[ Pobierz całość w formacie PDF ]
traf.
Bez względu na to, czemu miał je przypisać szczęściu czy czemuś więcej Mitch
nie wiedział z początku, czy to pożądane czy niepożądane wydarzenie.
Liczba jego wrogów została zredukowana o jednego. Czuł złośliwą, mściwą
satysfakcję i mógłby nawet roześmiać się gorzko, gdyby nie zdawał sobie
jednocześnie sprawy, że ten wypadek skomplikował jego sytuację.
Kiedy ten człowiek nie skontaktuje się ze swoimi wspólnikami, będą do niego
dzwonić. Kiedy im się to nie uda, zaczną szukać. Jeżeli odnajdą go martwego, dojdą
do wniosku, że zabił go Mitch, i wkrótce potem zaczną odcinać palce Holly,
kauteryzując bez znieczulenia rany płomieniem.
Podbiegł do hondy i zgasił silnik, następnie zaś zamknął pilotem bramę garażu.
Kiedy w środku zrobiło się ciemno, zapalił światło.
Sąsiedzi mogli nie usłyszeć pojedynczego strzału. Jeżeli go usłyszeli, z pewnością
wzięli go za coś innego.
O tej porze dorośli nie wrócili jeszcze z pracy. Niektóre dzieciaki mogły już przyjść
ze szkoły, ale na pewno słuchały płyt względnie były pochłonięte grami
komputerowymi i uznały stłumiony odgłos strzału za fragment muzyki lub dzwiękowy
efekt gry.
Mitch wrócił do zwłok i przyjrzał im się.
Przez chwilę nie mógł ruszyć się z miejsca. Wiedział, co trzeba zrobić, ale nie
potrafił się do tego zmusić.
Przeżył prawie dwadzieścia osiem lat i nigdy nie był świadkiem czyjejś śmierci.
Teraz jednego dnia widział śmierć dwóch osób.
Opadły go myśli o własnej śmierci i kiedy usiłował je od siebie odsunąć, okazało się
to niemożliwe. W uszach słyszał wyłącznie szum krwi tłoczonej wiosłami serca, lecz
wyobraznia podsuwała mu obraz łopocących poza polem widzenia czarnych
skrzydeł.
Krępował się przeszukać ciało, ale doszedł do wniosku, że powinien.
Ręka, z której wyjął pistolet, była tak ciepła, że przyszło mu do głowy, iż mężczyzna
udaje tylko martwego. Położył pistolet na stojącej obok taczce.
Gdyby prawa nogawka spodni zabitego nie podwinęła się przy upadku, Mitch nie
dostrzegłby drugiej sztuki broni. W kaburze na kostce mężczyzna nosił rewolwer z
krótką lufą.
Mitch położył rewolwer obok pistoletu i przyjrzał się kaburze. Rozpiął rzepy i położył
jÄ… przy broni.
Zajrzał do kieszeni sportowej marynarki i wywrócił kieszenie spodni.
Znalazł komplet kluczy jeden do samochodu i trzy inne- przyglądał się im przez
chwilę, a potem włożył do tej samej kieszeni, z której je wyjął. Po krótkim wahaniu
znów je wyciągnął i położył na taczce.
Poza tym nie odkrył nic ciekawego oprócz portfela i telefonu komórkowego. W
pierwszym mógł znajdować się jakiś
dowód tożsamości, drugi mógł mieć zaprogramowane numery należące do
wspólników zabitego.
Gdyby telefon zadzwonił, Mitch nie odważyłby się go odebrać. Nawet gdyby mówił
monosylabami, a osoba po drugiej stronie przez chwilą wierzyła, że rozmawia z
zabitym, prędzej czy pózniej musiał się w jakiś sposób zdradzić.
Wyłączył telefon. Porywaczom wyda się podejrzane, kiedy usłyszą pocztę głosową,
nie powinni jednak działać pochopnie wyłącznie na podstawie podejrzeń.
Powstrzymując ciekawość, Mitch położył portfel i telefon na taczce. Czekały go
inne, pilniejsze zadania.
15
Ze skrzyni pick-upa Mitch zabrał brezentową płachtę, której używał do pakowania
ściętych gałązek krzaków różanych. Ciernie nie przebijały jej tak łatwo jak juty.
Nie można było wykluczyć, że jeden z porywaczy przyjedzie tutaj po wspólnika.
Mitch nie mógł zostawić zwłok w garażu.
Na myśl o tym, że będzie jezdził z trupem w bagażniku, żołądek podszedł mu do
gardła. Musiał kupić jakieś leki na dolegliwości przewodu pokarmowego.
Brezent zmiękł od długiego używania i był popękany niczym szkliwo na antycznej
wazie. Chociaż nie wodoszczelny, był jednak w jakimś stopniu wodoodporny.
Ponieważ u zabitego nastąpiło natychmiastowe zatrzymanie akcji serca, z rany
wyciekło niewiele krwi. Mitch nie martwił się, że poplami brezent krwią.
Nie wiedział, jak długo będzie woził trupa w bagażniku. Kilka godzin, dzień, dwa dni?
Prędzej czy pózniej zaczną się z niego sączyć inne płyny ustrojowe.
Rozpostarł płachtę na podłodze i przetoczył na nią trupa. Widok bezwładnych rąk i
przekrzywionej głowy sprawił, że zrobiło mu się niedobrze.
Sytuacja, w której znajdowała się Holly, nie pozwalała mu się cofać przed
najbardziej odrażającymi zadaniami, dlatego zamknął oczy, kilka razy głęboko
odetchnął i opanował mdłości.
Przekrzywiona głowa świadczyła o tym, że mężczyzna miał skręcony kark. W takim
razie zginÄ…Å‚ z trzech powo-
dów: skręconego karku, zgniecionej tchawicy i przebitego kulą serca.
To nie mogło być szczęście. Takiego nagromadzenia makabry nie można było
uznać za uśmiech losu. To byłaby podłość.
Owszem to było coś niezwykłego. Niezwykły incydent, ł dziwny. Ale bynajmniej nie
pomyślny.
Poza tym Mitch nie wiedział jeszcze, czy to, co się stało, obróci się na jego korzyść.
Równie dobrze mogło się stać odwrotnie.
Po ułożeniu ciała na płachcie nie tracił czasu na przewlekanie sznura przez
umieszczone w niej otwory i szczelne obwiązywanie paczki. Najbardziej niepokoił go
mijający czas, tykające sekundy; bał się, że ktoś mu przeszkodzi, zanim uprzątnie
garaż.
Dowlókł zawiniętego w płachtę trupa do bagażnika hondy. Kiedy otwierał klapę,
przeszedł go dreszcz grozy, absurdalna myśl, że znajdzie w środku kolejnego trupa,
lecz bagażnik był oczywiście pusty.
Wyobraznia nigdy dotąd nie podsuwała mu tak złowrogich obrazów. Być może ta
nagła obawa, że zobaczy w bagażniku drugie zwłoki, nie była przebłyskiem fantazji,
lecz zapowiedzią, że zostawi za sobą kolejne trupy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]