[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dłużej, może nas zobaczyć ktoś znajomy, a to byłaby klęska. Wyglądacie jak...
Charity roześmiała się, patrząc na swoją suknię.
Uważasz, że nie wyglądam na przyszłą hrabinę?
Prędzej na włóczęgę prychnęła Elspeth. Co gorsza, dajesz zły przykład młodszym siostrom.
Horatia staje siÄ™ do ciebie podobna.
Och, bzdura i tyle powiedziała Charity bez gniewu, uodporniona na humory Elspeth. Horatia
jest po prostu sobÄ….
Chciałabym być taka jak Charity rzekła Horatia i pokazała język Elspeth.
Elspeth nie zaszczyciła postępku Horatii uwagą, odwróciła się tylko i ruszyła przed siebie ścieżką.
Reszta sióstr podążyła za nią. Pies najwyrazniej postanowił im towarzyszyć, biegnąc obok.
O Boże, spójrzcie, on biegnie za nami powiedziała Serena. Co my zrobimy? Charity, odpędz
go.
Dlaczego? Lubię tego pieska zaprotestowała Charity. Czemu miałybyśmy nie zabrać go do
domu? Jak go wykąpię, nie będzie wyglądał tak zle.
Nie możemy sprzeciwiła się Serena. Wiesz, że ciotka Ermintruda nie lubi psów.
Masz rację. Charity zmarszczyła czoło. Nie wpuści go do domu, prawda?
Tak sądzę. Serena przyjrzała się z powątpiewaniem psu. Nawet gdyby był czysty i ładny.
Lepiej zostawmy go tutaj. Odwróciła się i zaczęła odpędzać psa, machając ręką. Obserwował ją z
zainteresowaniem, merdając ogonem, ale nie odstępował Charity..
Charity, zrób coś powiedziała Elspeth.
Niby co? Przecież go nie kopnę ani nie rzucę w niego kamieniem. On najwyrazniej nie ma
zamiaru się od nas odczepić.
Rzeczywiście, pies wciąż biegł obok Charity, jak gdyby była jego panią.
Musimy znalezć dla niego jakieś miejsce powiedziała wreszcie Charity. Może znalazłby się
ktoś, kto by go zatrzymał albo przechował, dopóki nie wrócimy do domu. Papa na pewno pozwoliłby
nam zabrać go na wieś.
A co będzie, gdy wyjdziesz za mąż? zauważyła Elspeth. Czy naprawdę sądzisz, że hrabia
pozwoli swojej żonie zatrzymać psa o takim wyglądzie?
Simon! wykrzyknęła radośnie Charity. Oczywiście! Czemu od razu mi to nie przyszło na
myśl? Chodzcie, dziewczynki, poszukajmy czegoś, co mogłoby nam posłużyć jako smycz. Nie możemy
prowadzić go luzem, jeszcze by się zgubił albo zrobił sobie krzywdę.
Charity, co ci chodzi po głowie? spytała z troską Serena. Co ma do tego lord Durę?
Jak to co? Po prostu poproszę go, żeby wziął tego psa. Może go zabrać do swojej wiejskiej
posiadłości, Lucky będzie tam bardzo szczęśliwy.
Lucky?
Tak, myślę, że to imię świetnie do niego pasuje. Miał szczęście, zjawiając się w parku, gdy
akurat my tam się wybrałyśmy.
Raczej pecha rzekła ponuro Elspeth. Nie możesz przecież spodziewać się, że mężczyzna
pokroju lorda Dure'a przyjmie do domu takiego kundla,
Najpierw wezmiemy go do nas i wykÄ…piemy. Ciotka Ermintruda chyba mi na to pozwoli, jak
sÄ…dzicie? Potem zabiorÄ™ go do rezydencji lorda.
Nie możesz go tam zaprowadzić! wykrztusiła z oburzeniem Elspeth. Oszalałaś? To
zrujnowałoby ci reputację.
Ona ma rację, Charity poparła siostrę Serena.
Dobrze, wobec tego poślę tam z nim jednego z lokajów i napiszę do lorda Dure'a list z
wyjaśnieniem.
Ale, Charity, nie wydaje mi się, żeby lord Durę zechciał przygarnąć tego psa zauważyła
roztropnie Serena.
Nie bądz niedowiarkiem odparła spokojnie Charity. Zrozumie, że nie możemy zatrzymać
Lucky'ego u ciotki Ermintrudy i że to jedyne rozsądne wyjście. Jestem pewna, że lubi psy. Nie umiem
sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej.
Serena jeszcze raz przyjrzała się psu i westchnęła. Wyglądał niezbyt szlachetnie i mocno wątpiła,
żeby hrabia zgodził się przyjąć go pod swój dach, nawet w wiejskiej posiadłości. Poza tym, jak można
mieć odwagę, by poprosić kogoś tak odpychającego jak posępny hrabia Durę o przygarnięcie
bezdomnego zwierzaka.
Horatia znalazła na ziemi kawałek mocnego sznurka, na którym uwiązały Lucky'ego, po czym
wyszły z Hyde Parku. Lucky dreptał radośnie obok Charity, która trzymała w ręku prowizoryczną smycz.
Ku ich zdziwieniu, na ulicy pies zachowywał się bardzo grzecznie. Z zainteresowaniem przyglądał
się powozom, furmankom oraz przechodzącym ludziom. I pewnie doszłyby tak bez przygód do domu,
gdyby nie natknęły się na beczkowóz.
Ciężki, wypełniony po brzegi wodą pojazd zatrzymał się przy chodniku, ponieważ ciągnący go
koń upadł na kolana. Obok konia stał chudy jak szczapa, czerwony na twarzy woznica i wznosząc groznie
bat, krzyczał na biedne zwierzę.
Wstawaj, ty leniwe bydlÄ™! Wstawaj albo oddam ciÄ™ do rzezni!
Koń zadrżał pod okrutnym razem, na próżno usiłując wstać. Charity oraz jej siostry stanęły jak
wryte, przyglądając się z przerażeniem tej scenie.
Gdy mężczyzna znów uniósł bat, Charity krzyknęła głośno:
Nie! Proszę przestać!
Woznica odwrócił głowę i obrzucił dziewczęta przelotnym spojrzeniem.
Odejdzcie stÄ…d burknÄ…Å‚. To nie wasza sprawa.
I znów uderzył konia. Charity wypuściła z rąk prowizoryczną smycz Lucky'ego i wbiegła na ulicę.
Wyrwała bat zaskoczonemu mężczyznie, gdy chciał jeszcze raz wymierzyć cios zwierzęciu.
Przestań natychmiast, ty brutalu! Oczy płonęły jej gniewem. Zostaw to biedne zwierzę! Nie
widzisz, że coś mu dolega? Haruje dla ciebie ponad siły, a ty odwdzięczasz mu się w taki sposób?
Charity! zawołała z niepokojem Serena, a Elspeth rozejrzała się dokoła, zawstydzona
widokiem zbierających się wokół gapiów.
Daj spokój, paniusiu mężczyzna splunął, ruszając agresywnie w stronę Charity to nie twoja
sprawa. WynoÅ› siÄ™ stÄ…d, albo...
Nikt nie dowiedział się, co miała oznaczać ta pogróżka, albowiem w tej samej chwili Lucky,
warcząc groznie, rzucił się na woznicę w obronie swojej nowej pani. Skoczył mu całym ciężarem na
pierś, mężczyzna zachwiał się, zrobił krok do tyłu i poślizgnąwszy się na kamieniu, upadł ciężko. W
tłumie rozległy się śmiechy.
Twarz woznicy spurpurowiała z wściekłości. Podniósł się, klnąc głośno. Lucky zagrodził mu
drogę, przyczajony ze zjeżoną na karku sierścią. Mężczyzna schylił się po kamień, nie spuszczając
wzroku z psa. Zamachnął się, żeby cisnąć nim w Lucky'ego, ale Charity w tej samej chwili podniosła bat
i smagnęła go nim z całej siły po ramieniu, aż kamień wypadł mu z ręki.
Wlepił w nią ogłupiałe spojrzenie, trzymając się za obolałe ramię. Charity czekała, trzymając w
pogotowiu bat, Lucky zajął pomiędzy nimi pozycję obronną.
Ty mała dziwko! wściekał się woznica. Poczekaj tylko, niech cię dopadnę, a pożałujesz ty i
twój cholerny pies, żeście weszli w drogę Danowi McConnigle'owi! zakrzyknął, po czym uraczył
zgromadzonych serią tak ordynarnych przekleństw, że w tłumie rozległy się okrzyki pełne oburzenia.
Na szczęście dziewczęta nie znały większości słów, którymi je obrzucił. Wyczuły natomiast gniew
i pogróżkę w jego głosie i otoczyły siostrę, gotowe jej bronić. Wokół nich gromadził się coraz większy
tłum, jedni kpili z nich, inni dodawali im ducha.
Charity, ściskając bat w ręku, groznie patrzyła na woznicę. Nie miała pojęcia, co zrobi, nie
zamierzała jednak cofnąć się przed napastnikiem.
W pewnej chwili zauważyła z ulgą kątem oka, że przez tłum gapiów przepycha się mężczyzna w
granatowym mundurze.
Co się tu dzieje? spytał policjant, wodząc wzrokiem 0d woznicy do Charity oraz jej sióstr.
Konstabl! wykrzyknęła z radością Serena.
Ta dziwka wyrwała mi bat i uderzyła mnie! wrzasnął woznica, pokazując palcem Charity.
Dziewczyna popatrzyła na niego z pogardą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]