[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że poznałem się na jego kłamstwach, dodałem:
 my prawdę wyznajemy i prawdą żyjemy". To go
bynajmniej nie zmieszało, prosił tak natarczywie,
że aby się go pozbyć, obiecałem mu przysłać funt
tytoniu, ale nic więcej. Zgodnie z obietnicą posła-
łem mu tytoń z karteczką:  obiecany tytoń posy-
łam". Poczciwy wiarus, umiejący czytać, odniósł
i oddał po kryjomu kartkę. Pózniej, gdy odwiedza-
Å‚em Konickiego, z Czosnowskim prawie nie gada-
łem, a udając, że mam jakąś tajemnicę, rozmawia-
Å‚em z Konickim po cichu. Czosnowski wyraznie
starał się podsłuchać naszą rozmowę. Rozmawia-
liśmy o Ibrahimie, z którym już dawno nie mo-
głem się zobaczyć, gdyż naczelnicy widząc naszą
uległość i dobre prowadzenie się, odmienili daw-
ny rozkaz i na żadne służby więcej używać nie
kazali. Konickłemu bardzo przykrzyło się towarzy-
stwo Czosnowskiego, skarżył mi się, że wszystko
mu plÄ…druje i dzieli siÄ™ jak swoim. Czytuje kar-
teczki, które odbiera od kolegów, słowem naprzy-
krza mu siÄ™ niewypowiedzianie. Pewnego razu Ko-
nicki ostrzegł mnie, że Czosnowski coś złego prze-
ciw mnie zamierza. Odgrażał mi się za to, że kole-
dzy niasi nie mają dla niego żadnego współczucia,
a to skutkiem pewnie mojego zarekomendowania.
Odgadł najzupełniej, ale odgrażania wcale się nie
bałem, jako że nie miałem wówczas wyobrażenia
o strasznej złościwości ludzkiej, o czym przeko-
nałem się pózniej. W tym czasie Michalski kupił
na licytacji sztukę sukna szaraczkowego, a że ja-
ko chory nie powinien był często pokazywać się
na mieście, prosił mnie, żebym kazał poszyć dla
jego trzech służących jednakowe surduty, kami-
zelki i spodnie. Aresztanci szyli tanio i dobrze,
kazałem więc wziąć miarę i szyć najspieszniej,
a to dlatego, że Michalska miała jechać do Pe-
tersburga po odbiór przysądzonego jej wniosku
za skonfiskowany majÄ…tek, wynoszÄ…cego milion
dwakroć sto tysięcy złotych polskich. Po ukończe-
niu przez aresztantów tej krawieckiej roboty, Mi-
chalska pojechała do Petersburga z dwoma ludz-
mi. Mąż odprowadził ją kilkanaście mil drogi, aż
do granicy dońskiej. Kilku z nas uczestniczyło
w pożegnaniu, z przejeżdżających przez Stawro-
pol był: Załęski, były obywatel z Podola, żołnierz
z kabardyńskiego pułku - Kurella 2 Królestwa,
żołnierz z tegińskiego pułku - Gąsiorowski, rów-
nież z Królestwa, i miejscowi: Rabczyński, Chruc-
ki i ja. Na czas wyjazdu Michalski oddał zarząd
domu Załęskiemu. Siedzieliśmy przy śniadaniu,
gdy wtem wchodzi placadiutant z zapytaniem,
który z nas nazywa się Radziejowski. Przedsta-
wiłem się, ale jakże zdziwiony byłem, gdy zapy-
tał, gdzie są ubrania, które kazałem szyć u aresz-
tantów i dla kogo były przeznaczone? Mogłem
mu pokazać tylko jeden garnitur, bo dwa właśnie
zabrano w drogę, o czym mu powiedziałem.
Adiutant zupełnie uwierzył naszym zeznaniom,
zapytał jednak o Michalskiego. Chciałem powie-
dzieć rzetelną prawdę, ale Załęski, pamiętając, że
Michalski jako chory nie miał prawa oddalać się
z miasta, ubiegł mnie z odpowiedzią i powie-
dział, że poszedł do szpitala po lekarstwo dla
siebie i miał poradzić się doktora. Adiutant w do-
brej wierze powiedział, że będzie na niego cze-
kać. Zasiadł z nami do śniadania, szła ogólna
gawęda o różnych obojętnych rzeczach i tak ze-
szło parę godzin, aż nareszcie nasz oficer zaczy-
na się niecierpliwić i na nowo zapytuje, do któ-
rego szpitala chory jest naznaczony. Zdziwiony
był naszą odpowiedzią, żaden z nas nie wiedział.
Szpitali wtedy w Stawropolu było jedenaście.
