[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatraci³y wyrazistoSæ linii. Tylko fontanny dwie wieczyste ³zawi³y cicho, roni¹c wodê z mar-
murowych mis na pêcze ró¿ bogatych, czerwonych. Tylko muskularny tryton po lewej stronie
wci¹¿ wyci¹ga³ tym samym gestem rêkê na powitanie ku gibkiej dziwo¿onie, co wychylona
z marmurowej cysterny po tamtej stronie, wabi³a go od lat przynêt¹ boskiego cia³a; na pró¿-
no - bo rozdzieli³y ich ¿a³obne cyprysy...
Ca³oSæ sprawia³a wra¿enie ponurej samotni, opuszczonej od d³u¿szego czasu przez ludzi, izo-
lowanej od s¹siednich budynków. Willa zamyka³a ulicê; poza ni¹ nie by³o ju¿ ani jednego
domu; k³ad³y siê tylko szerokimi pasmami ³êgi, p³o¿y³y pola, ugory, z dala czernia³y zim¹,
rdzewia³y jesieni¹ bukowe lasy...
W seledynowej willi nie mieszka³ nikt od szeregu lat. W³aSciciel, jakiS majêtny arystokrata,
wyjecha³ od dawna za granicê, pozostawiaj¹c dom bez opieki.
Wiêc sta³ zaniedbany w poSrodku wybuja³ego ogrodu, trawiony niszczycielsk¹ prac¹ deszczu,
kruszony zjadliwoSci¹ wiatrów i zimowych zamieci.
Posêpny urok, jaki wia³ od tego zacisza, dziwnie poci¹ga³ duszê WrzeSmiana. Willa by³a dlañ
plastycznym symbolem nastroju, którym tchnê³a jego twórczoSæ - wpatrzony w ni¹, czu³ siê
jakby u siebie.
Tote¿ ca³e godziny spêdza³ przy oknie i oparty o ramê, zapuszcza³ zamySlone spojrzenie
w stronê smutnego domu. Zw³aszcza w noce miesiêczne lubia³ obserwowaæ bajeczne efekty
wywo³ywane we fantastycznej ustroni przez Swiat³o ksiê¿yca. Ju¿ to noc zda³a siê byæ w³a-
Sciwym jej ¿ywio³em. Za dnia willa jakby drêtwia³a w martwym uSpieniu; ca³y czar ukryty
w jej tajemniczym wnêtrzu wystêpowa³ w pe³ni dopiero po zachodzie s³oñca. Wtedy dom
o¿ywia³ siê; jakieS nieuchwytne drgnienie przebiega³o dreszczem senn¹ pustelniê, wstrz¹sa³o
stê¿a³e w ¿a³obie cyprysy, marszczy³o falist¹ lini¹ zwietrza³e przyczó³ki i fryzy...
WrzeSmian patrzy³ i ¿y³ ¿yciem domu. Budzi³y siê mySli wyraxne, harmonijnie zestrojone
ze sceneri¹ naprzeciw, rodzi³y patetyczne tragedie, silne jak Smieræ, groxne jak przezna-
czenie - to znów m¿a³y jakieS pomys³y niejasne, przyæmione jakby patyn¹ ksiê¿ycowego
posrebrza.
Ka¿dy zak¹tek sta³ siê zmys³owym odpowiednikiem fikcji, bry³owat¹ realizacj¹ mySli, które
czepia³y siê gzemsów, wêdrowa³y po samotnych, pustych salach, ³ka³y na stopniach terasy.
Rozchybotane szale Snieñ, mg³awice rojeñ tu³a³y siê d¿d¿yst¹ rozchwiej¹, b³¹ka³y wzd³u¿
Scian, niepewne ostoi. Lecz i te znalaz³y przystañ. Podra¿niona kaprySnoSci¹ ich ruchów wy-
obraxnia odtr¹ca³a je precz z pogard¹, ¿e wylêk³e Scieka³y mêtn¹ strug¹ w du¿¹ omsza³¹ kadx
u wêg³a domu i s¹czy³y siê w jej czarny kad³ub senne, nudne, jak woda deszczowa w póxn¹
jesienn¹ szarugê. Nik³e, rdzawe mySli niedokwasy...
WrzeSmian upaja³ siê ponur¹ igraszk¹ fantazji, nadaj¹c jej tworom bieg dowolny; wedle
upodobania zmienia³ ich kierunek, spêdza³ z widowni, za chwilê znów wyczarowywa³ nowe
ich zastêpy...
Nie przeszkadza³ nikt. Odludn¹ ulic¹ w odleg³ej dzielnicy miasta nie przechodzi³ ¿aden nie-
wczesny natrêt, nie przerywa³ nastroju ha³aSliwy wóz.
Tak prze¿y³ ostatnich lat kilka nie zam¹conych niczym zewn¹trz, pe³nych grozy i dziwów od
wnêtrza.
A¿ nagle pewnego dnia zasz³y w domu naprzeciw jakieS zmiany i wydro¿y³y gwa³townie z za-
pamiêtania, które ju¿ zaczê³o przybieraæ ustalone nawykiem i wpraw¹ formy.
45
By³o w pogodny, lipcowy wieczór. Siedz¹c jak zwykle przy otwartym oknie ze wspart¹ na
rêce g³ow¹, wodzi³ WrzeSmian zamySlonym spojrzeniem po willi i ogrodzie. Wtem spojrzaw-
szy w jedno z okien na skrzydle, zadr¿a³. Przez szybê patrzy³a nañ uparcie blada twarz mê¿-
czyzny. Wzrok nieznajomego utkwiony weñ nieporuszenie by³ groxny. Ogarn¹³ go nieokre-
Slony lêk. Przetar³ oczy, przeszed³ siê parê razy po pokoju i znów spojrza³ w okno: surowa
twarz nie znik³a, wci¹¿ wpatrzona w jego stronê.
- Czy¿by ju¿ wróci³ w³aSciciel willi? - rzuci³ pó³g³osem s³abe przypuszczenie.
Ponura maska w odpowiedzi skrzywi³a siê w dzikoironicznym uSmiechu. WrzeSmian zapu-
Sci³ storê i oSwietli³ mieszkanie: nie móg³ d³u¿ej wytrzymaæ wzroku.
Dla zatarcia wra¿enia zatopi³ siê w lekturze a¿ do pó³nocy. Ko³o dwunastej dxwign¹³ siê
znu¿ony od ksi¹¿ki i wiedziony przemo¿n¹ pokus¹, uchyli³ brzegu zas³ony, by wyjrzeæ
przez okno. I znów dreszcz trwogi przej¹³ go do koSci: blady mê¿czyzna sta³ wci¹¿ bez
ruchu tam, za szyb¹ na prawym skrzydle i oSwietlony jasno magnezjowym lSnieniem ksiê-
¿yca obezw³adnia³ go wzrokiem. Zaniepokojony, zapuSci³ WrzeSmian z powrotem roletê
i usi³owa³ zasn¹æ.
Lecz na pró¿no; przejêta lêkiem wyobraxnia nie dawa³a mu spokoju, drêcz¹c nieznoSnie.
Dopiero nad ranem zapad³ w krótki nerwowy sen pe³en zmor i wizyj. Gdy nazajutrz ko³o
po³udnia obudzi³ siê z zawrotem g³owy, pierwsz¹ mySl¹ by³o spojrzeæ w okna willi. Ode-
tchn¹³: uparta twarz znik³a.
Przez ca³y dzieñ by³ spokój. Lecz nad wieczorem ujrza³ za szyb¹ na pierwszym piêtrze wle-
pion¹ w siebie maskê jakiejS kobiety, rozwiane w³osy okala³y twarz przekwit³¹ ju¿, ze Slada-
mi wielkiej niegdyS piêknoSci, twarz ob³¹kan¹, z para b³êdnych, zawziêtych oczu. I ona pa-
trzy³a nañ poprzez szaleñstwo xrenic surowym wzrokiem towarzysza ze skrzyd³a prawego.
Oboje zdawali siê nic nie wiedzieæ o swej wspó³bytnoSci w dziwnym domu. £¹czy³ ich tylko
gest groxby zwrócony ku WrzeSmianowi...
I znów po bezsennej nocy, przerywanej wypatrywaniem przeSladowców, nasta³ dzieñ wolny
od maszkar. Lecz kiedy ju¿ mrok wchodzi³ w tajne zmowy z noc¹, wykwit³a w trzecim z rzê-
du oknie nowa postaæ, by nie ust¹piæ a¿ do rana. Tak w przeci¹gu paru dni zape³ni³y siê
wszystkie okna willi z³owieszczymi twarzami. Spoza ka¿dej szyby wygl¹da³y jakieS oczy
rozpaczne, czyjeS owale przeorane bólem lub ob³êdem. Dom patrza³ nañ oczyma maniaków,
grymasem szaleñców, szczerzy³ siê ku niemu Smiechem opêtanych. Nikogo z tych ludzi ni-
gdy dot¹d w ¿yciu swoim nie widzia³, a jednak wszyscy byli mu jakby sk¹dS znani. Lecz sk¹d,
nie wiedzia³. Ka¿dy z nich mia³ wyraz odmienny, lecz wszystkich jednoczy³ ruch groxby w je-
go stronê; widocznie uwa¿ano go tam za wspólnego wroga. Przera¿a³a ta ich nienawiSæ i przy-
ci¹ga³a zarazem w magnetyczny sposób. I rzecz dziwna: w najg³êbszych pok³adach duszy ro-
zumia³ gniew ich i przyznawa³ mu s³usznoSæ.
A oni, jakby odgaduj¹c go z oddali, nabierali pewnoSci wyrazu i maski ich stawa³y siê
z dniem ka¿dym bezwzglêdniejsze.
A¿ nocy jednej sierpniowej, gdy wychylony przez okno wytrzymywa³ krzy¿uj¹ce siê na nim
spojrzenia nienawistnych oczu, nagle nieruchome twarze o¿ywi³y siê; we wszystkich b³ysnê-
³a naraz ta sama wola. Setki chudych jak piszczele r¹k podnios³y siê w górê ruchem rozkazu-
j¹cym i kilkadziesi¹t bladych d³oni wykona³o zgiêciem palców gest znamienny...
WrzeSmian zrozumia³: wzywano go do wnêtrza. Jak zahipnotyzowany przeskoczy³ parapet
okna, przeszed³ w¹ski pas ulicy i przesadziwszy sztachety, pocz¹³ iSæ alej¹ ku willi...
46
By³a czwarta nad ranem, pora przeddreszczy Switowych. Magnezjowe bluzgi ksiê¿yca p³awi-
³y w srebrnej topieli dom, wywabia³y z za³omów d³ugie cienie. Droga by³a jasna, oSlepiaj¹co
bia³a wSród ¿a³obnych Scian krzewów. G³ucho, wyraxnie têtni³y kroki na kamiennych p³ytach;
cicho szemra³y fontanny, tajemniczo d¿d¿y³y wodne ³uki... Wst¹pi³ na taras i silnie szarpn¹³
klamkê: drzwi ust¹pi³y. Szed³ d³ugim kurytarzem w dwa rzêdy kolumn korynckich pod Scia-
nami. Nocny pó³mrok rozSwieca³a gloria ksiê¿yca, która wlewaj¹c siê przez witra¿ u koñca
kru¿ganka, snuta zielone baSnie na porfirze posadzki...
Nagle w przechodziæ wysunê³a siê spoza trzonu kolumny jakaS postaæ i posz³a za nim.
Dreszcz go zdj¹³, lecz milcz¹c szed³ naprzód. O parê kroków dalej oderwa³ siê od wnêki [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •