[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się grze toczącej się przy stolikach. - Wczoraj nie udało mi
się zajść z nią zbyt daleko. Zjedliśmy razem kolację i na tym
się skończyło.
Popatrzył z ukosa na Freda, który całą uwagę skupił na
trzymanych w rÄ™ku kartach, zachowujÄ…c przy tym chara­
kterystycznÄ… dla siebie pozÄ™. RozparÅ‚ siÄ™ wygodnie na krze­
śle, szary filcowy kapelusz zsunął na tył głowy.
- Gotów jestem siÄ™ zaÅ‚ożyć, że nawet nasz Fred nie zdo­
Å‚aÅ‚by siÄ™ do niej dobrać. Stawiam, co zechcesz - dodaÅ‚, pod­
nosząc głos, bo Fred zdawał się go nie słyszeć.
Na dzwięk swojego imienia Fred odwrócił się i pokręcił
głową.
- Nigdy się nie zakładam o kobiety, to psuje zabawę.
- Nie przesadzaj - nalegał Hyde. - Założę się, o co
chcesz, że nie wpuści cię do łóżka.
Fred odłożył karty. Zmienił się na twarzy. Ten pogodny,
lekkomyślny Fred nagle wydał się grozny.
- Hyde, sÅ‚yszaÅ‚eÅ›, co powiedziaÅ‚em. Nie każ mi tego po­
wtarzać. Flirtowanie z kobietami to jedna rzecz, a zakładanie
siÄ™ o nie to druga. Nie przeciÄ…gaj struny. - Ostatnie zdanie
zabrzmiało jak poważne ostrzeżenie.
Hyde wzruszył ramionami. Musiał dbać o klientów,
a Fred przyciągał ich jak lep muchy.
- Niech będzie, jak chcesz.
- Lubię, kiedy jest tak, jak chcę - powiedział z prostotą.
- A swojÄ… drogÄ…, nie widziaÅ‚em jej jeszcze. Czy jest napra­
wdÄ™ tego warta?
- Jest piÄ™kna. Potrafi też taÅ„czyć i Å›piewać - powie­
dziaÅ‚ Hyde i zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ sam do siebie. Nie wÄ…tpiÅ‚, że za­
intrygował Freda na tyle, by mu zaczęło zależeć na poznaniu
aktorki.
Nie byÅ‚ daleki od prawdy. NastÄ™pnego wieczoru, powie­
dziawszy Kirstie, że idzie do Hyde'a, Fred udaÅ‚ siÄ™ do na­
miotu, gdzie odbywały się występy.
W środku kłębił się tłum. Cała okolica żyła przyjazdem
sÅ‚awnej z urody Rosiny. Każdego wieczoru jej wystÄ™py od­
bywały się przy pełnej sali. Nawet lokalna gazeta zamieściła
o niej wzmiankę, zgryzliwie sugerując, że jej rozgłos jest
większy niż talent.
Opowiadano sobie, że Rosina wtargnęła do redakcji z pi­
stoletem w rÄ™ku, przestraszyÅ‚a wydawcÄ™, wymachujÄ…c nie­
składnie bronią i zażądała przeprosin w następnym wydaniu.
Usatysfakcjonowana obietnicÄ… sprostowania, opuÅ›ciÅ‚a reda­
kcjÄ™ i stanęła wobec tÅ‚umu, który dodawaÅ‚ jej otuchy, krzy­
czÄ…c:  Bierz go, dziewczyno!".
Rosina śpiewała i tańczyła solo, do tego występowała w
jednoaktówce napisanej specjalnie z myślą o niewybrednym
guście poszukiwaczy złota.
Fred z entuzjazmem przyÅ‚Ä…czyÅ‚ siÄ™ do owacyjnego po­
witania, zgotowanego przez tak licznie zgromadzonÄ… pu­
bliczność. Mężczyzni wykrzykiwali jeden przez drugiego,
jeszcze zanim Rosina ukazała się na scenie. Nie kazała
im długo czekać. Fred słyszał, że pierwszego wieczoru
tuż za niÄ… przewróciÅ‚y siÄ™ malowane dekoracje. Nie co­
fnęła się i nie zaniepokoiła, ale uchyliwszy wielki wa-
chlarz, zażartowaÅ‚a, że dekoracje nie wytrzymujÄ… siÅ‚y powi­
tania.
- Kochanie, pokaż nogi - ryknął sąsiad Freda, mocno już
podchmielony. Fred z trudem się pohamował, by natychmiast
nie ukarać gruboskórnego prostaka obrażajÄ…cego piÄ™knÄ… da­
mÄ™ na scenie.
Rosina nie potrzebowała pomocy widowni. Miała duże
doÅ›wiadczenie, z każdej sytuacji potrafiÅ‚a wyjść obronnÄ… rÄ™­
ką. Dumnie uniosła głowę i powiedziała:
- Za to musisz zapłacić więcej niż za bilet.
Poszukiwacze zÅ‚ota jÄ… uwielbiali. Rzucali kwiaty i mone­
ty na scenę, kiedy z temperamentem tańczyła i śpiewała. Ich
pełne aprobaty okrzyki zagłuszały muzykę.
Warto by się z nią zabawić, pomyślał Fred, gdyby tylko
zechciaÅ‚a spojrzeć Å‚askawym okiem na takiego jak on bieda­
ka, co, zdaniem Neda Hyde'a, było mało prawdopodobne.
Miał lekkie poczucie winy, kiedy przekupił rekwizytora,
z którym czasami trenowaÅ‚ u Fentimana, by wejść do garde­
roby artystki. Rekwizytor, podobnie jak Hyde, był ciekaw,
czy Fredowi uda siÄ™ zdobyć RosinÄ™. Co prawda, Fred przy­
rzekł Kirstie, że będzie grzecznym chłopcem i przestanie
uganiać się za kobietami, ale wierzył, że Kirstie mu wybaczy,
gdy tylko się przekona, jak piękna jest Rosina.
Garderoba okazaÅ‚a siÄ™ maÅ‚a. W jednej jej części, za zasÅ‚o­
ną, wisiały stroje; w drugiej stała toaletka z krzesłem oraz
kanapka. Fred ukrył się za zasłoną, pomiędzy pachnącymi
perfumami ubiorami i czekał cierpliwie. Sądził, że Rosina
będzie zmęczona po długim wieczorze, więc nie zdziwiło go,
gdy zaraz po przyjÅ›ciu opadÅ‚a bezwÅ‚adnie na krzesÅ‚o, studiu­
jÄ…c swojÄ… twarz w lustrze toaletki.
Dał jej odprężyć się przez chwilę, nim wystawił głowę zza
zasłony.
- A ku-ku! - zawoÅ‚aÅ‚, po czym wysunÄ…Å‚ siÄ™ na Å›rodek po­
koju.
Usłyszawszy jego głos, Rosina podskoczyła z cichym
okrzykiem. W pierwszym odruchu chciała wezwać pomoc,
by wyrzucić natręta. Gdy jednak spojrzała mu prosto w
twarz, przypomniała sobie nieprzyjemne spotkanie w hotelu
 Criterion" w Melbourne...
Jej przyjazd wywoÅ‚aÅ‚ w mieÅ›cie poruszenie. Tylko najbo­
gatsi przedsiÄ™biorcy w Melbourne znali jej niezwykle roman­
tyczną historię. Była córką szkockiego awanturnika z dobrej
rodziny i poÅ›lubiÅ‚a oficera armii, majÄ…c zaledwie siedemna­
Å›cie lat. PorzuciÅ‚a go dla przystojnego przyjaciela, który jed­
nak wkrótce jÄ… opuÅ›ciÅ‚, i zostaÅ‚a sama w Paryżu, gdzie zro­
biła karierę jako kurtyzana.
MajÄ…c dwadzieÅ›cia parÄ™ lat, zostaÅ‚a kochankÄ… króla. W ro­
ku 1848 rewolucja, przetaczajÄ…c siÄ™ przez EuropÄ™, zmiotÅ‚a za­
równo króla, jak i jej wygodnÄ…, uprzywilejowanÄ… egzysten­
cję. Miała dużo szczęścia, że uszła z życiem.
UmiaÅ‚a Å›piewać i taÅ„czyć. PosÅ‚ugujÄ…c siÄ™ swojÄ… romanty­
cznÄ… historiÄ… jak wizytówkÄ…, wÄ™drowaÅ‚a przez Å›wiat, zarabia­
jÄ…c jakoÅ› na życie. W koÅ„cu przyjechaÅ‚a do Australii z boga­
tym Jankesem, który porzucił ją w Melbourne.
SzukaÅ‚a nowego zamożnego patrona. Wskazano jej Tho­
masa Dilhorne'a. ByÅ‚ nie tylko bogaty, ale i niezwykle przy­
stojny. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zatrzymał się w
 Criterionie" i Rosina postanowiła go zdobyć. Korzystała z
każdej okazji, by znalezć siÄ™ w pobliżu i zaintrygować go so­
bą, ale wyglądało na to, że jest jedynym mężczyzną w hotelu,
a nawet w całym Melbourne, który pozostaje nieczuły na jej
wdzięki.
Pewnego ranka upuÅ›ciÅ‚a przed nim chusteczkÄ™ w hotelo­
wym holu. Ten najstarszy chwyt z almanachu sztuk uwodzi­
cielskich nie wywarł na nim żadnego wrażenia. Podniósł
chustkę i oddał.
- To chyba pani.
Trudno o coś bardziej zdawkowego, pomyślała, a głośno
powiedziała:
- DziÄ™kujÄ™ panu, żal byÅ‚oby jÄ… zgubić. PiÄ™kny dzieÅ„ ma­
my dzisiaj, prawda?
Jego spojrzenie przypominało lodowiec.
- Tak zwykle jest o tej porze roku, madame - odparł
krótko.
Było oczywiste, że nie ma ochoty na zawieranie bliższej
znajomości.
Rosina, nie przyzwyczajona do lekceważenia jej wdziÄ™­
ków, zwÅ‚aszcza przez tak przystojnego i bogatego dżentel­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •