[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Cóż, niech tak będzie. Jestem panu bardzo wdzięczny
Markiz uśmiechnął się pod nosem i skinął na Francois
Philip wił się i wykrzywiał pod ich wprawnymi pal-
cami. Narzekał, że łaskocze go pędzel z zajęczej sierści,
i żachnął się, gdy markiz przykleił mu na twarzy dwie
muszki. Kichnął, kiedy Francois obsypał mu policzki pu
drem, a gdy wpięto mu szafirowy kolczyk w lewe ucho,
naburmuszył się, mrucząc coś ze złością.
Jednak najgorsza tortura miała dopiero nadejść. Oka
zało się, że potrzeba połączonych wysiłków trzech męż
czyzn, by wbić go we frak. Kiedy im się to wreszcie udało,
81
Philip zapewnił ich, że frak pęknie w ramionach, jeżeli
spróbuje bodaj kiwnąć palcem.
Markizowi wydał się wielce zabawny, choć nieznośny.
- Nie myśl o tym, głuptasie.
- Miałbym o tym nie myśleć?! - wykrzyknął Philip. -
Jak mogę o tym nie myśleć, skoro krępuje mi ruchy?
- Co za bzdury! Tom, szpada!
- Jak mam tańczyć ze szpadą? - zaprotestował Philip.
- Takie są zasady - stwierdził markiz.
Philip powiódł palcami po wysadzanej drogimi ka
mieniami rękojeści.
- Aadna zabawka - powiedział. - Nigdy dotąd nie wy
dałem tak wielkich pieniędzy na świecidełka.
Francois ułożył pełne fałdy fraka wokół szpady, a Tom
wsunął Philipowi pierścienie na palce. Wciśnięto mu też
do ręki trójgraniasty kapelusz, emaliowaną tabakierkę
oraz koronkowÄ… chusteczkÄ™.
Potem Thomas spojrzał na markiza, który z zadowo
leniem pokiwał głową i zaprowadził Philipa przed wiel
kie lustro.
- No i jak, przyjacielu?
Philip milczał, wpatrując się szeroko otwartymi ocza
mi w swoje odbicie. Nie mógł uwierzyć, że to on we włas
nej, ale jakże odmienionej osobie. Zobaczył wysokiego,
smukłego młodzieńca, odzianego w bladoniebieski at
łasowy frak, białe obcisłe pluderki, kwiecistą kamizelkę
i pończochy ze złotym szlaczkiem. Na nogach miał trze
wiki na wysokich, czerwonych obcasach, z brylantowÄ…
sprzączką. Wokół nadgarstków i szyi pieniły się braban-
82
ckie koronki, a biała peruka, prześlicznie ufryzowam
i upudrowana, zastąpiła jego ostrzyżone loki. Patrząc na
swój nowy wizerunek, Philip mimowolnie wyprostowa
się, uniósł głowę i pomachał chusteczką.
- No i jak? - zniecierpliwił się markiz. - Nie masz nic
do powiedzenia?
Philip odwrócił się.
- Cest merveilleux* - zawołał.
Markiz rozpromienił się, ale potrząsnął głową.
- Z czasem tak. Ale teraz po tysiąckroć nie. Jeszcześ,
chłopcze, nieporadny.
Upokorzony Philip zaczął błagać, by uczynił go mniej
nieporadnym.
- Taka jest moja intencja - powiedział markiz. - Za
miesiąc czy dwa będę dumny z mojego ucznia.
- Na miły Bóg, ja już jestem z ciebie dumny! - wy
krzyknął Tom. - Chłopcze, będziesz bardziej elegancki niż
Maurice!
Philip zarumienił się pod warstwą pudru. Nagle jego
uwagę przykuł błysk rubinu na palcu. Przyglądał mu się
przez chwilę, marszcząc brwi, po czym zdjął pierścień.
- Ach tak? - zapytał markiz. - A to dlaczego?
- Bo mi siÄ™ nie podoba.
- Nie podoba ci siÄ™?
- Będę nosił tylko szafiry i brylanty.
- Wielkie nieba, chłopak ma rację! - wykrzyknął Tom.
- Powinien nosić się cały na niebiesko.
* To niesamowite
83
- Za miesiÄ…c czy dwa przedstawiÄ™ ciÄ™ w Wersalu - za
decydował markiz. - Francois, zabierz ten wstrętny ru
bin. A teraz - en avant?*
I tak Philip udał się na swój pierwszy bal.
Pod koniec miesiąca Tom wrócił do Londynu po
wprowadzeniu bratanka na ścieżkę, którą miał dalej kro
czyć. Zostawił go pod opieką markiza de Chateau-Ban-
vau, bardzo przejętego swoją misją.
Po pierwszym balu Philip porzucił wszelką myśl o bun
cie; dobrze odgrywał swoją rolę i był bardzo zajęty. Co rano
fechtował się z mistrzem, póki nie nabrał zręczności w po
sługiwaniu się szpadą; rozmawiał od rana do nocy tylko po
francusku; pozwolił, by markiz wprowadził go w towarzy
stwo; ćwiczył język, by móc prawić gładkie komplementy
damom, które rzucały mu zalotne spojrzenia z powodu je
go pięknej aparycji. Wreszcie prowadzone przez niego roz
mowy stały się bardziej swobodne.
Przez jakiś czas nie interesował się swoim strojem,
godząc się, by Tom lub Francois ubierali go wedle włas
nego gustu. Jednak pewnego dnia, gdy Francois zapre
zentował mu parę kremowych pończoch, przyglądał im
się długo przez lornion, a potem kazał je zabrać.
Francois poczuł się głęboko dotknięty, gdyż podoba
ły mu się te pończochy. Może jednak monsieur zechciał
by wziąć je pod uwagę? Ale monsieur kategorycznie od
mówił. Jeżeli Francois zachwyca się różowym szlaczkiem
* Naprzód!
84
na kremowym tle, niechże sobie wezmie te pończochy.
Monsieur ich nie włoży, bo obrażają jego gust.
Nie minęło wiele czasu, a le jeune Anglais" stał się po
stacią wielce pożądaną i mile widzianą. Damy lubiły
go za jego zdecydowany podbródek z dołeczkiem i au
rę męskości; mężczyzni natomiast za skromność i pie
niądze. Był zapraszany na rauty i bale maskowe, partyj
ki kart oraz podwieczorki. Zaczął coraz lepiej się bawić,
zaznając uroków popularności. Z czasem wręcz oczeki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]