[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zainteresowania. Kiedy pociągnął jakiegoś Hyrkańczykaza rękaw i zapytał o drogę do domu
Zeriti, ten chętnie mu ją pokazał. Conan, jak wszyscy w Asgalunie, wiedział, że chociaż
Stygijka uważała Akhiroma za swoją własność, to nie za jedyną. Wielu najemników znało jej
komnaty równie dobrze co król Pelishtii.
Dom Zeriti przylegał do dziedzińca Wschodniego Pałacu, łącząc się z jego ogrodem, tak że
Stygijka, kiedy była w łaskach, mogła przychodzić do pałacu, nie naruszając królewskiego
dekretu zakazującego kobietom wychodzić na ulice. Zeriti, córka plemiennego wodza, była
kochankÄ…, lecz nie niewolnicÄ… Akhiroma.
Conan nie oczekiwał żadnych trudności w dostaniu się do jej domu. Stygijka pociągała za
różne sznurki intryg i spisków, tak więc udzielała audiencji ludziom wszelkich ras i różnego
stanu, zaś tancerki i opary czarnego lotosu w sali posłuchań dostarczały im rozrywki. Tej
nocy nie było tam ani tancerek, ani gości, ale Zuagir o łotrowskim wyglądzie otworzył
oświetlone pochodnią w żelaznym kagańcu drzwi i bez słowa wpuścił Conana do środka.
Poprowadził go przez mały dziedziniec, schody, korytarz, aż w końcu znalezli się w rozległej
komnacie z licznymi łukowatymi wnękami, zasłoniętymi kotarami ze szkarłatnego aksamitu.
Słabo oświetlony pokój był pusty, lecz gdzieś opodal jakaś kobieta krzyczała z bólu.
Pózniej dał się słyszeć perlisty śmiech, także kobiecy, niewypowiedzianie złośliwy i mściwy.
Conan nadstawił ucha, próbując ustalić, skąd dobiegają te dzwięki. Potem zaczął zaglądać
za kotary, szukajÄ…c ukrytych za nimi drzwi.
Zeriti przeciągnęła się i wypuściła z ręki ciężki bat. Ciało przywiązanej do posłania nagiej
dziewczyny poznaczone było od karku po kostki czerwonymi pręgami. Jednak był to
zaledwie wstęp do czegoś daleko okropniejszego.
Czarownica wyjęła z szafki kawałek węgla i nakreśliła nim na podłodze skomplikowany
wzór, opatrując go słowami z tajemniczych rękopisów wężowego ludu władającego Stygią
przed Kataklizmem. W każdym z pięciu narożników figury zapaliła małą złotą lampkę i
sypnęła w płomienie pył purpurowego lotosu, który rośnie na bagnach południowej Stygii.
Dziwny, odrażająco słodkawy zapach rozszedł się po komnacie. Pózniej Zeriti zaczęła
mamrotać coś w języku, który był już stary, zanim w zapomnianym imperium Acheronu,
przed trzema tysiącami lat powstał Python miasto czerwonych wiez.
Powoli z nicości wyłaniał się jakiś mroczny kształt. Półżywej z bólu i strachu Rufii wydał
się słupem dymu. Wysoko w górze pojawiła się w tej bezkształtnej masie para błyszczących
punkcików, które mogły być ślepiami. Rufia poczuła przenikliwy chłód, jakby to coś samą
swą obecnością odbierało jej ciału całe ciepło. Chmura, chociaż zdawała się zupełnie czarna,
była niezbyt gęsta. Rufia widziała przez nią przeciwległą ścianę.
Zeriti nachyliła się i zdmuchnęła lampy: jedną, drugą, trzecią i czwartą. W komnacie,
oświetlonej teraz przez pozostałą lampkę, zrobiło się mroczno. Gdyby nie para jarzących się
ślepi słup dymu byłby niemal niewidoczny.
Zeriti odwróciła się, słysząc jakiś dzwięk: daleki, stłumiony ryk, osłabiony odległością,
lecz mimo to donośny. Dobywał się z tysięcy gardzieli.
Wróciła do swych zaklęć, ale tym razem przeszkodziło jej coś innego. Gniewne słowa,
głos Zuagira, krzyk, odgłos potężnego ciosu, łoskot padającego ciała i do komnaty wpadł
Imbalayo. W nikłym świetle tym jaśniej zabłysły białka jego oczu i wyszczerzone zęby; jego
szabla ociekała krwią.
Ty psie! wykrzyknęła Stygijka, prężąc się jak rozwścieczona żmija. Co tu robisz?
Kobieta, którą mi zabrałaś! ryknął Imbalayo. W mieście wybuchł bunt i
zapanowało szaleństwo! Oddaj mi kobietę, zanim cię zabiję!
Zeriti zerknęła na rywalkę i chwyciła za wysadzany klejnotami sztylet, krzycząc:
Hotepie! Chafro! Na pomoc!
Czarny generał runął na nią z rykiem. Gibka i zwinna Stygijka nie miała żadnych szans;
szerokie ostrze przeszyło ją na wylot, wychodząc między łopatkami. Runęła ze zduszonym
krzykiem, a Kuszyta wyszarpnął ostrze z ciała padającej. W tej samej chwili na progu
komnaty stanął Conan z szablą w dłoni. Kuszyta widocznie wziął Cymeryjczyka za jednego
ze służących czarownicy, bo runął na niego jak burza, podnosząc szablę do ciosu. Conan
odskoczył; ostrze o włos minęło jego gardło i rozłupało futrynę. Uskakując, barbarzyńca ciął
na odlew. Wydawało się niemożliwym, by czarny olbrzym zdołał zasłonić się w porę i
odparować cios, lecz Imbalayo jakoś wykręcił jednocześnie tułów, ramię i ostrze
przechwytując cięcie, które rozpłatałoby innego przeciwnika.
Atakowali i cofali się wśród brzęku stali. Nagle w oczach Imbalayo pojawił się błysk
rozpoznania. Odskoczył z krzykiem:
Amra!
Teraz Conan wiedział, że musi go zabić. Chociaż nie przypominał sobie jego twarzy,
Kuszyta rozpoznał w nim przywódcę czarnych korsarzy, który pod imieniem Amra, czyli
Lew, plądrował wybrzeża Kush, Stygii i Shemu. Gdyby Imbalayo wyjawił Pelishtianom, kim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]