[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Małgosia szybko przetłumaczyła sentencję, a Tola zapisała tłumaczenie w notesie:
Bóg jest powszechną Nicością nie podlega Czasowi i Przestrzeni;
Im bardziej usiłujesz Go uchwycić, tym bardziej ci się wymyka.
Po tym wszystkim zapadła cisza. Przerwał ją po chwili Kobra.
- To nie może być wskazówka - orzekł. - Normalnie to pisze się: o północy, czwartego
dnia nowiu drugiego wiosennego miesiąca stań plecami do cienia czarnego kamienia i
odmierz dwanaście kroków, i wszystko jasne. A to? Filozoficzne rozważania o Bogu? - dziwił
siÄ™.
- Ech, wasze wykształcenie - westchnąłem. - To sentencja Anioła Zlązaka. Pewnie ta
postać z niczym wam się nie kojarzy. Słyszeliście o średniowiecznym mistycyzmie?
Młodzi wybałuszyli oczy zdumieni tym, o czym im mówiłem.
- Czym była wiara w średniowieczu? - przewrotnie zapytałem.
- Wieki średnie zawsze kojarzyły mi się z głęboko zakorzenioną religijnością -
odpowiedział Kobra. - Przecież to okres rozwoju zakonów, czas wypraw krzyżowych...
- I masz po części rację - przyznałem. - Niestety w szkole, przynajmniej za moich
czasów panował stereotyp: religijne średniowiecze, wystąpienie Lutra, reformacja, renesans.
Ten prosty schemat powielano z roku na rok, z podręcznika na podręcznik. Stąd wyobrażenie
człowieka średniowiecza jako ciemnego, zacofanego, w przeciwieństwie do człowieka
renesansu, zainteresowanego wszystkim dokoła niego. Powinniście przeczytać  Jesień
średniowiecza" Johana Huizingi. Pisał on, że zdaniem mistyków mowa ludzka nie potrafi dać
tak wyraznej wizji szczęścia, jaką daje wizję grozy. Z czasem myśliciele doszli do wniosku,
że nawet tak bezkształtne i beztreściwe określenia, jak: spokój, ciemność, próżnia są
niewystarczające. Na koniec nie pozostaje już nic prócz czystej negacji; boskość, której nie
można rozpoznać w niczym, co istnieje, ponieważ stoi ona ponad wszystkim, zostaje przez
mistyka nazwana nicością.
- Na zajęciach z filozofii uczono mnie, że w przejawach mistyki objawia się wieczna
zgodność, a klasycy mistyki nie mają daty ani miejsca urodzenia - usłyszałem za plecami głos
Poetki. - Zapraszam na kolację - dodała ciepłym głosem.
Uśmiechnęła się i odwróciła. Jej włosy rozłożyły się w pawi ogon, a potem karnie
powróciły na miejsce, by łagodnie falować jak lwia grzywa.
Zapadło milczenie, w czasie którego młodzi ludzie patrzyli na jezioro.
- No dobrze - Kobra podrapał się po nosie. - Czego właściwie szukamy?
- Skrytki - uśmiechnąłem się. - Pomyślcie nad znaczeniem tych słów.
Tola wstała, a razem z nią chłopcy.
- Pomyślimy - powiedziała groznie. - A pan niech nam nie ucieka!
- Będę w okolicy cały czas - zapewniłem.
Harcerze powędrowali do swojego obozu, a ja i Małgosia poszliśmy na wieczerzę.
Byli wszyscy oprócz Roberta, który jak wyjaśniła Poetka łowił ryby.
Zmęczona Małgosia poszła od razu spać, a ja powędrowałem do siebie. Wyjąłem z
plecaka lornetkę i lustrowałem brzegi jeziora w poszukiwaniu Roberta. Niestety, nie
znalazłem go. Wpadłem na lepszy pomysł. Wróciłem do  Muzy".
- Nie wie pani, dokąd poszedł Robert? - zapytałem Poetkę, gdy odnalazłem ją w
salonie zaczytaną w jakiejś książce.
- Pan Robert spakował rzeczy i pańskim wzorem zrobił sobie biwak nad jeziorem -
odpowiedziała Poetka. - Jak tak dalej pójdzie, to wypłoszy mi pan wszystkich klientów -
roześmiała się. - Może chce pan zająć jego pokój?
- Nie, dziękuję. Czy ma pani może łódz do wynajęcia?
- Oczywiście - podała mi klucz do szopy nad jeziorem.
W hangarze znalazłem kajaki i łódz wiosłową. Zdecydowałem się na kajak. Wybrałem
wiosło i zaniosłem kajak na brzeg. Wodowałem go i wzdłuż wyspy popłynąłem do swojego
biwaku. Zamknąłem namiot i potem popłynąłem nad jezioro. Jego brzegi były porośnięte
lasami bukowymi i w ich cieniu, przy nisko padających promieniach zachodzącego słońca,
część wybrzeży była spowita mrokiem. Co jakiś czas lustrowałem teren za pomocą lornetki.
Nadal z mizernym skutkiem. W oddali majaczyła wieża kościoła w Bąbrówku. Popłynąłem w
tamtą stronę. Po godzinie dopłynąłem do miasteczka. Brzeg jeziora okupowali wędkarze,
którym najwidoczniej nie przeszkadzał plusk wody i krzyki dobiegające zza ściany trzcin,
gdzie znajdowało się miejskie kąpielisko.
- Proszę pana! - wołał mnie siedmioletni chłopiec. - Proszę pana! Skierowałem dziób
kajaka w jego stronę i po chwili szorowałem dnem po piaszczystym dnie.
-Dzień dobry! - przy witał mnie mikrus. - Kordian jestem - przedstawił się. - Pan jest
od archeologów? - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
- Ja wiem, widziałem pana - chłopiec sam sobie odpowiedział. - Niech pan się nie boi!
PopilnujÄ™ pana kajaka.
- Za darmo? - zapytałem przekornie.
- A da pan parę złotych? Zbieram na podręczniki...
- Na podręczniki? - żartobliwie pogroziłem chłopcu. - Zgoda, pilnuj, ale jakby co... -
znacząco zawiesiłem głos.
- Wiem, wiem - Kordian tylko skinął głową. - Tam - wskazał kilka metrów w prawo
-jest ponton takiego jednego wędkarza. Też go pilnuję.
Opisałem chłopcu wygląd Roberta.
- Tak, to ten - Kordian lekko zaniepokoił się.
- To mój znajomy - uspokoiłem go. - Szukałem go nad tym jeziorem. Jakbym go nie
znalazł w mieście, to mu nie mów, że go szukałem, bo chcę mu zrobić niespodziankę.
Dobrze?
- Dobrze - zgodził się nieco skołowany siedmiolatek.
Rozglądając się na wszystkie strony ruszyłem do miasteczka. Znalazłem tu tę samą
senną atmosferę co w dniu mojego przyjazdu. Dyskretnie zajrzałem do kawiarni oraz do
pijalni piwa. Dopiero w małym barku, z którego unosił się zapach smażonej ryby,
zauważyłem sylwetkę Roberta. Właśnie stał przy barze i płacił za porcję fileta z frytkami i
surówką.
 Wędkarz, który na ryby chodzi do baru!" - pomyślałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •