[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Indiańska konnica, zatoczywszy łuk, połączyła się i szła do nowej szarży jakby chciała klinem przebić
siÄ™ przez szeregi nieprzyjaciela.
Specjalne oddziały operacyjne szczęśliwie dotarły w pobliże armatnich redut.
Neapope z wojownikami wyszedł na brzeg poza stanowiskiem działa. Leżąc na ziemi obserwował
nieprzyjaciela. Koło armaty przechadzał się tylko jeden wartownik. Karabiny stały ustawione w kozły.
%7łołnierze, owinięci w koce, spali. Trącił swego towarzysza. Krzyk puszczyka popłynął w mroczną dal.
Neapope, zostawiwszy przy czółnach kilku wojowników, poczołgał się z pozostałymi w stronę reduty.
Bitewna wrzawa w oddali zburzyła ciszę nocy. %7łołnierze, zrywając się ze snu, biegli po sztucery. Z
przedpola patrzyli na rozgrywającą się bitwę. Choć noc i odległość zamazywały obraz zmagań, widzieli w
rozbłyskach wystrzałów walczących ludzi. Chwilami ogarniał ich lęk zmieszany z podziwem dla odwagi
czerwonoskórych.
Neapope poderwał swych wojowników do ataku. Skoczyli jak tygrysy. Na zaskoczonych żołnierzy
spadły ciosy tomahawków. Zwarli się w walce.
Sześciu Sauków podbiegło do armaty. Ile sił w mięśniach, Indianie wypychali ją z ziemnego
wgłębienia. Stawiała opór, była ciężka. Wreszcie koła przetoczyły się przez nasyp, którym była
obwarowana. Grunt łagodnie spadał ku rzece. Pchnięta, potoczyła się dalej sama.
Zewsząd nadbiegali na pomoc żołnierze. Indianie rzucili się do ucieczki. Oczekujący na brzegu przy
łodziach wojownicy otworzyli ogień, osłaniając w ten sposób wycofujących się towarzyszy.
Działo, podskakując na nierównościach, dotarło na skraj rzeki i runęło.
Amerykanie, ujrzawszy to, wściekle natarli na Sauków. Indianie rzucili się w rzekę. Jedni płynęli
wpław, inni zdołali wskoczyć do łodzi. Gęsto sypały się za nimi kule. Brzeg roił się od żołnierzy.
Neapope, płynąc, dojrzał canoe. Nie dając się prądowi wynieść na środek rzeki, z trudem dopłynął do
łódki. Wygramolił się z wysiłkiem. Usiadł na dnie dysząc ciężko. Z ubrania spływały strugi wody.
Wiosła w rękach trzech wojowników migały jak skrzydła wiatraka.
Tam! wskazał jeden z wioślarzy. Zobaczyli walczącego z prądem Indianina. Skręcili w jego
stronę. Po chwili siedział w czółnie wypluwając wodę.
Amerykanie otrząsnęli się z zaskoczenia. Cała armia była na nogach. Dragoni wyjeżdżali zetrzeć się z
indiańską szarżą. Ale czerwonoskórzy, ostrzelawszy przeciwnika, gwałtownie zawrócili. Amerykańska
konnica
runęła w pościg. Indianie przesadziwszy własny rów strzelecki znikli za chatami. Na ścigających
posypała się lawina strzał i kul. Załamał się atak Amerykanów. Trąbka wezwała ich do odwrotu.
Obie linie raziły się ogniem, który stopniowo wygasał. Gdy jutrzenka rozjaśniła niebo, strzelanina
umilkła.
Amerykanie z białą flagą wyszli na przedpole zebrać zabitych i rannych. Indianie, wykorzystując to,
poszli za ich przykładem.
Czarny Jastrząb usiadł w wigwamie. Zmęczenie na jego twarzy stężało siecią zmarszczek wokół warg,
ale czarne oczy płonęły żywym blaskiem.
Obliczcie straty powiedział podpierając głowę rękami.
Nasheakusk wyszedł wykonać polecenie.
Starszyzna milczała. Każdy na swój sposób przeżywał i analizował zbrojny wypad. Jedno było pewne:
Amerykanów zaskoczyła szarża. Musieli stracić sporo ludzi. Jeśli Biały Obłok i Neapope zatopili armaty,
to poniesione przez Jndian ofiary nie były daremne.
Pierwszy nadszedł Biały Obłok z rozciętym, krwawiącym prawym policzkiem i w kaftanie zbroczonym
krwiÄ….
Zrobione powiedział chwiejąc się na nogach. Wróciło ze mną
tylko trzech... Podparł się strzelbą jak kijem i dodał: Może ktoś
jeszcze wróci...
Sachem podszedł do szamana Winnepagów i przyciskając go do piersi, szepnął:
· DziÄ™ki, bracie.
· Zrobione powtórzyÅ‚ BiaÅ‚y ObÅ‚ok. WielkÄ… strzelbÄ™ na koÅ‚ach pochÅ‚onęła rzeka.
· Mój brat jest ranny rzekÅ‚ szaman Sauków. Waupeshek opatrzy go. Chodzmy, bracie.
Wsparłszy Białego Obłoka swym ramieniem, wyprowadził go z chaty.
Wszedł wreszcie, ociekający wodą, oczekiwany Neapope. Już w drzwiach, z uradowaną twarzą, wołał:
Armata zniszczona! Utonęła w Me-si-kse-pe.
Na znużonym obliczu sachema zajaśniał uśmiech.
Zadaliśmy Miczi-malsa pierwszy cios powiedział z mocą.
Czarny Jastrząb wierzy, iż wyjdziemy z kleszczy Długich Noży.
W sercach starszyzny zapłonął płomyk nadziei.
Zwycięski wypad czerwonoskórych upokorzy! generałów, zwłaszcza Atkinsona, który sprawował
naczelne dowództwo. Postanowił więc przyśpieszyć szturm. Szwadrony czekały na rozkaz do natarcia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]