[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przy wypakowywaniu produktów przed kasą i ponownym ich zapakowaniu do wózka bardzo
się przydał.
W mniej ponurym milczeniu, aktywność rozwinięta w markecie nieco mnie bowiem
uspokoiła, otworzyłam bagażnik i wskazałam Marcinowi gestem, że oczekuję od niego prze-
niesienia zawartości sklepowego wózka do bagażnika. Powoli zaczęłam porządkować wraże-
nia i przeżycia. W końcu Marcin wsunął się na siedzenie obok, jakby nieco przestraszony.
- Czego się boisz? %7ładnych bandytów tu nie widziałam.
- Ciebie - odpowiedział. - Głosu z siebie od wyjazdu z domu nie wydałaś i taka byłaś
wściekła, że się odzywać nie chciałem. Przeszło ci już?
- Chyba tak. Trochę. Do domu teraz wrócimy i jakiś obiad ugotuję.
- Ja się specjalnie nie upieram, ale chyba byłoby dobrze, żebyśmy razem przebywali.
Jak z tą obstawą obiecaną przez Krzyśka jest, to ja nie wiem. Nikogo nie widziałem. A w
końcu ja chłop jestem. W razie czego tak od razu skasować się nie dam.
- Bzdury pleciesz. Na bomby i kule odporny nie jesteś. Widać, że na całość idą. Wcale
im nie zależy na zrobieniu wrażenia, że to przypadek. Dam Lalce jeszcze trochę czasu. Może
gdzieś stanie.
Wróciliśmy do domu. Ze względów bezpieczeństwa - albowiem obstawy obiecanej
przez Krzysztofa wciąż nie było widać - ustaliliśmy, że ja będę na dole pilnowała samochodu,
Marcin zaniesie wszystko na górę i pozostawi pod drzwiami. Potem wspólnie, po odstawieniu
pojazdu, wejdziemy do mieszkania.
O tym, żeby zamknąć drzwi na wszystkie zamki, nie trzeba nam było przypominać.
Ułożyłam zakupy w lodówce, wstawiłam na kuchnię obiad i przygotowałam dla nas
obojga kawę, zastanawiając się jakich argumentów użyć, by Lalkę do domu ściągnąć, a prze-
de wszystkim nakłonić do przypomnienia sobie treści rozmowy z dziewczyną, którą od grani-
cy do Ringu podwiozłyśmy.
Marcin szczęśliwie mało przeszkadzał, zajęty obserwacją działalności policji na parkin-
gu. Aktywność policjantów ograniczała się do zbierania szczątków mojego samochodu roz-
rzuconych na dużej powierzchni. Rozumiałam, że jest to potrzebne do ustalenia rodzaju,
wielkości i konstrukcji podłożonej bomby, ale o wściekłość przyprawiał mnie fakt, że nic
110
więcej nie mogli zrobić i nadal nie było wiadomo, kto i po co zabija. Krzysia Marcin przez
okno nigdzie nie widział, możliwe, że czynności śledcze odpracowywał gdzie indziej.
Rola zwierzyny, na którą polują bandyci, też mało mnie zachwycała. W mieszkaniu
czułam się stosunkowo bezpieczna, ale pozbawiona samochodu, a zmuszona do załatwiania
wielu spraw i korzystania z komunikacji publicznej, stawałam się łatwym celem. Kotłowało
się to wszystko we mnie po cichu. Potrawy przy gotowaniu dzwięków żadnych nie wydawały,
a moje zgrzytanie zębami też dużego hałasu nie wywoływało. Komunikaty o policji Marcin
tkwiący przy oknie nadawał oszczędnie.
W tej ciszy usłyszałam nagle wyraznie odgłosy, wskazujące, że ktoś majstruje przy
zamku do drzwi kuchennych. Otwarcia tego zamka mogłam się co prawda nie obawiać, bo
nie mogło to unicestwić tkwiącej w drzwiach antaby, ale na myśl o tym, że bandyci próbują
dostać się do mnie, zrobiło mi się nieco słabo. Kuchenna klatka schodowa, wychodząca na
ulicę Jaracza, domofonów nie miała i wejść na nią można było swobodnie i bez żadnych
ograniczeń.
Poleciałam do Marcina, szeptem zawiadamiając go o odgłosach majdrowania przy
drzwiach kuchennych. Ponieważ o tym wejściu do mieszkania Marcin nic nie wiedział, trochę
czasu musiałam zużyć, żeby wytłumaczyć mu, w czym rzecz. Oboje wyjrzeliśmy przez okno,
usiłując dostrzec Krzysztofa na dole, nigdzie go jednak nie było. Wychylanie się przez okno,
wrzaski i machanie do policjantów wydały nam się niestosowne, tym bardziej że i w ich sku-
teczność można by wątpić. Wyjaśnianie wrzaskami z trzeciego piętra, że ktoś się do drzwi od
strony kuchennej dobiera, również mogło nie przynieść oczekiwanych rezultatów.
Na palcach podeszliśmy do kuchni. Ktoś, starając się zachować ciszę, nacisnął klamkę,
usiłując otworzyć drzwi. Oczywiście z powodu zasuwy było to niemożliwe. Wróciliśmy do
pokoju, zastanawiając się gorączkowym szeptem, co robić. Z broni, można powiedzieć, białej,
posiadałam w domu tasak i tłuczek. W bezpośrednim starciu z bandziorem mogło to być sku-
teczne. Przez chwilę zaświtał mi pomysł, żeby odsunąć zasuwę, otworzyć drzwi i z wrza-
skiem runąć z owym uzbrojeniem na włamywaczy. Powstrzymała mnie myśl, że tamci mogą
być uzbrojeni w pistolety lub rewolwery, znacznie skuteczniejsze również na odległość. Osta-
tecznie postanowiliśmy poprzestać na pewnej inscenizacji.
Marcin cichutko wyszedł drzwiami frontowymi, po czym nacisnął dzwonek i zaczął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl