[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powstawali z darni leżący pod dębem, aby witać przybyłego, który ze wzruszeniem
znacznym jednych obejmował, drugich w twarze i ramiona całował, innych pokłonami po
zdrawiał rozglądając się, ile już ich tam było.
Tymczasem nowi przybywali coraz, rosła liczba zebranych i gwar w kółku, a jeszcze jakby
oczekiwano na kogoÅ› i ku lasom spoglÄ…dano.
No, ozwał się najstarszy z Toporów, my tu sobie sami sługami dziś być musiemy, gdy
nam na to zeszło, że własnej czeladzi wierzyć nie można.
Niechże młodzi ognia naniecą, kołem siadajmy wszyscy, a zacznijmy radzić o sobie, aby
czasu nie tracić.
Tedy Mścisław, obejrzawszy się dokoła, odezwał się głosem cichym, iż biskupa
Stanka ma nadzieję oglądać, życząc, aby się z naradą wstrzymano, aż przybędzie.
Na to też inni godząc się, zamilkli wszyscy.
Nieco na uboczu młodzi, których myśl weselsza nie opuszczała, choć starszych twarze
posępne były, wzięli się ochoczo i swawolnie do naniecenia ognia.
Wieczór był piękny i spokojny, ale rosa padała tak obfita, iż ognia rozpalić nie przyszło
Å‚atwo.
Namęczyli się dosyć, nim go potrafili dobyć, a gdy z chrustu suchego i gałęzi płomię się
ukazało, aż razniej się zrobiło wszystkim.
Ten i ów dobywać począł, co przywiózł ze sobą, bo każdy się po trosze opatrzył na drogę.
Pokładziono na trawie, co kto przywiózł, podobywano baryłki podróżne, wyciągnięto z
sukien kubki i wzajem się częstując pokrzepiać zaczęto, przy czym wrzawa i rozmowy coraz
się weselsze rozlegały.
Mścisław, tylko z księdzem siadłszy na uboczu, sparł się na kolanach, i ani jadł, ani
pił, ani się zdawał słyszeć, co się wkoło niego działo, tak był w myślach zatopiony; poglądał
wciąż niespokojnie w tę stronę, z której się przybycia biskupa spodziewał.
Nikt też zbolałego człowieka nie zaczepiał słowem, nie drażnił wzrokiem, bo wszyscy nad
nim litość mieli.
Mrok już padł był dobry, gdy z lasu ujrzano wyjeżdżających dwu mężów, a w jednym
z nich poznano biskupa Stanka, przeciw któremu, zerwawszy się z ziemi, pospieszył zaraz
Mścisław z bratankiem swym i kilką innych.
Reszta zgromadzonych żywo wstawać i poruszać się zaczęła, gotując do wiecu, rzucając dlań
jadło i rozmowy.
Młodzi podłożyli ognia, który jaśniej znowu gorzeć zaczął, oświecając jaskrawo dąb, dolinę,
gromadÄ™ zebranych ziemian i w dali pasÄ…ce siÄ™ konie.
Gdy tak stali w niemym oczekiwaniu wszyscy, ukazał się biskup z wolna idący pieszo,
z twarzą swą poważną i pogodną, zamiast pozdrowienia błogosławiąc krzyżem na wsze
strony.
Głowy wszystkich skłoniły się z poszanowaniem.
U boku jego zajęli miejsca dwaj duchowni, a tuż przy nich stanął Mścisław.
Była chwila milczenia, w czasie której biskup, stanąwszy ze złożonymi rękami, zdawał się
cichą odmawiać modlitwę.
Dokoła, ściskając się i starając przybliżyć, stanęli ziemianie, a biskup skinął na
Mścisława.
Pan z Bużenina, pochylił głowę, potrzebował chwili, by mu głos w piersi zastygły po wrócił,
tak gniew i przypomnienie krzywdy doznanej je ucisnęło.
Nareszcie stłumionym, cichym ozwał się głosem, oczy podnosząc:
Radzić nam o sobie potrzeba, miłościwi panowie, radzić samym, bo i my się bez
opieki zostali, wydani na pastwÄ™ jakby dzikiemu zwierzowi!
Radzić nam trzeba, jeśli ginąć nie mamy!
Zatrzymał się nieco, szmer poszedł wkoło.
Czas o sobie myśleć, dodał i głowę spuścił, bo znowu mu głosu zabrakło.
Milczeli wszyscy czekając, co dalej mówić będzie.
Mścisław, jakby się w nim gotowało i wrzało, bełkotał tylko, ręką po czole wodząc
spotniałym, w ziemię patrząc, nie na ludzi.
%7łal brał widząc silnego człowieka, którego boleść niemym czyniła.
Radzmy, rzekł stłumionym głosem, jeśli ginąć nie chcemy.
Radzmyż!
podchwycił, ulitowawszy się nad nim Topór, na lasce z siekierą oparty, radzmy o sobie.
(Wszyscy owi Topory, Starżowie i Kołki bez siekier nigdy nie stąpili).
Sprawę moją znacie, odezwał się wreszcie Mścisław, nie podnosząc oczów.
Srom mówić o niej, ano, gdy człeka zwierz okaleczy, ranę okazać musi, choćby sromotnie był
okaleczony.
Tak i ze mnÄ….
Sromotnie okaleczony jestem przez tego, który mnie od sromu bronić był powinien...
Król, co opiekunem być miał, stał się rabusiem, żonę mi wziął...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]