[ Pobierz całość w formacie PDF ]
¿e Beaumontowie s¹ na dole, w poczekalni. Chcieli go pocieszyæ, udzieliæ mu
wsparcia, byæ z nim. On jednak musiaÅ‚ uciec. Nie mógÅ‚ znieSæ ich milcz¹cego
współczucia.
WiedziaÅ‚ ju¿, ¿e jeSli Buck ma choæby minimaln¹ szansê na prze¿ycie, za-
wdziêcza to Marli, która szybko, spokojnie i zdecydowanie poradziÅ‚a sobie w kry-
zysowej sytuacji. To wÅ‚aSnie ona zrobiÅ‚a wszystko, co potrzeba, pamiêtaÅ‚a nawet
o zabraniu z Å‚odzi ubrañ.
Tymczasem Matthew nie byÅ‚ nawet w stanie wypeÅ‚niæ szpitalnych formula-
rzy. WgapiaÅ‚ siê w nie, dopóki ich nie wziêÅ‚a i sama nie powpisywaÅ‚a wszystkie-
go, od czasu do czasu zadaj¹c mu Å‚agodnym gÅ‚osem jakieS pytanie.
Z przera¿eniem stwierdziÅ‚, ¿e wÅ‚aSciwie jest kompletnie bezu¿yteczny.
Matthew. Tate kucnêÅ‚a obok niego, ujêÅ‚a jego dÅ‚oñ i wsunêÅ‚a w ni¹ kubek
kawy. Chodx do nas na dół.
Potrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹. Poniewa¿ miaÅ‚ w rêkach kawê, upiÅ‚ j¹. WidziaÅ‚, ¿e Tate
wci¹¿ jest blada i ma zaczerwienione oczy. Mimo to poÅ‚o¿yÅ‚a na jego podci¹gniê-
tym do góry kolanie caÅ‚kiem spokojn¹ dÅ‚oñ.
W nagÅ‚ym przera¿aj¹cym przebÅ‚ysku wspomnieñ zobaczyÅ‚ dziewczynê pÅ‚y-
n¹c¹ w stronê szczêk rekina.
77
Zostaw mnie, Tate.
UsiadÅ‚a obok niego i poÅ‚o¿yÅ‚a mu rêkê na ramieniu.
Wyjdzie z tego, Matthew. Czujê to.
Czy¿byS nagle staÅ‚a siê wró¿k¹? zapytaÅ‚ chÅ‚odno.
Chocia¿ ostre sÅ‚owa sprawiÅ‚y jej przykroSæ, oparÅ‚a gÅ‚owê na ramieniu Mat-
thew.
Musimy w to wierzyæ. Tego typu gÅ‚êbokie przekonanie bardzo pomaga.
MyliÅ‚a siê. Jemu sprawiaÅ‚o ból. Poniewa¿ tak wÅ‚aSnie byÅ‚o, odsun¹Å‚ siê od
niej i poderwał na równe nogi.
Muszê siê przejSæ.
Idê z tob¹.
Nie potrzebujê ciê! OdwróciÅ‚ siê do niej i daÅ‚ upust wÅ‚asnemu strachowi,
poczuciu winy i ¿alowi, zamieniaj¹c je w zÅ‚oSæ. Nie chcê, ¿ebyS wszêdzie za
mn¹ Å‚aziÅ‚a!
PoczuÅ‚a ucisk w ¿oÅ‚¹dku i piek¹ce Å‚zy, nie poddaÅ‚a siê jednak.
Nie zostawiê ciê samego, Matthew. Spróbuj siê do tego przyzwyczaiæ.
Nie chcê ciê powtórzyÅ‚, a potem kompletnie j¹ zaskoczyÅ‚, gdy¿ chwyciÅ‚
j¹ rêk¹ za szyjê i przycisn¹Å‚ do Sciany. Nie jesteS mi potrzebna. Mo¿e wiêc
zabraÅ‚abyS tê swoj¹ miÅ‚¹, urocz¹ rodzinkê i wyniosÅ‚a siê st¹d?
Nie zrobiê tego, poniewa¿ wszystkim nam zale¿y na Bucku. Chocia¿
udaÅ‚o jej siê pokonaæ Å‚zy, sprawiÅ‚y, ¿e jej gÅ‚os zabrzmiaÅ‚ szorstko. Tobie rów-
nie¿.
Nawet nas nie znacie.
CoS w gÅ‚êbi duszy Matthew krzyczaÅ‚o i koniecznie chciaÅ‚o wyrwaæ siê na
zewn¹trz. By do tego nie dopuSciæ, by nie przyznaæ siê nawet przed samym sob¹,
skupiÅ‚ siê na Tate. Jego twarz, oddalona zaledwie o kilkanaScie centymetrów od
dziewczyny, byÅ‚a twarda, zimna i bezwzglêdna.
UdaÅ‚o siê wam na kilka miesiêcy wyrwaæ ze swojego Swiata, by w promie-
niach sÅ‚oñca bawiæ siê w poszukiwaczy skarbów. DopisaÅ‚o wam szczêScie. Nie
wiecie, jak to jest, kiedy robi siê to miesi¹c po miesi¹cu, rok po roku, nie odno-
sz¹c ¿adnego sukcesu. Mo¿na umrzeæ i niczego nie znalexæ.
Z trudem chwytaÅ‚a powietrze, chocia¿ bardzo staraÅ‚a siê nad tym zapanowaæ.
On nie umrze.
On ju¿ nie ¿yje. W tym momencie z jego oczu zniknêÅ‚a wSciekÅ‚oSæ, jak-
by ktoS nagle wyÅ‚¹czyÅ‚ SwiatÅ‚o, a pojawiÅ‚a siê pustka. ByÅ‚ martwy w chwili,
kiedy odepchn¹Å‚ mnie na bok. Ten cholerny idiota odepchn¹Å‚ mnie na bok.
I to wÅ‚aSnie byÅ‚o najgorsze, wci¹¿ dzwoniÅ‚o w wysterylizowanym szpital-
nym powietrzu. Matthew odwróciÅ‚ siê, ukryÅ‚ twarz w dÅ‚oniach, lecz nie zdoÅ‚aÅ‚
przed tym uciec.
Odepchn¹Å‚ mnie, wysun¹Å‚ siê przede mnie. O czym on, do diabÅ‚a, mySlaÅ‚?
A gdzie wy mieliScie głowy, do jasnej cholery? zapytał Matthew, ponownie
odwracaj¹c siê do niej. OgarnêÅ‚a go potworna zÅ‚oSæ. Po co podpÅ‚ywaliScie do
nas? Czy wy o niczym nie macie pojêcia? Gdy rekin poczuje krew, atakuje wszyst-
ko. PowinniScie natychmiast ruszyæ w stronê Å‚odzi. MieliSmy niewiarygodne szczê-
78
Scie, ¿e tak ogromna iloSæ krwi nie Sci¹gnêÅ‚a na ¿er tuzina rekinów. O czym wy-
Scie, do diabła, mySleli?
O tobie szepnêÅ‚a, wci¹¿ oparta plecami o Scianê. S¹dzê, ¿e zarówno
Buck, jak i ja mySleliSmy o tobie. Nie pogodziÅ‚abym siê z tym, gdyby coS ci siê
staÅ‚o, Matthew. Nie prze¿yÅ‚abym tego. Kocham ciê.
Zdezorientowany przez chwilê wpatrywaÅ‚ siê w ni¹. Nikt nigdy w ¿yciu nie
powiedział mu tych słów.
W takim razie jesteS gÅ‚upia wydusiÅ‚ i przeczesaÅ‚ wÅ‚osy trzês¹cymi siê
palcami.
Mo¿e. KotÅ‚owaÅ‚o siê w niej tyle emocji, ¿e choæ zacisnêÅ‚a wargi, nie
zdoÅ‚aÅ‚a opanowaæ ich dr¿enia. S¹dzê, ¿e ty równie¿ post¹piÅ‚eS bardzo gÅ‚upio.
PowinieneS zostawiæ Bucka. ByÅ‚eS przekonany, ¿e twój stryj nie ¿yje, wiêc powi-
nieneS uciec, gdy rekin trzymał go w pysku. Ale nie zrobiłeS tego. Czemu nie
popÅ‚yn¹Å‚eS w stronê Å‚odzi, Matthew?
Jedynie potrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹. Gdy podeszÅ‚a o krok bli¿ej, by go obj¹æ, ukryÅ‚
twarz w jej włosach.
Tate.
Ju¿ dobrze mruknêÅ‚a, gÅ‚aszcz¹c go uspokajaj¹co po plecach. Wszystko
bêdzie w porz¹dku. Spróbuj mi uwierzyæ.
Przynoszê pecha.
Bzdura. JesteS zmêczony i zdenerwowany. Chodx ze mn¹ na dół. Zaczeka-
my wszyscy razem.
Nie opuSciÅ‚a go ani na chwilê. MijaÅ‚y godziny, a oni wci¹¿ byli pogr¹¿eni
w sennym oczekiwaniu tak charakterystycznym dla wielu szpitali. Ludzie przy-
chodzili i wychodzili. Czasami rozlegaÅ‚o siê ciche stukanie butów na kauczuko-
wych podeszwach, poprzedzaj¹ce pojawienie siê w drzwiach jakiejS pielêgniarki,
a w powietrzu unosiÅ‚ siê ostry zapach zbyt dÅ‚ugo parzonej kawy i przenikliwa
woñ pÅ‚ynów antyseptycznych, które i tak nie likwidowaÅ‚y wszechobecnego odoru
towarzysz¹cego ludziom chorym. Sporadycznie sÅ‚ychaæ byÅ‚o cichy szum otwie-
raj¹cych siê i zamykaj¹cych drzwi windy.
Potem w okna zacz¹Å‚ stukaæ spokojny, drobny deszcz.
Tate drzemaÅ‚a z gÅ‚ow¹ wspart¹ na ramieniu Matthew. ObudziÅ‚a siê, kiedy
poczuÅ‚a, ¿e napi¹Å‚ wszystkie miêSnie. Instynktownie siêgnêÅ‚a po jego dÅ‚oñ, a po
chwili spostrzegła lekarza.
WszedÅ‚ bardzo cicho. ByÅ‚ to zaskakuj¹co mÅ‚ody czÅ‚owiek, ze zmarszczkami
zmêczenia wokół oczu i ust. Jego hebanowa skóra wygl¹daÅ‚a jak pofaÅ‚dowany
czarny jedwab.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]