[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zachód, ledwie utrzymywała kontakt ze swoim jedwabnym interesem.
Emily chciała, żeby Iris napisała dokładny życiorys i CV, nic
na-odwal-się, jeśli kiedyś takie robiła.
Emily chciała, żeby Iris zrobiła jeszcze jednego Merlina, na wypadek
gdyby nie udało się wyciągnąć Merlina od Skelly'ego, jeszcze jednego,
żeby zawisł na wystawie.
- Ależ wydawało mi się, że nie chcesz tych dekoracyjnych abażurów -
próbowała protestować Iris, przypominając sobie, jak trudno było zrobić
Merlina.
- Wiem, że tak mówiłam, ale Merlin jest wyjątkowy. Chcę go tuż przy
wejściu, jako przykład twojej wcześniejszej twórczości, żeby pokazać, z
czego ewoluowały gniazda.
- Przecież nie mogę zrobić drugiego Merlina. On jest tylko jeden.
Emily spojrzała na nią znacząco.
- Czy Mondrian zrobił tylko jedną kratkę? Czy Monet zrobił jedną lilię?
A po chwili dodała uspokajająco:
- Nazwiemy go Merlinem Drugim. Pomyśl o tym jak
0 czarnoksiężniku odradzającym się w swoim uczniu.
Z Emily trudno było przebywać. Nie tylko wciąż miała wszystko pod
kontrolą (a Iris niechętnie oddawała się w jej ręce), ale miała też instynkt
wyczulony na wrażliwość, dłoń zawsze na pulsie, co było właściwie
irytujące. Więc znowu Iris i Deena w Central Parku.
Potem Emily poprosiła Iris o zrobienie listy wszystkich jej znajomych w
kręgach towarzyskich, artystycznych
i medialnych - telefon na każdej zakładce. To była okropna propozycja.
I o siódmej wieczorem w poniedziałek, gdy Iris wychodziła do opery,
Emily chciała, żeby Iris koniecznie rzuciła okiem na fax, który właśnie
przyszedł, żeby mogły już ostatecznie ustalić tytuł wystawy: (f)light czy
f(light)? To wtedy Iris, bez cienia wdzięczności, zaczęła myśleć o Emily
D. o G. (DziewczÄ™ od Galerii w pudlowatych butach).
- Nie rozumiem, czemu f miałoby być w nawiasie - powiedziała Iris. - Po
co podkreślać f?
- Tom - to zgryzliwy kierownik projektu D. o G. - Tom upiera się, że to
żarówka wokół drucika.
- Czy to nie naciągane? - powątpiewała Iris. - Wolę tę drugą wersję. Jeśli
nawias to żarówka, to w środku powinno być światło, czyli light". Poza
tym light" jest w słowie flight", jest w locie. To logiczniejsze.
Chociaż, gdy to powiedziała, nie zabrzmiało jej to zbyt logicznie.
- Tom jest bardzo do tego przekonany, a ja zgadzam siÄ™ z nim. Pierwsza
wersja jest bardziej kinetyczna, trochÄ™
jak drżenie światła: ffff-light. Tom uważa, że ta wersja ma w sobie to coś.
Iris nienawidzi się spózniać do Met. Nienawidzi siedzenia w tym
okropnym pomieszczeniu, przypominajÄ…cym dworcowÄ… poczekalniÄ™,
gdzie spóznialscy muszą czekać na pierwszy antrakt. Z każdą chwilą
czuła w sobie coraz wyrazniej to coś".
- Emily, naprawdę muszę już iść. Przede wszystkim nigdy nie wydawało
mi się, żeby tu w ogóle był potrzebny nawias. Ale jeśli mam wybierać,
wolę tę drugą wersję. Powiedz Tomowi, że go doceniam, ale ffff-light to
raczej on niż ja. A w końcu to moja wystawa, prawda?
Wystawa była zapowiedziana na jesień, otwarcie we wrześniu i Iris była
zdziwiona, jak bardzo się tym przejmowała. Czy jej gniazdka naprawdę
pójdą po takich cenach? A czy ludzie je zrozumieją? A może uznają ją za
kolejnÄ… wariatkÄ™?
Merlina Drugiego skończyła pod koniec kwietnia. Tym razem dokładnie
wiedziała, co robi, więc poszło szybciej i sprawniej. Był lepszy pod
względem technicznym niż pierwszy Merlin, trochę wyższy, a dębowe
konary lepiej do siebie pasowały. Był to jednak młodszy Merlin, nie
tamten stary, oczekujący. Nie można powtarzać zaklęć. Kiedy
dostarczyła Merlina Drugiego w pierwszych dniach maja, Emily - za
swoim czarnym, lakierowanym biurkiem wyglądała jak mała imperator
owa z kości słoniowej - poinformowała ją, że zarówno Town &
Country" jak i Vanity Fair" piszą o niej artykuliki, więc w ciągu
najbliższych tygodni czekają ją wywiady i dwie sesje zdjęciowe.
- Rzuci się na ciebie rój stylistek - ostrzegła Emily - ale to nawet
przyjemne mieć te wszystkie dłonie latające wokół ciebie.
A potem dodała:
- Ubierz się jesiennie. Bez jasnych kolorów. Gładko, poważnie,
nowocześnie. Pewnie będą chcieli wyeksponować nazwisko Biddle'ów.
Postaram się tam być. Ale jeśli nie dam rady, żadnego balu
kostiumowego. %7ładnych pereł i białych rękawiczek.
Iris podobał się właściwie pomysł z białymi rękawiczkami, ale rozumiała,
o co chodzi Emily.
- Ale nie pozwól tym stylistkom zapakować się zbyt trendy. %7ładnego
Prądy. Ani niczego japońskiego. No, może Yojhi. Ale bez dziwactw Rei!
Dobra, dobra, myślała Iris, która doskonale wiedziała, jak się
zaprezentować - Dziękuję bardzo".
- Ten wisiorek-zegarek Iris wisiał na srebrnym łańcuszku, nie tak długim,
jak się teraz nosiło takie zegarki, ale krótszym, powyżej serca. - To takie
surrealistyczne. Magritte.
- Tak - zgodziła się Iris, spuszczając swój długi, zgrabny nos w dół, żeby
spojrzeć na wisiorek. - Czy nie jest cudny?
- Może dobrze wyjść na zdjęciu - powiedziała Emily. - Jeśli będzie
zbliżenie. Town & Country" robi zbliżenia. Będzie w stylu Horsta.
Ucieszywszy się na samą myśl, Emily wstała i pochyliła się nad biurkiem,
żeby się lepiej przyjrzeć.
- Jest taki oryginalny. Skąd go masz? Iris spojrzała jeszcze raz na zegarek.
- To prezent - powiedziała, odwracając go, żeby pokazać wewnętrzny
mechanizm widoczny z tyłu - od ojca.
ROZDZIAA SIEDEMNASTY
Godzina twojego czasu
Kiedy Lana dostała to zlecenie, zadzwoniła do Deeny. Wydało jej się to
takie zabawne. Nie rozmawiały od stu lat, może tylko ze dwa razy, odkąd
Deena pomogła znalezć Lanie i Samowi mieszkanie na rogu Piątej Alei i
Jedenastej. Deena zaangażowała się w terapie reinkarnacyjne, mistyczne i
patetyczne leczenie odbywające się zwykle w innym wymiarze, więc
rozmowy z nią wciąż schodziły na odległe ery (tu i teraz było zupełnie
nudne). Ale to był dobry powód, żeby zadzwonić. To pozwoli Deenie dać
Lanie radę, co przecież każdy lubi, a poza tym Lana naprawdę
potrzebowała rady. Wybrała numer.
- Sto lat - przywitała ją Deena z lekkim wyrzutem.
- Wiem, wiem - ukorzyła się Lana. - Jestem okropna. Ale zupełnie jakoś
straciłam ze wszystkimi kontakt. To trochę przez tę przeprowadzkę z
Samem - wciąż jeszcze nie umiem odzyskać równowagi. Wybaczysz mi?
Lana próbowała pozbyć się tego swojego przepraszam", które tak często
powtarzała niemal automatycznie, że już właściwie utraciło swoje
znaczenie. Już prawie nie słyszy się dzisiaj, żeby ktoś prosił cię o
wybaczenie. W czasach, gdy nikt nie chce przyznawać, że się pomylił,
brzmi to zbyt pokornie. Ale jednak było lepsze.
- No dooobra - południowy akcent Deeny ocieplił się.
- Co tam u was? Jak mieszkanko?
- Mieszkanie jest wspaniałe. Uwielbiamyje. Ale... pamiętasz, jak zawsze
chciałaś, żebyśmy się spotkały z Iris Biddle?
- No. Czemuśmy tego jeszcze nie zrobiły? Wychowywałyście się
właściwie drzwi w drzwi.
- Deena, z Evanston do Barrinton jest co najmniej godzina. Mniejsza z
tym, zgadnij, z kim mam przeprowadzić mój pierwszy wywiad dla
Vanity Fair"?
- No, wreszcie - skomentowała Deena. - Wreszcie jakiś prawdziwy
magazyn.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]