[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, czy jeszcze spotkają się w przyszłości. Zwierzyła mu się
i byłoby dziwne, gdyby zupełnie stracili kontakt.
Może, gdy już stąd wyjedziemy, spotkamy się kiedyś na
kolacji - zaproponowała, by wybadać sytuację.
Najlepiej, gdybym objął stanowisko ambasadora. Będę cze-
kał na moją boginię.
Zdaje się, że jesteś bardzo pewny.
Nie mogła tego powiedzieć o sobie. %7ładen mężczyzna nie
obudził w niej silnych uczuć, przynajmniej dopóki nie po-
znała Kama.
Jestem pewny co do ciebie i twojej namiętności.
Mojej namiętności? - zdumiała się.
Wprawdzie ty widzisz siebie inaczej, ale jesteÅ› kobietÄ… na-
miętną. - Roześmiał się. - Dziwne, jak bardzo przy-
wiązujemy się do złudzeń, prawda? Wydawało mi się, że
wszyscy za mną przepadają, lecz przekonałaś mnie, że to
nieprawda. Ty uwierzyłaś, że ojczym tak cię przestraszył i
zranił, że już nigdy się nie zakochasz. Pragnę cię przekonać,
że się mylisz.
Nie czuję się wystraszona czy zraniona - zaoponowała.
Tak sądzisz? - spytał z uśmiechem. - Wierzę, że to ja mam
racjÄ™.
Nie zamierzała ustąpić, ale zauważyła Jerryego w otoczeniu
pań. Zatrzymała się tak gwałtownie, że Kam wpadł na nią.
Wyciągnęła rękę w stronę basenu.
- Tylko spójrz.
S
R
Dziadek siedział pod parasolem obok atrakcyjnej starszej
pani. Nieco dalej młodsza kobieta właśnie przykrywała ka-
peluszem rozwiane włosy. Kilka metrów dalej Marta Hun-
ter, wygodnie usadowiona na leżaku, stukała w klawisze
laptopa.
- Twój dziadek znalazł sobie damskie towarzystwo -
stwierdził Kam i ruszył w stronę Jerryego, trzymając Selinę
za rękę. - Panie wybaczą - zwrócił się do kobiet.
Jerry uniósł wzrok.
Witam! Co robiliście?
Cóż, kupiliśmy pierścionek. - Selina wyciągnęła dłoń, wi-
dzÄ…c kÄ…tem oka spojrzenie pani Hunter.
Jestem zaskoczony, że to nie brylant - przyznał Jerry.
Uznałem, że rubin lepiej symbolizuje nasze uczucia. -Kam
porozumiewawczo przymknął oko i dyskretnie kiwnął gło-
wÄ… w stronÄ™ dziennikarki.
Jakie to romantyczne. - Starsza z towarzyszek Jerryego
spojrzała na pierścionek.
Poznajcie Emmę Forsythe i jej córkę Cindy - przedstawił
Jerome.
Cynthia - poprawiła Emma Forsythe.
Selina Carrington. Miło mi poznać. A to Kamar ibn Asad. -
Selina spojrzała na Cynthię, która zdążyła się zaczerwienić.
Poczuła sympatię do dziewczyny, której matka sprawiała
wrażenie ostrej i zasadniczej. - Cynthio, proponuję, byś zja-
dła dziś z nami kolację.
Nie będzie chciała przeszkadzać - natychmiast wtrąciła
Emma.
Nie będzie przeszkadzać ani dziś, ani jutro, gdy wybierzemy
się na paralotnię - zapewnił Kam.
S
R
- Zwietny pomysł - pochwaliła go Selina.
- Brzmi to trochę przerażająco - stwierdziła Cynthia.
Co za tchórz, pomyślała Selina.
- Może być świetna zabawa. Zdecyduj się.
- Czasem warto zaryzykować - dodał Kam, uśmiechając się
do Seliny.
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
- NaprawdÄ™ nie wiem, dlaczego nie chcesz tego zrozu-
mieć - powiedziała Joyce Phipps-Stover. Zatrzasnęła szu-
fladę, zaczepiając krawędzią o różową, koronkową bieliznę.
- Widziałeś moje księgi rachunkowe. Obroty są skromne.
Jeśli sprzedam sklep, stracę ponad sto tysięcy dolarów po-
życzki. Brian, kocham cię, ale nie mogę zawieść przyjaciół i
ogłosić bankructwa tylko dlatego, że jesteś uparty jak osioł.
Brian, jej mąż od pół roku, wrzucił do szafy pustą walizkę.
Ja pracujÄ™ w Reno High.
W St. Paul i okolicy też potrzebują nauczycieli.
Jestem szefem wydziału języka angielskiego. Nie porzucę
tego, na co pracowałem od osiemnastego roku życia, żeby
przenieść się na Antarktykę.
St. Paul to nie Antarktyka. Owszem, zimy bywajÄ… ostre, ale
na północy Nevady jest tak samo.
Próbowała mieszkać w Reno i szybko je znienawidziła.
- Co ty widzisz takiego nadzwyczajnego w tamtej dziurze?
Straszne miasteczko, które udaje metropolię. Jest brudne,
zapylone, bez odrobiny gustu. Lokale ze striptizem i kasy-
na... To wszystko.
S
R
- Tak jest tylko w centrum - klarował. Przedmieścia Reno
są idealne, by wychowywać dzieci.
Poczuła narastającą wściekłość.
- Na twoim miejscu nie poruszałabym tego tematu.
Miała dwadzieścia cztery lata i mnóstwo czasu na rodzenie
dzieci. Nie planowała ciąży przed trzydziestką, jednak z
jakiegoś powodu Brian zapragnął zostać ojcem natychmiast.
Posunął się do tego, że wyrzucił jej pigułki antykoncepcyj-
ne. To zupełnie wyprowadziło ją z równowagi.
- Reno to moje miasto - stwierdził Brian i ruszył przez hol
willi do salonu.
Joyce podążała za nim.
- Cóż, na pewno nie moje.
Gdy wyrzucił jej pigułki, wróciła samolotem do St. Paul. Tu
był jej dom i jej życie. Poczuła się, jakby włożyła ulubiony
stary sweter. Na szczęście bardzo kompetentna asystentka
bez problemu prowadziła sklep, gdy ona próbowała przy-
wyknąć do Reno.
- Tym właśnie się różnimy - oświadczył Brian. Szeroko
otworzył frontowe drzwi i wyszedł, nie zawracając sobie
głowy ich zamykaniem.
Joyce trzasnęła nimi głośno, wróciła do pokoju i zajęła wy-
godne miejsce na sofie. Rozejrzała się po wnętrzu.
La Torchere było synonimem luksusu. Z kolei wille zapew-
niały tu najwyższy możliwy komfort. Usytuowane na skraju
plaży, dawały widok na ocean, zupełny spokój i wszystko, o
czym mogła zamarzyć... z wyjątkiem zrozumienia ze strony
człowieka, którego poślubiła. Spojrzała w stronę plaży. Za-
ledwie sześć miesięcy temu ona i Brian właśnie tam przy-
sięgali sobie miłość.
S
R
Jak na ironię w tym miejscu stała teraz zupełnie inna para.
On we fraku, ona w białej sukni do ziemi. Obok pastor i nie-
wielka grupka ciekawskich. To dziwne, pomyślała, jak wie-
le par bierze ślub w La Torchere. W pierwszym odruchu
miała ochotę wybiec i powstrzymać ich, jednak zamiast tego
przeszła do kuchni, by zaparzyć sobie mocną kawę.
Podobnie jak Brian miała nadzieję, że przyjeżdżając do La
Torchere, na nowo odkryją miłość i powody, dla których się
pobrali. Niestety z tych planów nic nie wyszło. Szybko za-
pomnieli, po co przyjechali i kłócili się niemal przez cały
czas. Na nic zdały się wysiłki Merry Montrose, która jak
doświadczona swatka starała się im pomóc.
Joyce czuła się wykończona fizycznie i psychicznie. Przy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]