[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znała swojej przeszłości. Nie wyje\d\ała poza Norwyck i w odró\nieniu od Felicii
nie snuła podstępnych planów.
Prawdopodobnie gdyby nawet znała swą to\samość, to zachowywałaby się w ten
sam sposób. Taki ju\ miała charakter. Wszystkie jej słowa oraz czyny świadczyły o
dobroci, uczciwości i poczuciu przyzwoitości. Z po-wagą i urokiem traktowała
Johna, rozumiała rozterki Kathryn i umiała poskromić Eleanor. Nawet Henry od-
nosił się do niej z szacunkiem.
Sir Walter chce, \eby została moją \oną, myślał Bartholomew. Stary rycerz
wspominał o tym przy ka\dej okazji. Myślał zapewne, \e zawstydzi swojego pana,
nazywajÄ…c jÄ… ladacznicÄ…".
Chyba mu się udało.
- Milordzie - rozległ się głos dowódcy oddziału, sir Duncana.
Bart otrząsnął się z zamyślenia i skinął głową na znak, \e słucha.
- Przybył goniec ze wsi z wieścią o kradzie\y bydła.
- To pewne?
- Sir Walter natychmiast udał się do sołtysa. Rozpytują chłopów.
- Zbierz swoich ludzi i powiadom o wszystkim sir Stephana. Ruszamy, kiedy
tylko będziecie gotowi do drogi - powiedział Bart. Od tygodni nic nie mąciło spokoju
okolicy. Armstrongowie siedzieli cicho, zapewne liczÄ…c na to, \e Bartholomew
przestanie być czujny.
Weszli do stajni. Pegaz czekał ju\ osiodłany. Bart wskoczył na konia i powiedział:
- Przygotujcie się tak jak do bitwy. Du\y oddział ma zostać do obrony zamku.
Spotkamy siÄ™ przy zachodniej
bramie.
Spojrzał na wie\ę i zobaczył jakiś ruch w oknie. To była Marguerite. Z tej odległości
nie widział jej dokładnie, lecz wydawało mu się, \e jedną dłoń przyciskała do szyby.
Ogarnęło go wzruszenie i uniósł rękę, jakby chciał jej dotknąć. Wziął głębszy
oddech, skłonił się z kurtuazją i skierował Pegaza na zewnętrzny dziedziniec, w
kierunku zachodniej bramy.
Aączy nas silna więz, przebiegło mu przez głowę. Tak jakbyśmy mieli jedno serce,
ciało i duszę. Postano-wił sobie, \e zaraz po powrocie zapyta Marguerite, co sądzi o
mał\eństwie.
Wokół sołtysa i sir Waltera zgromadził się spory tłumek. Wszyscy mówili naraz.
Byli zli, \e znowu stracili bydło. Umilkli na widok earla Norwyck.
Bartholomew nawet nie zsiadł z konia.
- Co ustaliłeś, sir Walterze? - spytał donośnym głosem.
- Wiadomo mi, \e zginęło kilka krów i trochę więcej owiec, milordzie - odparł
rycerz. - Zabrano je z południowej łąki.
Bart mimo woli zacisnął zęby.
- A dokładnie?
- Osiem krów, milordzie - odpowiedział Gayte. -Dwanaście owiec.
- Na razie - dodał sir Walter. - Kilku chłopów poszło obrachować swoje straty i
jeszcze nie wróciło,
- Część rycerzy zostanie tutaj, \eby bronić Norwyck pod naszą nieobecność -
oznajmił Bart. - Sir Walter przejmuje dowodzenie.
Armstrongowie znali najczulszy punkt Norwyck. Krowy dawały mleko i ser, ale
większą wartość przed-stawiało cenne owcze runo. Mur wokół wsi nie chronił
stad na łące, więc Bart musiał stanąć do walki. Miał przy sobie więcej rycerstwa ni\
Lachami Armstrong kiedykolwiek mógł sobie wymarzyć. Na drugi raz dobrze się
zastanowi, zanim wejdzie na nasze ziemie, po-myślał Bartholomew.
Do wsi przyjechał oddział konnych. Bart zaciął Pegaza i poprowadził swoich ludzi
na drugą stronę nie-ukończonego muru.
Pojechali w głąb doliny, w kierunku Braemar.
Zanim dotarli do jej drugiego krańca, słońce stało ju\ wysoko na niebie. Znalezli
zabite zwierzęta. Dziesięć krów, czternaście owiec. Wszystkie naszpikowane
strzałami.
Bart przypatrywał się temu z niechęcią. Armstrongowie nie zabrali runa ani mięsa.
To nie był zwykły wypad rabunkowy, lecz prowokacja. W ten sposób chcieli mu
okazać pogardę.
Bartholomew nie wiedział, czym zasłu\ył sobie na nienawiść ze strony Lachanna.
Nie zamierzał jednak puścić tego płazem. Miał nadzieję, \e sama demonstracja siły
wystarczy, by z daleka utrzymać nieprzyjaciół. Tak się jednak nie stało. Zły jak osa
pociągnął w dalszą drogę, prosto na Braemar. Tym razem postanowił nie unikać
bitwy. Do tej pory \aden pan na Norwyck nie oblegał Szkotów w ich rodowej
siedzibie. Mógł zatem wziąć ich z zaskoczenia. Spodziewał się te\, \e po nocnym
wypadzie będą zbyt zmęczeni, \eby z pełną energią przystąpić do walki.
Oddział jechał przez równą godzinę, zanim Bartholomew zatrzymał się na krótki
popas, \eby napoić ko-nie. Godzinę pózniej dotarli do zadrzewionego wzgórza, na
którym wznosiła się twierdza Braemar. Stanęli pod osłoną lasu.
- Milordzie? - odezwał się sir Stephan.
Wokół wie\y krą\yły patrole, zbrojne w łuki i miecze. Na stokach wzgórza stało
kilka zagród. Ka\dy atak pociągnąłby za sobą ofiary wśród kobiet i dzieci.
Pas grząskiej ziemi praktycznie uniemo\liwiał konną szar\ę. Jeśli wzięło się to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]