nie dostrzegałam, jaka jest moja
matka, że mnie jednak kochała, choć przeważnie nie
potrafiła tego okazać.
- To się często zdarza rodzicom.
- Wiem. Ale nie wiedziałam tego, gdy dorastałam,
więc czułam złość i gorycz, i jej przypisywałam winę za
MARZENIA SI SPEANIAJ " 177
wszystko, czego mi brakowało. A przecież też jestem
sama sobie winna - dodała ciszej.
- Winna?
- %7łe nie mam domu i rodziny. Bliskiego człowieka.
Postanowiłam zostać bogatą kobietą, czyli kimś, kim
moja matka nigdy nie była. Byłam pewna, że w pienią-
dzach znajdę panaceum na wszystko, więc życie wypeł
niłam pracą. Uważałam, że wystarczy pracować i od-
nosić sukcesy. A nie wystarczy.
- SkÄ…d wiesz?
- No bo... - Nie potrafiła znalezć słów. - Po pros
tu wiem.
- Dlaczego nie wystarczy?
- Bo... - Nie umiała wyrazić, co czuje, wszystko to
było zbyt silne, zbyt przerażające. - Bo to nie to samo.
- To samo?
- Co bycie z ludzmi.
- Bycie?
- %7Å‚ycie z ludzmi. Kochanie ludzi.
John leżał bez ruchu. Tylko jego bursztynowe oczy
ściemniały i patrzyły uważnie.
- A czy ty jesteÅ› zakochana?
Kiwnęła głową, patrząc mu w oczy bez słowa.
- We mnie?
Znów kiwnęła głową.
Wyraz jego twarzy złagodniał.
- Jak na osobę, która potrafi na śmierć zagadać
klienta, masz dziwny kłopot z wysłowieniem się.
- To dlatego że to takie dla mnie ważne.
- NaprawdÄ™?
- Ważniejsze niż cokolwiek, co dotychczas w życiu
powiedziałam lub zrobiłam.
- Opowiedz mi, co czujesz i myślisz. Zrzuć ten
ciężar z serca.
178 " MARZENIA SI SPEANIAJ
Patrzył na nią tak łagodnie, że nabrała odwagi.
- Myślę, że nie chcę być jak ta kobieta, którą kiedyś
opisałeś. Nie chcę obudzić się pewnego dnia w pustce,
samotna i za stara, żeby mieć dzieci. - Zaczerpnęła
powietrza. - Czuję, że cię kocham, że chcę tu z tobą
zamieszkać i być matką dla J.J. i może dla innych
dzieci, które możemy mieć. Wiesz - dodała pośpiesz
nie - nie umiem zmieniać pieluszek ani przecierać
zupek, ale mogę się nauczyć, jeśli chcesz mieć więcej
dzieci. A może nie chcesz? J.J. jest wyjątkowy i po
trzebuje dwa razy tyle miłości.
- Mam jej mnóstwo - powiedział John łagodnie.
Objął dłońmi jej twarz i przesunął kciukiem po war
gach Niny. - Mam jej dość dla ciebie, dla niego i dla
całej gromady innych dzieci.
- Tak, chcę mieć całą gromadę.
- A co z pracÄ…?
- Będę pracować, tylko mniej.
- Czy to możliwe? - John miał sceptyczną minę.
- To ty mówiłeś, że możliwe.
- Ale praca tak długo była twoim życiem...
- Póki nie spotkałam ciebie. Od tej chwili nic nie
jest takie samo.
Uśmiechnął się szeroko, tym uśmiechem, który
[ Pobierz całość w formacie PDF ]