[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dira i szarpnąłem konia w lewo, ściągając wodze, gdy tylko zakończył obrót.
Werbel zarżał i stanął dęba. Poczułem, że się zsuwam, więc zeskoczyłem i od-
stąpiłem na bok. Zapomniałem jednak, jak szybkie są ogary burzy, z jaką łatwo-
ścią dopędziły kiedyś mnie i Randoma w mercedesie Flory. Nie pamiętałem, że
w przeciwieństwie do zwykłych, goniących za samochodami psów, te zaczęły
79
rozrywać wóz na kawałki.
Nagle znalazły się przy manticorze tuzin alba i więcej psów, skaczących
i gryzących ze wszystkich stron. Bestia uniosła głowę i wydała kolejny ryk.
Machnęła silnym ogonem, odrzucając jednego, ogłuszając lub zabijając dwa
inne. Stanęła dęba, odwróciła się i opadła, uderzając przednimi łapami.
Jeden z psów zdążył już wgryzć się w lewą przednią łapę, dwa następne w tyl-
ne, a jeden wskoczył na grzbiet, szarpiąc bark i szyję. Pozostałe krążyły dookoła.
Gdy tylko rzucała się na jednego, pozostałe atakowały.
W końcu zabiła żądłem skorpiona tego na grzbiecie, wypruła flaki z wiszącego
u łapy. Krwawiła jednak z kilkudziesięciu ran. Szybko stało się jasne, że noga
sprawia jej kłopot: nie mogła nią uderzać ani oprzeć się pewnie, gdy walczyła
z trzema pozostałymi. Po chwili kolejny pies znalazł się na jej grzbiecie i rozrywał
szyjÄ™.
Jakoś nie mogła się go pozbyć. Inny doskoczył z boku i rozdarł ucho. Jeszcze
dwa gryzły tylne łapy, a kiedy stanęła dęba, następny uderzył w brzuch. Warcze-
nie i jazgot też chyba trochę ją rozpraszały. Na oślep uderzała w ruchliwe, szare
cienie.
Pochwyciłem Werbla za uzdę. Próbowałem uspokoić go tak, by wskoczyć na
siodło i jak najszybciej się stąd wynieść. Wciąż jednak stawał dęba i próbował
uciekać. Samo utrzymanie go w miejscu wymagało wielkiego trudu.
Manticora zawyła rozpaczliwie. Uderzyła na ślepo w psa na grzbiecie i wbiła
żądło we własny bark. Ogary wykorzystały okazję i zaatakowały ze wszystkich
stron, szarpiÄ…c i gryzÄ…c.
Jestem pewien, że by ją w końcu zagryzły, ale wtedy właśnie jezdzcy zjecha-
li ze wzgórza. Było ich pięciu, z Julianem na czele. Miał na sobie swoją białą,
łuskową zbroję, a na szyi myśliwski róg. Dosiadał gigantycznego wierzchowca,
Morgensterna; ta bestia zawsze mnie nienawidziła. Uniósł długą lancę i zasaluto-
wał w moją stronę. Potem opuścił ją i krzyknął coś do psów.
Niechętnie porzuciły zdobycz. Nawet ten na grzbiecie manticory rozluznił
chwyt i zeskoczył na ziemię. Cofnęły się wszystkie, gdy Julian mocniej pochwycił
lancę i dotknął ostrogami boków Morgensterna.
Bestia spojrzała na niego, ryknęła z ostatecznym wyzwaniem i skoczyła do
przodu, odsłaniając kły.
Zderzyli się i bark Morgensterna na moment przesłonił mi widok. Po chwili
jednak z zachowania zwierzęcia poznałem, że cios doszedł celu.
Obrót i zobaczyłem bestię rozciągniętą na ziemi.
Strumienie krwi tryskały z jej piersi i kwitły wokół ciemnego drzewca lancy.
Julian zeskoczył z konia. Rzucił pozostałym jakiś rozkaz, którego nie dosły-
szałem. Nie ruszyli się z siodeł. Przez chwilę obserwował drgającą jeszcze manti-
corę, po czym z uśmiechem spojrzał na mnie. Podszedł do powalonego zwierzę-
cia, oparł mu stopę o pierś, jedną ręką chwycił lancę i wyrwał ze ścierwa. Wbił ją
80
w ziemię i przywiązał Morgensterna do drzewca. Poklepał go, znowu spojrzał na
mnie. Wreszcie podszedł.
Szkoda, że zabiłeś Belę powiedział, stając przede mną.
BelÄ™?
Podniósł głowę. Podążyłem za jego wzrokiem. Nie dostrzegłem żadnego z pta-
ków.
To jeden z moich ulubionych.
Przepraszam. Nie rozumiałem, co się dzieje.
Skinął głową.
Zdarza się. Wyświadczyłem ci przysługę. Teraz ty możesz mi opowiedzieć,
co zaszło, kiedy opuściłem pałac. Brand wyszedł z tego?
Tak potwierdziłem. I nie jesteś już podejrzany. Brand stwierdził, że
to Fiona chciała go zabić. A jej nie było, żeby to zakwestionować. Też zniknęła
tej nocy. Dziwię się, że nie wpadliście na siebie.
Mogłem się tego domyślić mruknął z uśmiechem.
Czemu uciekłeś w tak podejrzanych okolicznościach? To ustawiło cię w nie
najlepszym świetle.
Wzruszył ramionami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]