[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się swoim fritto misto, w Rzymie Conti z niedowierzaniem słuchał przez telefon
Abraty, obecnie niekwestionowanego szefa mafii mediolańskiej.
Informacje Abraty były pełne, nie wyłączając szczegółów z przeszłości Cre-
asy ego. W jego głosie nie dało się wyczuć zbytniego zaangażowania. W końcu
jego nazwisko nie widniało na liście przyszłych ofiar.
Conti wydał ścisłe polecenia, odłożył słuchawkę i przez kilka minut siedział
w głębokim zamyśleniu. Potem wykręcił specjalny numer do Palermo i porozma-
wiał z Cantarellą. Przedmiotem tej rozmowy była nie tyle tożsamość zabójcy, co
zadziwiający fakt, iż policja i Carabinieri nie robili nic, albo prawie nic.
Wszystkie czynności śledcze były w rękach niejakiego pułkownika Satty, któ-
ry tego rana wyjechał z Mediolanu w niewiadomym kierunku. Najwyrazniej miało
184
to coś wspólnego z polityką.
Po tej rozmowie Conti był jeszcze bardziej zamyślony, bo wyczuł ślad strachu
w głosie Cantarelli. Zamiast okazać siłę i zdecydowanie w swoich poleceniach,
 arbiter robił wrażenie niepewnego, a nawet prosił o sugestie. Conti dodał mu
otuchy. Nawet bez policji, Creasy wkrótce zostanie wyeliminowany. Teraz, kiedy
jego tożsamość została ujawniona, złapanie go pozostało kwestią godzin. Odpo-
wiednie instrukcje wydano już na wszystkich szczeblach organizacji.
Ale Conti zastanawiał się nad reakcją Cantarelli. Z pewnością fachowiec z ta-
ką przeszłością i motywacją był niebezpieczny, ale do tej pory na jego korzyść
działały utajnienie i anonimowość. Teraz stracił tę przewagę. Zapłaci za swoją
zuchwałość.
Dlaczego więc Cantarella czuje się tak nieswojo? Conti doszedł do wniosku,
że była to klasyczna reakcja polityka. Conti był żołnierzem i generałem. Cantarel-
la zawsze przyjmował rolę męża stanu. Zastanowiwszy się nad minionymi latami,
Conti zdecydował, że,  arbiter nigdy nie był bezpośrednio zagrożony, przynaj-
mniej nie w sensie fizycznym. Może ten brak doświadczenia wywoływał teraz
niepokój.
Zaciekawiło to Contiego. Dawało także do myślenia. W końcu, przed pój-
ściem do łóżka, wydał polecenia dotyczące swojego osobistego bezpieczeństwa.
Był właścicielem dziesięciopiętrowego budynku, którego penthouse zamieszki-
wał. Od piwnicznego garażu w górę miano poczynić zabezpieczenia, przez które
nawet mysz nie przeciśnie się w żadnym kierunku. To samo dotyczyło budynku,
w którym miał biuro, również będącego jego własnością.
O poruszanie się po ulicach raczej się nie martwił. Lata wcześniej zrobił przy-
sługę rodakowi w Nowym Jorku. W rewanżu otrzymał prezent w postaci Cadil-
laca. Bardzo specjalnego Cadillaca, z ośmiocentymetrowym opancerzeniem i ku-
loodpornymi szybami. W przeciÄ…gu lat dwukrotnie do niego strzelano, raz z pi-
stoletów dużego kalibru i raz z broni maszynowej. W obu przypadkach wyszedł
z tego nie draśnięty. Mimo to wydał rozkaz, aby na czas nieokreślony towarzy-
szył mu drugi samochód, pełen ochroniarzy. Postanowił też, że na razie wszystkie
posiłki będzie jadał w domu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że więcej donów
zginęło w restauracjach, niż gdziekolwiek indziej, i to wcale nie na skutek zatrucia
pokarmowego.
Cantarella rzeczywiście zaczął się bać. Było to nowe uczucie. Myśl o tym,
iż jest celem zabójcy o wysokich kwalifikacjach, doprowadzała go do mdłości.
Przechodził różne etapy gniewu i oburzenia, ale lęk towarzyszył mu stale.
Conti przez telefon robił wrażenie pewnego siebie  zapewniał, że to tylko
kwestia godzin. Ale kiedy Cantarella siadał za biurkiem swojego wykładanego
boazerią gabinetu, ogarnęło go lodowate uczucie. Przeżegnał się, przysunął blok
185
papieru, po czym całą uwagę poświęcił bezpieczeństwu Villa Colacci. Powinna
być i będzie niezdobyta.
Zanim skończył notatki, zadzwonił telefon. Był to don z Neapolu, który chciał
go poinformować, że wypytanie właściciela  Pensione Splendide jest niemożli-
we. Wygląda na to, że on i ten pułkownik Satta z Carabinieri doskonale się rozu-
mieją. Niepokój Cantarelli jeszcze wzrósł.
Guido wyrzucił dwie czwórki, zabrał swoje ostatnie trzy pionki i spojrzał na
podwójne kości. Potem wziął długopis, dokonał szybkich obliczeń i oznajmił: 
Osiemdziesiąt pięć tysięcy lirów.
Satta posłał mu uśmiech. Kosztowało go to sporo wysiłku.
 Powinienem był posłuchać twojej rady i zatrzymać się w hotelu.
Już trzeci dzień jadł wspaniałe posiłki, czasami nawet pomagał w kuchni,
a stali bywalcy nie mieli pojęcia, że sałata została przyrządzona przez pułkow-
nika Carabinieri.
Jeśli pominąć fakt, iż przegrał trzysta tysięcy lirów, to uważał ten pobyt za
udany. Nawet ta strata miała jednak pewną rekompensatę, bo jeżeli ktoś gra z taką
zręcznością i rozmachem, z pewnością zasługuje na ostrożny szacunek Satty.
Ale było to coś więcej, niż szacunek. Nawiązali prawdziwą przyjazń. Częścio-
wo mogła polegać na przyciąganiu się przeciwieństw, bo trudno było o dwóch tak
różnych ludzi, przynajmniej od zewnątrz: Guido milczący, krępy, ze złamanym
nosem; Satta wysoki, elegancki, rozmowny i wytworny. Ale Satta dopatrzył się
u neapolitańczyka wielu cech godnych jego podziwu. Kiedy się odprężał i nabie-
rał ochoty do rozmowy, wykazywał głęboką wiedzę na temat własnego społeczeń-
stwa, a także świata. Miał również wytrawne, spostrzegawcze poczucie humoru,
które Satta potrafił docenić. Oczywiście Satta dużo wiedział o przeszłości Guido.
Podczas rozmowy zapytał w pewnym momencie czy Guido nie czuje się czasami
znudzony swoim obecnym zajęciem. Czy nie było ono nieco przyziemne?
Guido uśmiechnął się, pokręcił głową i uczynił uwagę, iż jak poczuje potrze-
bę podniety, zawsze może się cofnąć na ścieżkach wspomnień. Nie, uważał, że
drobne, prozaiczne rzeczy też mogą uczynić z życia interesującą mozaikę. Pro- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •