[ Pobierz całość w formacie PDF ]
korzystając z niedzieli, pielęgnowaniu ogrodu i pracom gospodarskim.
Przez gładko przystrzyżony trawnik przed frontem szła w stronę garażu,
porośniętego splątanymi konarami magnolii, młoda, zgrabna dziewczy-
na w prostej, porannej sukience i fartuszku o pięknie zaprasowanej, tro-
chę kokieteryjnej kokardzie. Idąc nuciła refren popularnej piosenki. W
ręce niosła wiadro, które było najwyrazniej trochę zbyt ciężkie na jej dzi-
ewczęce siły, bo odginała się. w przeciwnym kierunku dla stworzenia
przeciwwagi. W wiadrze chlupotała gęsta masa stalowego koloru.
Dziewczyna minęła stojący przed garażem mały samochodzik i męż-
czyznę, który polerował właśnie emalię wozu wielką, irchową ścierką.
Na jej widok mężczyzna uniósł głowę, ale zaraz powrócił do czyszczenia.
Dziewczyna weszła do garażu i zatrzymała się nad krawędzią biegnącego
przez cały środek budyneczku kanału, w głębi którego stał drugi mężczy-
zna, wyrównując właśnie płaską deską powierzchnię świeżo pokrytą ce-
mentem.
- Dawaj! - powiedział do niej, odłożył deskę i ujął w obie ręce wiadro,
stawiając je obok siebie na brzegu kanału. Zajrzał do środka. - Trochę za
dużo& - powiedział. - Ale od przybytku głowa nie boli. Tak zawsze będ-
zie pewniejszy.
- Słuchaj, ale czy to nie wygląda już trochę za płytko? -zapytała, pochy-
lając się. - Jak tak dalej pójdzie, nie będziemy mieli wcale kanału.
- Hm& - Mężczyzna podrapał się w głowę i spojrzał krytycznie na swo-
je dzieło. - Może i masz rację? Nie pomyślałem o tym.
W tej samej chwili na zewnątrz zabrzmiał krótko sygnał samochodu.
Dziewczyna i mężczyzna zastygli w bezruchu, ale po ułamku sekundy
mężczyzna wyskoczył z kanału i w dłoni jego, jak gdyby wyczarowany z
powietrza, pojawił się ciężki automatyczny pistolet. Nie wychodząc na
zewnątrz, wyjrzał przez nie domknięte drzwi garażu. Dziewczyna stała za
nim, starając się także dostrzec przyczynę sygnału.
Ale zobaczyli tylko, że człowiek czyszczący samochód odłożył w tej
chwili irchową szmatę i stoi pochylony nad wozem, z ręką wsuniętą
przez okienko i opartÄ… na kierownicy.
Mężczyzna, znajdujący się w garażu, wsunął pistolet do kieszeni i wy-
szedł. Dziewczyna ruszyła za nim.
- Co się stało? - zapytała, kiedy znalezli się obok samochodu.
Odwrócił się ku nim i przez chwilę patrzył, nie rozumiejąc. Potem ude-
rzył się nagle w czoło.
- Zapomniałem! - powiedział. - Zapomniałem, że to sygnał& Zacząłem
czyścić wóz i przypomniało mi się, że klakson nawala. Rzeczywiście na-
wala. CoÅ› nie kontaktuje.
Wsunął raz jeszcze rękę do środka wozu. Jego ciemny, opalony palec
nacisnął płaską powierzchnię talerzyka sygnałowego. Długi, zawodzący
dzwięk rozległ się przejmująco w porannym, czystym powietrzu.
Sygnały były najrozmaitsze, wysokie, niskie, chrypliwe i przenikliwe.
Setki palców równocześnie nacisnęło klaksony. Ptaki uniosły się chmurą
nad drzewami cmentarza i kołując oczekiwały, przerażone, na ucichni-
ęcie nieznanego, niesamowitego dzwięku. Trumna zakołysała się i po-
woli opuszczana na sznurach, spoczęła na dnie grobu. Upadły pierwsze
grudki ziemi. Padały coraz prędzej, w miarę jak łopaty grabarzy zgarniały
ją z dwu kopców, oczekujących po obu stronach dołu. Wycie klaksonów
unosiło się i opadało, wreszcie zgasło. Ostatni sygnał zabrzmiał urywanie
i nastąpiła cisza. Powoli z długiej kolumny aut, ciągnącej się od bramy
cmentarza niemal aż po grób, odrywali się ludzie niosący wieńce i wi-
ązanki kwiatów. W milczeniu kładli je na świeżej ziemi i odchodzili. Niek-
tórzy rzucali także kwiaty na dwa inne groby, stojące w jednym szeregu
z nowym. Kiedy jeden z grabarzy zatknął wreszcie w świeżo usypanej zi-
emi krzyż z umieszczoną na nim tabliczką:
KAZIMIERZ KITA
kierowca taksówki
ZginÄ…Å‚ tragicznie 21 czerwca 1961 roku
dostrzec można było, że jest ona blizniaczo podobna do tabliczek na
dwu pozostałych grobach. Tylko nazwiska były inne i daty:
JAN GRABOWSKI kierowca taksówki Zginął tragicznie 28 pazdziernika
1960 roku
STEFAN HYLAK kierowca taksówki Zginął tragicznie 20 lutego 1961 ro-
ku
Przed grobem stała niewielka grupka ludzi. Przyłączali się do niej męż-
czyzni, którzy przynieśli wieńce. Złożywszy je, cofali się i stawali w milc-
zeniu, patrząc na grób. Prawie wszyscy ubrani byli w skórzane kurtki al-
bo swetry i ściskali pod pachami lub w dłoniach berety i cyklistówki.
Obok niektórych stały kobiety, młode i stare, ładne i brzydkie, ale pra-
wie wszystkie zapłakane i o ściągniętych lękiem rysach, jak gdyby trage-
dia, która się już wydarzyła, mogła wydarzyć się znowu i obawiały się, że
tym razem los może paść na ich najbliższych.
Pośrodku grupy, tuż przed grobem stał wyprostowany wysoki mężczy-
zna, a obok niego, przytulona do jego ramienia, dziewczyna Å‚adna, jas-
nowłosa i zapłakana. Płakała cicho, nie zasłaniając twarzy i nie ocierając
łez, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze.
Kiedy pierwsza łopata ziemi upadła na grób i piasek zadudnił na czar-
nych deskach, mężczyzna drgnął, potrząsnął głową i przetarł czoło dło-
nią. Pózniej znieruchomiał i niewidzącymi oczyma wpatrywał się w ros-
nący stos wiązanek i bukietów.
Ludzie powoli zaczęli wycofywać się i odchodzić ku bramie. Wreszcie
pozostało tylko kilka osób. Wysoki, młody mężczyzna wyswobodził deli-
katnie ramię z uścisku towarzyszki, podszedł do grobu, pochylił się i do-
tknął ręką ziemi, potem wyprostował się i znowu pokręcił głową, jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]