[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szlag trafi! - doleciał ich głos z mrocznej czeluści.
Z kilku domów przybiegli obudzeni i przestraszeni chłopi. Jeszcze nie wiedzieli,
co się stało i kto urządza takie hałasy w środku nocy. Zjawił się też sołtys, bardzo
ważny i napuszony.
- Co tu się dzieje? - naskoczył na Jastrzębia z grozną miną.
- Spokojnie, tylko bez nerwów! - Luby położył mu dłoń na ramieniu.
- Kim wy jesteście? Co to za napad?
- %7ładen napad, człowieku - Jastrząb podszedł do sołtysa i spojrzał mu twardo w
oczy. - Masz przed sobą chłopców z lasu, partyzantów. Mleczarnia służy Niemcom,
wasze masło, śmietanę i ser zjada wróg. To jest grabież, nie pozwolimy bezkarnie
okradać chłopów. Zrozumiałeś? Sołtys zamilkł, ale do głosu doszli najbliżej stojący
gospodarze.
- Racja, dobrze mówi. Truciznę dać tym łobuzom, a nie mlekom Ostatnią ćwiartkę
wyciągną i ciągle wrzeszczą, że za mało. Aż ręka świerzbi, żeby rozwalić tę przeklętą
budę! Róbcie swoje, panie...
Chłopcom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Znalazł się łom, klucz francuski,
ktoś podrzucił kowalski młot. Na jego widok Gruby aż podskoczył i oddał siekierę
Czarnemu .
- Tak się wali, chłopaki - stęknął unosząc raz po raz młot.
Huk był niesamowity. Pękały rury, kanaliki ściekowe, korby, siatki, zbiorniki.
Kadzie z przygotowanym mlekiem do przerobu wytoczono na dwór. Cały zapas wy-
lano do pobliskiego rowu, który momentalnie zabarwił się na biało. Puste bańki z
brzękiem poleciały do rzeczki. Masło rozdano chłopom. Początkowo brali niechętnie,
ale gdy Skorupa ciachnął nożem dziesięciokilogramowy blok i owinął zdobycz w
papier, ruszyli do akcji na całego. W rozbitej doszczętnie mleczarni nie pozosta-
wiono ani grama masła. Nawet dla chłopców Jastrzębia starczyło ledwo, ledwo.
Antek odszukał stojącego pod drzewem sołtysa.
- Odjeżdżamy - powiedział.
- A widzę, widzę - mruknął sołtys. - Pojedziecie, a my...
- Co wy? Boicie się, tak? Wobec tego polecam wam kategorycznie, żebyście jutro
rano zawiadomili Niemców o wszystkim, co tu się stało. Powiedzcie wprost, że mle-
czarnię rozbili partyzanci. Gdyby Niemcy chcieli się zemścić na ludności, złożymy
wizytę wójtowi w gminie. %7ływy ten hitlerowiec nie wyjdzie, choćby wezwał na po-
moc oddział żandarmerii. Czy zdajecie sobie sprawę, ilu nas jest? Sołtys próbował się
uśmiechnąć.
- Gadanie, przecież można was policzyć. Też mi siła...
- Ech, naiwny jesteś, człowieku. To zaledwie patrol, w lesie stoi w pogotowiu
dwie kompanie chłopa pod bronią. Gdy zajdzie potrzeba, przepędzimy precz wszyst-
kich szwabów w okolicy, a ty trzęsiesz portkami. Teraz dopiero sołtys nabrał animu-
szu.
- Co wy, panie, to aż tak? A ja głupi myślałem, że wy ot tak, zwyczajnie. No, to ja
już powiem temu wójtowi, oj powiem. Oby ten krwiopijca pod ziemię się zapadł.
Walcie ich, ile wlezie. Pomożemy, trzymajcie się, chłopaki! Rozeszli się zupełnie
pogodzeni.
Kolejna akcja partyzantów odbiła się szerokim echem wśród ludności. Po rozbro-
jeniu posterunku i zniszczeniu dokumentów gminnych chłopi zaczęli wierzyć, że
istotnie w miejscowych lasach działa jakiś liczny, dobrze uzbrojony oddział. Znowu
zaczęły krążyć legendy na temat jego dowódcy. Jedni mówili, że jest nim oficer Woj-
ska Polskiego, inni znowu, kierując się wyczuciem prostych ludzi, twierdzili, że to
ktoś z tutejszych, bo zna teren i biednym pomaga. Prawdy nie znał nikt, nie licząc
wąskiej grupy wtajemniczonych. Ale nie sama osoba dowódcy była ważna. Zasadni-
czą rolę odegrała śmiało przeprowadzona akcja. Chłopi otworzyli oczy: jeśli w lasach
znajduje się sprzymierzeniec, znaczy, że nie wszystko jest stracone...
DESZCZ
Plucha trwała od kilku dni. Po niebie sunęły szarą watahą niskie, napęczniałe od
wilgoci chmury. Deszcz siąpił całymi godzinami - raz tłukł zawzięcie ciężkimi kro-
plami, raz znowu przechodził w monotonny szum rozpylonej jak para wody. Zwiat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]