[ Pobierz całość w formacie PDF ]

96
u stóp. Przy kawie wyjął plik najnowszych zdjęć swojej rodziny i zaczął mi je
kolejno wręczać, opatrując każde krótkim komentarzem.
Dwójka dzieci jego żony z poprzedniego małżeństwa była już prawie doro-
sła. Moja macocha zaczęła tracić figurę, ale za to robiła wrażenie spokojniejszej
i bardziej pewnej siebie niż kiedy ją ostatnio widziałem.
Niektóre fotografie zrobiono przed ich blokiem, inne w wychuchanym nowym
salonie, jeszcze inne podczas rodzinnej wycieczki do Nowego Jorku. Na jednym
z tych ostatnich stali pod Radio City Musie Hali  wyglądali na onieśmielonych
i lekko przestraszonych wizytą w Wielkim Mieście.
Ojciec podawał mi zdjęcia tak delikatnie, jakby dotykał osób, które przedsta-
wiały. W jego głosie dzwięczało rozbawienie, ale podszyte czułością; było jasne,
że bardzo kocha tych ludzi.
Uśmiechałem się, kiedy należało, i próbowałem uważnie słuchać objaśnień,
ale kiedy oglądam fotki osób, które nie są mi bliskie, po dziesięciu czy piętnastu
zaczynam się rozpraszać.
 To jest przyjęcie urodzinowe, które urządziliśmy w pazdzierniku. Pamię-
tasz? Opowiadałem ci o nim.
Zerknąłem na fotografię i cofnąłem się, jakby parzyła.
 Co to jest? SkÄ…d to masz?
 Co, synu? O co ci chodzi?
 To zdjęcie. . . co ono przedstawia?
 Jest z urodzin Beverly. Przecież ci mówiłem.
Trzy osoby stały, trzymając się za ręce, przodem do obiektywu. Byli z zwy-
czajnych ubraniach, ale na głowach mieli czarne cylindry  dokładnie takie jak
cylinder Paula Tate a.
 Jezu Chryste, zabierz to ode mnie! Zabierz to!
Ludzie patrzyli na mnie, mój biedny ojciec najuważniej ze wszystkich. Nie
widziałem go długie miesiące i musiało się zdarzyć coś takiego. Nic nie mogłem
na to poradzić. Myślałem, że zostawiłem Wiedeń za sobą, że na razie jestem bez-
pieczny. Ale czym jest bezpieczeństwo? Czy dotyczy ciała, czy ducha?
Kiedy wyszliśmy na ulicę, zacząłem nieudolnie zmyślać, że jestem przepraco-
wany i potrzebuję odpoczynku, ale ojciec mi nie uwierzył. Chciał, żebym pojechał
z nim do domu. Nie zgodziłem się.
 Więc co m o g ę dla ciebie zrobić, Joe?
 Nic, tatku. Nie martw siÄ™ o mnie.
 Joe, po śmierci Rossa obiecałeś, że jeśli kiedykolwiek będziesz w kiepskim
stanie, zwrócisz się do mnie o pomoc. Wydaje mi się, że łamiesz tę obietnicę.
 ZadzwoniÄ™ do ciebie, tatku, dobrze?
Dotknąłem jego ramienia i zacząłem się oddalać. Wiedziałem, że zaraz się
rozpłaczę, i za nic w świecie nie chciałem, żeby to zobaczył.
 Kiedy? Kiedy zadzwonisz? Joe?
97
 Niedługo, tatku! Za parę dni!
Na rogu Siedemdziesiątej Drugiej Ulicy odwróciłem się i pomachałem mu,
wyciągając rękę najwyżej jak mogłem. Zupełnie jakby jeden z nas odpływał stat-
kiem, opuszczajÄ…c drugiego na zawsze.
* * *
Zobaczyłem ich dopiero po otwarciu drzwi domu. Było po północy. Stali w ką-
cie klatki schodowej, Murzyn tłukł głową kobiety o metalowe skrzynki na listy.
 Co jest, do diabła? Hej!
Odwrócił się; zauważyłem, że kąciki jego ust lśnią od krwi.
 Odpieprz się, koleś!  rzucił do mnie przez ramię, nie puszczając szyi
kobiety.
 Na pomoc!
Odepchnął ją i ruszył na mnie. Niewiele myśląc, z całej siły kopnąłem go w ja-
ja  stara sztuczka, której nauczyłem się od Bobby ego Hanleya. Facetowi zapar-
ło dech i upadł na kolana, trzymając się za krocze. Nie miałem pojęcia, co dalej,
ale kobieta zachowała zimną krew. Potykając się, dopadła drugich, wewnętrznych
drzwi i otworzyła je z rozmachem. Skoczyłem za nią i drzwi zatrzasnęły się za na-
mi na automatyczny zamek. Znalezliśmy się w windzie, zanim napastnik zdążył
podnieść głowę.
Tak bardzo trzęsła jej się ręka, że ledwo zdołała nacisnąć siódemkę, piętro po-
de mną. Kiedy winda ruszyła, zgięła się wpół i zwymiotowała. Torsje nie przestały
jej męczyć, nawet kiedy już wszystko z siebie wyrzuciła. Próbowała odwrócić się
do ściany, ale zaczęła się krztusić i kaszleć; zląkłem się, że nie może oddychać,
i mocno uderzyłem ją w plecy.
Drzwi się rozsunęły i pomogłem jej wyjść z windy. Z trudem łapała oddech.
Spytałem ją o numer mieszkania. Podała mi torebkę i ruszyła korytarzem. Po
chwili przystanęła, wskazując jakieś drzwi. Znów zaczęła wymiotować i, niewiele
myśląc, chwyciłem ją za ramiona.
* * *
Nazywała się Karen Mack. Napastnik czekał na klatce schodowej i uderzył ją
w twarz. Potem usiłował ją pocałować, ale go ugryzła.
Dowiadywałem się tego stopniowo. Nakłoniłem ją, żeby położyła się na ja-
skrawoniebieskiej kanapie i wytarłem jej twarz ściereczką, którą zmoczyłem
w ciepłej wodzie  przeżyła dość wstrząsów jak na jeden wieczór. Jedynym
mocnym trunkiem, jaki miała w mieszkaniu, była nie napoczęta butelka japoń-
skiej śliwowicy. Otworzyłem ją i oboje wypiliśmy po długim, paskudnym łyku.
98
Nie pozwoliła mi wezwać policji, ale kiedy powiedziałem, że lepiej już pójdę,
zaczęła mnie błagać, żebym został. Nie chciała puścić mojej ręki.
Mieszkanie musiało kosztować majątek. Między innymi miało wielki balkon, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •