[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opowieścią o brygantynie, której załoga tajemniczo zniknęła. Czy możliwe, żeby to było o tym samym
okręcie?
A tymczasem nieznajoma za drzwiami ciągnęła: -Spencer był piratem okrutnym, ale ta mała... jej nie mógł
zabić. Ani zostawić na morzu. Zabrał ją więc ze sobą, na swoją wyspę, gdzie ją wychowywał jak rodzoną
córkę. Wyrosła na dużą dziewczynkę, potem na pannę... nazywała się Zofia.
Zofia Matylda Briggs!" - przypomniała sobie Julia. Takie imię nosiła dziewczynka, która zniknęła wraz z
całą załogą... Mary Celeste, bo tak się nazywał ten okręt.
- Spencer opowiedział jej wszystko o sobie: chciał ją uczynić swoją spadkobierczynią. Powiadają,
że była bardzo ładna i bardzo inteligentna. Zostałaby słynną kobietą piratem. Jednak podczas jednego
rejsu...
-Co...?
- Zawinęli do Londynu, nad Tamizą. W nocy Zofia uciekła z Mary Grey. Ukryła się w mieście i
zatarła za sobą wszelkie ślady.
- A co do tego wszystkiego mają Moore'owie? - spytała Julia, jeszcze nie rozumiejąc.
Kobieta po drugiej stronie drzwi westchnęła głęboko, po czym odpowiedziała. - To właśnie Moore'owie
ofiarowali jej schronienie w Londynie...
Julia przygryzła wargę, czekając na dalszy ciąg historii. Tymczasem usłyszała, jak jej tajemnicza
rozmówczyni gwałtownie się poderwała.
- Muszę iść - rzuciła szybko. - Nie mów nikomu, że tu byłam.
- Zaczekaj! - spróbowała ją zatrzymać Julia. - Co było dalej?
Brygantyna zakołysała się tak mocno, że dziewczynka straciła równowagę. Kiedy wróciła pod drzwi,
usłyszała oddalające się kroki nieznajomej, a potem jakieś krzyki na górnym pokładzie. Usłyszała też
rozwrzeszczane i rozbiegane małpy oraz obcasy kapitana Spencera stukające o pokład. Słyszała też, że
padały jakieś rozkazy, ale nie potrafiła ich zrozumieć.
- A niech to wszyscy diabli! - zaklęła, kopiąc drzwi kajuty w bezsilnej złości, na myśl o tym, że musi
pozostać zamknięta tu, pod pokładem, nie wiadomo na jak długo.
Ku jej wielkiemu zdumieniu drzwi zaskrzypiały i uchyliły się...
Tajemnicza kobieta skłamała...
Ledwie wyjechali z Londynu, auto rozpędziło się na autostradzie, pokonując szybko kilometry. Tuż za nim
jechały jeszcze inne dwa wozy.
- Prawdą jest, panowie - mówił Pires do braci Noży-ców siedzących na przodzie - że brakuje
jeszcze wiele szczegółów w mojej rekonstrukcji faktów...
Anita Bloom siedziała obok niego zagłębiona w miękkim fotelu luksusowej limuzyny Podpalaczy i patrzyła
na majordoma londyńskiego Klubu jeszcze zaspanymi oczami. Ziewnęła.
Nie zdążyła się wyspać przez te kilka krótkich godzin, jakie upłynęły od nieprawdopodobnego odkrycia w
tajemnej komnacie w podziemiach Frognal Lane. Czarne żagle. Te same, które teraz starannie złożone
wiezli ze sobą w bagażniku.
- Zmiało, Pires, powiedz, co znalazłeś... - powiedziała, znowu ziewając.
- Ona ma rację, zdradz nam fakty! - powtórzył kędzierzawy.
- Fakty są tym, co konieczne. Tylko fakty są w życiu konieczne" - zacytował tymczasem blondyn.
- Czekaj, czekaj, to mówi... doktor van Helsing w Dra-kuli Stokera!
- Pudło: to z Karola Dickensa! - zawołał triumfalnie blondyn.
Tamten uderzył dłonią o szybę. - Jestem zbyt zmęczony. Takie błędy mi się nie zdarzają.
Anita i Pires spojrzeli na siebie wymownie.
-Opowiedz, no, dalej... - zachęciła go dziewczynka, przecierając oczy. Przez chwilę wyobraziła sobie, jak
będzie wyglądało przebudzenie jej rodziców, kiedy się spostrzegą, że znowu uciekła, zostawiając tylko
lakoniczną wiadomość: Jestem z przyjaciółmi z Kilmore Cove. Nie czekajcie na mnie z obiadem. Całuję. I
te ich kłótnie, jakie zapewne poprzedzą poszukiwanie jej w Londynie i całej Kornwalii.
- Po pierwsze... - westchnął Pires - niech będzie jasne dla wszystkich, że musiałem skorzystać z
pary zapasowych kluczy do biura, żeby móc przejrzeć archiwum doktora Wojnicza. Przeto życzyłbym
sobie, żebyście mnie uwolnili od jakiejkolwiek odpowiedzialności, skoro to właśnie wy upoważniliście mnie
do szukania informacji na wszelkie sposoby...
- Usprawiedliwiony! - zawołał kędzierzawy. - Jeśli doktor Wojnicz będzie miał jakieś zastrzeżenia,
odpowiedzialność spadnie nie na ciebie, lecz... na mego kolegę
t przy kierownicy.
- A dlaczego na mnie?! - zawołał blondyn, nagle zwalniając.
Kędzierzawy rzucił okiem we wsteczne lusterko. -Może byłoby lepiej, żeby nikt nas nie walnął, co?
- Panowie... - wtrącił w tym momencie Pires. - Prosiłbym was o poważniejsze podejście do sprawy,
jeśli można. Dla mnie to kwestia etyki zawodowej.
- Ależ jasne, Pires! Co możemy zrobić, by cię uspokoić? Podpisać oświadczenie? - rzucił
kędzierzawy, myśląc, że wszystkich rozśmieszy.
- Właśnie. - Gorliwy majordomus wyjął złożoną na czworo kartkę papieru i podsunął mu ją pod nos.
-Wystarczy mi tu mały podpisik, dziękuję - powiedział cichutko. I zanim tamten zdołał cokolwiek
powiedzieć, podsunął mu też niebieskie wieczne pióro.
Zaskoczony kędzierzawy zawahał się przez moment, niezdecydowany, co robić. Potem złożył niezdarny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]