[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ziemi, czy może raczej przy moście.
Uśmiech wypłynął na jej usta. Wyprawa na budowę była bardzo
przyjemna. Wszyscy byli dla niej tacy mili. Dlaczego nie mogłaby teraz tego
powtórzyć... kto wie? Może dzięki temu spełnią się jej najskrytsze
pragnienia?
Ale najpierw musi skoncentrować się na znalezieniu jakiegoś lokum
dla siebie.
O co jej jednak chodziło?
86
RS
Rozdział 6
Przez następnych parę dni Zia przeglądała ogłoszenia w lokalnej prasie
i szukała mieszkania. Obejrzała parę stancji w prywatnych domach, jednak
nie odpowiadały jej.
Niektóre były na piętrze, tak że musiałaby wchodzić przez wspólne
drzwi i przechodzić przez mieszkanie właścicieli, żeby się dostać na schody
do swojego pokoju. Było też mieszkanie z osobnym wejściem, ale
musiałaby używać wspólnej kuchni. Inne z kolei znajdowało się nad
rozpadającym się garażem: wyglądało tak, jakby się miało zawalić i czekało
tylko, aż Zia wniesie bagaże.
Przywykła do większej prywatności, niż oferowało którekolwiek z
nich. A przecież czekały ją romantyczne schadzki, kiedy tylko pozna kogoś
niezwykłego.
Mieszkania przy polach golfowych miały być oddane do użytku
dopiero za trzy miesiące i, jak słusznie przewidział Jeremy, nie bardzo były
na jej kieszeń.
Mijały kolejne dni i zaczęła spuszczać z tonu. Nie szukała już
idealnego miejsca, wystarczyłoby jej odpowiednie.
Mimo kłopotów mieszkaniowych, docierały do niej również
pogodniejsze wieści - matka czuła, się coraz lepiej. Po dziewięciu dniach
pobytu w szpitalu wypuszczono jÄ… do domu, jednak przez dwa miesiÄ…ce nie
wolno jej było w ogóle wracać do pracy, a potem tylko w biurze.
Oczywiście Caileen niepokoiła się o dzieci i rodziny, którymi opiekowała
się jako kurator, musiała jednak przyznać, że odpoczynek jej służył.
Zia dzwoniła co wieczór, dopóki nie przyszedł gigantyczny rachunek
telefoniczny. Wtedy zaczęła kontrolować długość rozmów. Opowiadanie,
87
RS
jak minął dzień i wysłuchiwanie wieści z rodzinnego miasta było niestety
zbyt przyjemne.
Lipiec był gorętszy niż zwykle; temperatura nie schodziła poniżej
trzydziestu stopni w cieniu. Czwartego Lipca, w święto narodowe, hotel
wydał dla swoich gości piknik na trawniku. Potem Zia poszła do parku
miejskiego obejrzeć rozgrywki bejsbolowe między miejscowymi przedsię-
biorcami a pracownikami służb miejskich, wśród których był burmistrz,
kilku strażaków i kilku policjantów. Dochody z turnieju miały zostać
przeznaczone na wyposażenie parku i nowe urządzenia nawadniające.
Ku swemu zdumieniu, wypatrzyła Jeremy'ego w drużynie służb
miejskich. Niebieska koszulka kleiła mu się do pleców, na czole nosił
przepaskę pochłaniającą pot. Miał potężne ramiona, nie była więc
zaskoczona, kiedy bez trudu zdobył drugą bazę.
Było w nim coś bardzo pierwotnego, nieokiełznana żywiołowość i
surowe piękno. Zrównoważony, spokojny, prawy mężczyzna. Ideał dojrzałej
kobiety, która wie, czego chce.
Zia wrzuciła na talerz kilka kanapek i przygnębiona wróciła do swojej
samotni.
Hotel zamieszkiwały pary albo rodziny. Wyjątek stanowił sprzedawca
garnków, którego mijała na ulicy - ale nawet on miał psa. Każdy, kogo
spotkała tego dnia, był w towarzystwie.
Nic dziwnego, że niektórzy z jej przyjaciół pobierali się z desperacji.
Samotność nie była łatwa do zniesienia, zwłaszcza podczas świąt i dni
wolnych od pracy.
Ale przecież ona już niedługo będzie miała własne mieszkanie, a od
przyszłego miesiąca pójdzie do pracy i wszystko się ułoży. Samotność to
coś, z czym nauczyła się radzić sobie już dawno temu.
88
RS
Jeremy stał na zakurzonej drodze, patrząc za karetką odjeżdżającą z
budowy. Sekretarka budowy, która była zorientowana we wszystkim,
odjeżdżała właśnie do szpitala. Miał nadzieję, że zdołają dojechać na
miejsce, zanim zacznie się poród.
Pójdzie jak po maśle" - zawyrokował sanitariusz, wkładając
lateksowe rękawice i siadając obok ciężarnej. Był lekko podekscytowany.
Chyba liczył na to, że wypadnie mu odebrać poród w karetce.
Jeremy stał bez ruchu. Sytuacja znowu obudziła w nim wspomnienia z
przeszłości: twarz Zii, w której tylko ciemnoniebieskie oczy zachowały
kolor, jej wargi wykrzywione grymasem bólu, ilekroć chwytał ją skurcz,
jego straszliwy lęk, że Zia może umrzeć, a on nie ma pojęcia, jak jej pomóc!
Odpędził dramatyczne wspomnienia i wrócił do biura. Kiedy otworzył
drzwi, owiało go chłodne powietrze. W zeszłym tygodniu zepsuła się
klimatyzacja, kazał ją naprawić ekspresowo. Nie sposób było pracować we
wnętrzu, gdy temperatura sięgała czterdziestu stopni i więcej.
Sadowiąc się przy burku Tiny, usiłował przypomnieć sobie instrukcje,
jakich mu udzielała, gdy sanitariusze kładli ją na nosze i nieśli do
samochodu. Znalazł kwity oczekujące na jego podpis, podpisał, po czym
zaczął się biedzić, która z potrójnych kopii powinna być dołączona do
wypłaty, która ma powędrować do szafy z segregatorami i co, do diabła,
zrobić z trzecią kopią.
Uporawszy się z papierkową robotą, przeszedł do barakowozu
inżynierów, by obejrzeć próbki podłoża, które kazał pobrać po obu stronach
wąwozu. Choć jego zwierzchnikom wcale się to nie podobało, trzeba było
ponownie pogłębić wiercenia, gdyż fundamenty filaru musiały być
posadowione o dodatkowe półtora metra głębiej.
89
RS
Opóznienia oznaczały dodatkowe koszty. Na szczęście udało się
przeforsować projekt udostępnienia parku narodowego dla celów
turystycznych i rekreacyjnych; za tą decyzją napłynęły rządowe fundusze.
Resztę dnia spędził z naczelnym inżynierem i kierownikiem budowy.
Kiedy już opracowali optymalną strategię, ruszył do miasta i oczekującej
tam góry papierów.
Te wszystkie cholerne raporty! Zrobiłby dwa razy więcej, gdyby ich
nie było.
Zia patrzyła na członków miejscowego zarządu szkół, jakby mówili do
niej w obcym języku.
- Brak funduszy stanowych? - powtórzyła, nie mogąc się połapać w
sytuacji.
- Fundusze stanowe miały uzupełnić dotację rządową -wyjaśnił
dyrektor okręgowego wydziału oświaty. - Nie mamy środków na pensję dla
pani.
- Nawet na rok? - zdumiała się.
- Bardzo nam przykro - oświadczył przewodniczący. -Podobnie jak
pani, jesteśmy w szoku. Kiedy dostaliśmy dotacje rządowe, myśleliśmy, że
sprawa jest już przesądzona.
- A mój kontrakt?
- Cóż, ponieważ nie podjęła pani jeszcze pracy, prosilibyśmy, żeby
uznała go pani za... nieistniejący.
Wyraz twarzy przewodniczącego wskazywał na to, że oczekuje, iż Zia
przyjmie werdykt bez szemrania.
- Szanowni państwo - wstała, po kolei patrząc na każdego członka rady
i dyrektora wydziału. - %7łeby przyjechać tutaj, zrezygnowałam z bardzo
dobrej posady. Wyprowadziłam się z mieszkania i oddałam meble na
90
RS
przechowanie, dopóki nie znajdę tutaj domu. Podpisaliśmy umowę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]