[ Pobierz całość w formacie PDF ]
grawitacji była tu mniejsza niż na Ziemi, ale gdyby spadł, zostałaby z niego miazga. Kapitan nie
miał pojęcia, jak głęboki jest szyb. Może biegł do samego dna statku, ale równie dobrze mógł to
być na przykład szyb górniczy, sondujący, a wtedy sięgałby jeszcze głębiej, pod ziemię. To myśl
sprowokowała inną i Dallas uśmiechnął się do siebie. Gdyby tak było, niewykluczone, że Kane
znajdzie te swoje diamenty...
- Wyłaz za góra dziesięć minut, słyszysz? - rzucił w mikrofon swym najbardziej
perswazyjnym tonem głosu: - Słyszysz, Kane?
- Taa jest, kapitanie.
Kane usiadł i ostrożnie przełożył nogi za krawędz szybu. Chwycił obiema rękami linę,
odepchnął się, zawisł pod trójnogiem i od pasa w dół zniknął w czarnej otchłani.
- Jeśli nie wrócisz za dziesięć minut, wyciągniemy cię siłą - ostrzegał Dallas.
- Spokojnie, grzeczny ze mnie chłopiec. I nie dam sobie zrobić krzywdy. - Przestał się huśtać
i znieruchomiał dokładnie pośrodku otworu.
- Dobra. W trakcie schodzenia melduj o wszystkim. - Jasne.
Kane uruchomił wyciąg. Lina zaczęła się wolno rozwijać i pierwszy oficer zniknął w
mrocznym szybie.
Chwilę pózniej Kane wyrzucił nogi do przodu i natrafił na gładką, pionową ścianę. Odchylił
się do tyłu, zaparł stopami o jej nawierzchnię i rozpoczął mozolny marsz w dół.
Po jakimś czasie zastygł w bezruchu, włączył latarkę i skierował ją pod siebie. Zwiatło
wyłowiło z ciemności dziesięć metrów zmatowiałego metalu, potem rozmyło się i pogrążyło w
czarną nicość.
- Cieplej tu - zameldował, sprawdziwszy pobieżnie wskazniki na skafandrze. - Z dołu bije
chyba strumień cieplejszego powietrza. Może to część siłowni? Ten nadajnik musi skądś czerpać
energię, więc może to siłownia.
Odbiwszy się od ściany, ruszył szybko w dół. Po kilku minutach szarpaniny z liną postanowił
odpocząć. Cieplej, ba, o wiele cieplej! Im głębiej, tym goręcej. Nagła zmiana temperatury
spowodowała przeciążenie systemu klimatyzacyjnego w skafandrze, ale niezależny układ
chłodzenia obsługujący hełm chronił wizjer przed zaparowaniem. Oddychał ciężko i chrapliwie, i
to go martwiło, gdyż Dallas i Lambert mogli sobie Bóg wie co pomyśleć. A Kane nie chciał
jeszcze wracać, o nie.
Odchylił głowę i wysoko w górze ujrzał świetlisty krąg na tle aksamitnej czerni - wylot szybu.
Nad jego krawędzią wykwitła ciemniejsza plamka, deformując zarys idealnie równego brzegu.
Błysk odległego światła. Promień odbił się od czegoś gładkiego, wypolerowanego i... zgasł.
- Wszystko w porzÄ…dku, Kane?
- W porządku. Tylko gorąco. Nadal was widzę. Dna ani śladu. - Wciągnął w płuca olbrzymi
haust powietrza, pózniej następny. Regulator powietrza zaprotestował jękliwie. - To prawdziwa
harówka, kapitanie. Nie mogę teraz gadać.
Zgiął nogi w kolanach, ponownie odbił się od ściany i popuścił linę. Przywykł już nieco do
obcego otoczenia. Szyb wciąż opadał pionowo w dół. Jak dotąd nic nie wskazywało na to, że
zaczyna się zwężać czy zmieniać kierunek. Rozszerzać się mógł ile wlezie, tym by się Kane tak
bardzo nie przejmował.
Coraz mocniej pracował nogami, wykonywał coraz dłuższe skoki w dół, opadając w otchłań
z coraz większą szybkością. Nie wyłączał latarki, ale jej światło grzęzło w monotonnej ,
niezmiennej czerni.
Zabrakło mu tchu. Przywarł stopami do ściany i rzucił okiem na wskazniki.
- Ciekawe - powiedział do mikrofonu. - Jestem pod ziemią...
Zrozumiałem - odparł Dallas i rozważając w myśli koncepcję szybu kopalnianego, dodał:
Zauważyłeś jakieś zmiany w najbliższym otoczeniu? Zciany wciąż takie same?
- Tak, wszystko bez zmian. Ile mam jeszcze liny? Chwila ciszy. Dallas sprawdzał wielkość
zwoju.
- Ponad pięćdziesiąt metrów, starczy. Jeśli szyb jest głębszy, będziemy musieli cię wyciągnąć
i przynieść z Nostromo większą szpulę. Ale chyba starczy.
- Dlaczego tak sÄ…dzisz?
- Bo gdyby nie starczyło, statek nie miałby żadnych sensownych proporcji - odpowiedział w
zamyśleniu kapitan.
- Jakich proporcji? I sensownych według kogo? Na te pytania Dallas nie znalazł odpowiedzi.
Ripley dawno by już zrezygnowała z dalszych analiz, gdyby tylko znalazła coś innego do
roboty. Ale do roboty nie miała nic. Zabawa przy konsolecie układu logicznego ze sprzężeniem
emiterowym była lepsza niż obijanie się po półmartwym statku i spoglądanie na opustoszałe
fotele załogi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]