Zdecydował się więc pojechać do kantoru głów-
nego i tam dowiedzieć się, do którego Michalski
jest naznaczony. Pózno spostrzegliśmy się, że
kłamstwo się wyda. Z pokorą więc Załęski zmu-
szony był powiedzieć całą prawdę, prosząc o po-
błażanie tak dla kłamstwa, jak też i dla Michal-
skiego, który wcale nie spodziewał się, że będzie
potrzebny. Adiutant był dobrym człowiekiem, ro-
ześmiał się ku wielkiemu naszemu zadowoleniu
i powiedział:  Zyskałem na tym, bo tylu panów
poznałem, interes rozumiem bardzo dobrze i tak
go też przedstawię". Do mnie zaś powiedział:
 Pana mam rozkaz aresztować, ale nie zrobię te-
go, zabiorÄ™ z sobÄ… suknie, o godzinie 4 po obie-
dzie przyjdziesz pan do ordonanshauzu, jeżeli nie
zdołam pana wytłumaczyć, to zostaniesz areszto-
wany i będziesz się sam usprawiedliwiał, a w
przeciwnym razie zabierzesz suknie, które zapew-
ne więcej do śledztwa potrzebne nie będą". Sta-
wiłem się o oznaczonej godzinie. Adiutant zawo-
łał posylnego, kazał suknie związać w serwetę
i odnieść za mną do domu, mówiąc uprzejmie:
 Wolny pan jesteś". Podziękowałem mu ser-
decznie i udałem się do oczekujących kole-
gów.
Wszyscy zastanawiali siÄ™, co by to wszystko
znaczyło. Trudno było się domyślić, lecz pamięta-
jąc przestrogi Konickiego, podejrzewałem Czos-
nowskiego. Nie przypuszczaliśmy jednak, że może
być coś więcej niż rzucenie na nas podejrzenia, że
w cywilnych sukniach mamy zamiar uciec, gdy
tymczasem czas odkrył daleko ważniejsze denun-
cjacje. Konicki zawiadomił mnie, że Czosnowski
na własne żądanie był zaprowadzony do komen-
danta.
Wkrótce potem batalion nasz wyszedł na ła-
bińską linię, tam zbierała się ekspedycja przeciw
 gorcom" (góralom). Pożegnaliśmy się wszyscy
jak najczulej, każdy dążył do swojej komendy od-
dzielnie. Załęski i Gąsiorowski razem wyjechali,
Kurella oddzielnie, Rabczyński razem ze mną
z batalionem pieszo; z wypakowanymi tornistra-
mi, w upał okropny doświadczyliśmy nowej pró-
by, ciężkiej dla obydwóch. Michalski przybył
pózniej z wszelkimi wygodami zamożnego czło-
wieka. Na czas ekspedycji obydwaj z Rabczyń-
skim byliśmy przykomenderowani do kabardyń-
skiego pułku, gdzie prócz Załęskiego i Gąsiorow-
skiego znalezliśmy poczciwych kolegów, takich
jak Wermiński, Szaniawski, Zaleski i inni.
Po przybyciu Michalskiego zbieraliśmy się zwy-
kle u niego. Miał on własny namiot, wygodny,
mogący pomieścić nas wszystkich, a bywało nas
po kilkunastu. Główną naszą rozrywką bywały
szachy, nigdy nie grywano w karty w naszym to-
warzystwie. Często też robiliśmy wycieczki, cho-
dziliśmy na polowania, a mnóstwo bażantów, cie-
traewi i dzikich gołębi zapewniały łatwą zdobycz.
Ekspedycja na  gorców" miała się rozpocząć
w pierwszych dniach września. Poczciwy. Rab-
czyński kazał dla nas obydwóch uszyć kożuszki
i buty za kolana, w których mogliśmy czołgać się
po górach. Robota była obstalowana w naszej
kompanii, która zajmowała forteczkę nad Czam-
łykiem, położoną 23 wiorsty od naszego obozu.
Pojechałem z okazją po odbiór tego obstalunku,
a że nie był gotowy, musiałem się tam parę dni
zatrzymać. Nocowałem zwykle w szałasie, który
sam sobie z Rabczyńskim wybudowałem, tam też
postawiłem nasz kuferek z rzeczami zbędnymi
w czasie marszów po górach. W nocy z dnia
29 na 30 sierpnia 1840 roku zostałem rozbudzo-
ny przez dziwnych gości. Weszli do szałasu - ma-
jor naszego batalionu, kapitan dowodzÄ…cy kom-
paniÄ…, zarazem komendant forteczki, jakiÅ› nie-
znajomy oficer, kilku kozaków, a u drzwi stanęli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •