[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sebbei powróci noc.
Kane wyczekiwał nocy. W ciągu dnia wytrwale unikał swoich prześladowców, idąc
zawsze trochę przed nimi. W ten sposób miał ich cały czas na oku i, tym samym, zapobiegał
spotkaniu. Ufał bezgranicznie swojemu męstwu, ale wiedział, że przeciwnicy są także
zahartowani w walce. Nie chciał wpaść im w ręce nieprzygotowany. Trzech z nich było w
stanie przytrzymać go, do nadejścia pozostałych. Kane nie zamierzał dać się znów wpędzić w
pułapkę. Czekał więc, aż nadejdą ciemności. Noc mu sprzyjała, wyczerpując siły
przeciwników i stępiając ich uwagę.
Dach był gorący. Leżąc na połyskliwej, pokrytej łupkami powierzchni, Kane pomyślał ze
wzruszeniem, że to słońce pustyni świeci nad Dermonte. Rozgrzane dachówki parzyły jego
ciało, a pot znaczył drogę, tworząc wilgotną smugę na czarno-zielonej powierzchni. Mokre
dłonie ślizgały się podczas wspinaczki po nierównym dachu. Aatwiej było przemykać się
ulicami i alejami, lub błądzić po opuszczonych domach. Tych niewielu mieszkańców, których
spotykał, uciekało na jego widok, unikając jego spojrzenia. Kane wiedział, że tak samo
uciekali przed jego prześladowcami. Gdy tamci wypytywali o niego, zaszywali się w swoich
norach. Czuł, że nie zdradziliby go. Patrzyli biernie, jak ci obcy przetrząsali ich sklepy i
domy. Wskazywali gdziekolwiek, gdy wśród pogróżek żądano od nich wyjawienia miejsca
pobytu Kane'a. W końcu Gaethaa i jego towarzysze zaniechali bezcelowego wypytywania.
Kane porzucił plątaninę ulic i domów. Mógł się w nich wprawdzie ukrywać, ale nie był w
stanie śledzić posunięć przeciwników. Taka kryjówka mogła stać się pułapką. Chodząc zaś po
dachach, uciekinier miał wszystkich na oku.
Zaalarmował go jakiś szelest. Wyciągnął nóż. Spod jego buta wyskoczyła długa, szara
jaszczurka. Płaz zatrzymał się kilka kroków dalej i zaczął przyglądać się człowiekowi swoim
nieprzeniknionym, szklanym wzrokiem. Kane oblizał wysuszone wargi i wierzchem brudnej
dłoni otarł lepką od potu twarz. Pochwa miecza boleśnie obtarła mu skórę na plecach, a pot
całkiem zmoczył ubranie. Rozpięcie koszuli i podwinięcie rękawów niewiele dało, bo
skórzane spodnie i kamizelka parzyły bezlitośnie. Dopiero nocą powietrze stanie się
chłodniejsze. Znów znalezli się w pobliżu wewnętrznego muru Sebbei, a dobiegała druga
runda poszukiwań. Raz już żołnierze lorda Gaethaa przemierzy-li drogę od placu do muru i z
powrotem. Nastroje były równie jak powietrze gorące i Kane usłyszał strzęp rozmowy, w
której ktoś argumentował, że poszukiwany prawdopodobnie opuścił już miasto. Czujność
malała, a niezadowolenia rosło. Kane zdecydował, że jest to najlepszy moment, żeby uderzyć.
Każda grupa poszukiwaczy wyposażona była w łuk. Przed wejściem do każdego domu,
oglądali go dokładnie. Teraz zbliżali się właśnie do budynku, na którego dachu ukrywał się
Kane. Stłoczyli się pod kamiennym zwieńczeniem, znad którego ich obserwował. Alidor stał
z tyłu z przygotowaną strzałą i uważnie badał wzrokiem frontową ścianę domu. Dron Missa i
Beli weszli do środka. Po chwili, zawołany przez nich, wszedł również Alidor.
Przyciskając ucho do dachówki, Kane usłyszał stłumiony łoskot. Znudzeni mężczyzni po
kolei badali pokoje rozwalonego mieszkania. Ze środka nie było przejścia na dach, więc
uciekinier wiedział, że chwilowo jest bezpieczny. Dom najwyrazniej był zniszczony jeszcze
przed nadejściem zarazy, a pózniejsze lata przywiodły go do niemal całkowitej ruiny. Kilka
godzin wcześniej Kane o mało nie stracił równowagi, gdy kamienny gzyms zachwiał się pod
jego ciężarem. Podczas gdy jego wrogowie penetrowali wnętrze, Kane pracowicie zaatakował
nożem kamienne zwieńczenie. Ostrze zagłębiało się w zaprawie, tak jakby to był muł. Wokół
jego nóg szybko rosła sterta gruzu. Pozostawało mieć nadzieję, że głębiej kamień nie będzie
twardszy.
Z ulicy znów zaczęły dochodzić głosy i Kane szybko schował nóż. Podnosząc się usiłował
dostrzec mężczyzn, wychodzących z domu. Szczęście wciąż mu sprzyjało. Mogli przecież
wyjść tylnymi drzwiami. Pole widzenia miał ograniczone, więc tylko na podstawie
dochodzących z dołu dzwięków określił moment, w którym znalezli się pod zwieńczeniem.
Nadszedł czas, żeby zaryzykować. Powoli zaczął napierać na kamienną konstrukcję, mając
nadzieję, że wraz z nią nie zawali się cała frontowa ściana. Początkowo kamień oparł się
naciskowi, więc Kane rzucił się nań całym ciężarem swojego masywnego ciała. Fasada
zachwiała się i runęła w dół. Tracąc równowagę, Kane rozpaczliwie zatrzepotał rękami, ale
udało mu się utrzymać na krawędzi dachu. Mężczyzni wynurzali się już z ciemnego wnętrza
gdy Dron Missa poczuł, że tynk osypuje mu się na twarz. - Uwaga! - krzyknął. Jego reakcja
była szybsza niż myśl. Wyskoczywszy na ulicę, błyskawicznie przeturlał się na jej drugą
stronę. Jednocześnie stojący w drzwiach Alidor wskoczył z powrotem do środka. Ociężały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •