[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmiech. Ona oczy ma zamknięte, jej głowa spoczywa na kolanach Bena, a on machinalnie owija sobie
wokół palca pasmo jej włosów.
Drogocenna jemioła
241
Czas zwolnił bieg, sekund nie odmierza teraz wskazówka zegarka, lecz brzęczenie pszczół w kwiatach
lawendy.
Louise usiadła na krześle, wsparła łokcie o blat kuchennego stołu i złożywszy brodę na dłoniach,
przymknęła powieki, by odciąć się od rzeczywistości.
Wyobraziła sobie, że otwiera oczy i widzi go wpatrzonego w nią z zachwytem. Dech jej zapiera. Do
tej pory w oczach mężczyzn dostrzegała tylko wilczy głód. Podziwiali opakowanie, ale mało który
zadawał sobie trud zajrzenia do środka. Ci, którzy go sobie jednak zadali, na przykład Toby, nie
potrafili docenić znalezionego tam daru.
Potrząsnęła głową. Zbliżał się ten moment, w którym Ben pochyla się, by ją pocałować, i nie życzyła
sobie, żeby mącił go ktoś taki jak Toby. Dla niego nie było miejsca w tym letnim ogrodzie. Już padał
na nią cień pochylającego się wyimaginowanego Bena, już widziała nad sobą jego rozszerzone
zrenice, już czuła na skórze jego oddech...
I w tym momencie zadzwonił telefon.
Cholera!
Louise otworzyła oczy i zerwała się z krzesła. Mogła nie odbierać, zrobiłaby to za nią automatyczna
sekretarka, ale ktokolwiek to był, zadzwoniłby pewnie jeszcze raz i znowu jej przerwał. Z ociąganiem
podniosła słuchawkę stojącego na kuchennym blacie aparatu.
- SÅ‚ucham?
- Cześć, Louise.
Znała ten głęboki zmysłowy głos. Wszelkie rojenia o pszczołach, lawendach i słońcu wymiotła jej z
głowy nagła fala irytacji.
- Toby?
Ani myślała pytać, co u niego; zresztą mało ją to obcho-
242
Fiona Harper
dziło. A już na pewno nie miała ochoty słuchać, jak to mu się dobrze układa z dwudziestotrzyletnią
MirandÄ….
Toby nie odzywał się, a ją kusiło, by odłożyć słuchawkę. To był cały on - czekał, aż ona pierwsza się
odezwie, zacznie zadawać pytania, na które on będzie jej łaskawie odpowiadał. O nie, niedoczekanie.
Z pewnością ma do niej jakiś interes, skoro dzwoni. Niech to z siebie sam wydusi.
Toby odchrzÄ…knÄ…Å‚.
- Louise...? Chciałem z tobą porozmawiać o świętach.
- Słucham. - Oparła się o blat i czekała.
-No więc... widzisz... dostałem gratisowe skierowanie na tygodniowy świąteczny pobyt w Laplandzie.
Co byś powiedziała, gdybym zabrał ze sobą Jacka?
Louise ścisnęło w dołku. Jack miałby spędzić z ojcem cały świąteczny tydzień? To byłoby jej
pierwsze Boże Narodzenie bez niego. Ale Lapland... Jack byłby wniebowzięty!
- Nie widzę przeszkód, Toby. Spakuję mu ciepłe ubrania. Przyjedziesz po niego dwudziestego
czwartego?
Po tamtej stronie zapadło niezręczne milczenie. -Toby?
- Bilety na samolot mam zabukowane na dwudziestego drugiego.
Na poniedziałek? Przecież to o całe trzy dni wcześniej! To by znaczyło, że Jack nie spędzi z nią nawet
Wigilii.
- Nie możesz ich przebukować? - spytała z paniką w głosie.
- Niestety. Klamka zapadła. -Bo... bo...
Toby prychnÄ…Å‚ z irytacjÄ….
- Daj spokój, Louise. To Lapland. Jack będzie zachwyco-
Drogocenna jemioła
243
ny. Poza tym od miesiąca się z nim nie widziałem, bo byłem na planie. Lecimy tylko on i ja. Czas dla
ojca i syna. On tego potrzebuje.
Toby miał rację. Jack rzeczywiście tego potrzebuje. Tęsknił za ojcem.
- Tylko ty i Jack? A co z... Mirandą? Toby westchnął ciężko.
- Miranda... A co tu owijać w bawełnę, Miranda to już przebrzmiała historia.
Uniosła brwi. Naprawdę?
- Brakuje mi ciebie, Lulu.
- Przykro mi, Toby, ale będziesz musiał sobie jakoś z tym poradzić.
Wzdrygnęła się. Za żadne skarby nie wróci do tamtego życia. Teraz jest wolna, szczęśliwsza niż przez
ponad dwadzieścia ostatnich lat
- Nie bądz taka, Louise. Wciąż masz do mnie żal?
O nie, panie Thornton, nie ze mną te numery! Odsunęła słuchawkę od ucha i patrzyła na nią gniewnie.
Najchętniej odesłałaby go do wszystkich diabłów, ale nie zrobi tego przez wzgląd na Jacka.
- W porządku. Zabierz Jacka do Laplandu, ale za to u mnie spędzi Wielkanoc.
Toby odetchnÄ…Å‚ z ulgÄ….
- Dzięki. Przyjadę po niego jutro po południu. Odlatujemy w poniedziałek z samego rana z Gatwick.
- Rozumiem. To do zobaczenia. Odłożyła słuchawkę i odetchnęła głęboko.
Teraz pozostaje tylko przekazać Jackowi tę radosną nowinę bez zalewania się łzami.
244
Fiona Harper
Przed Whitehaven stał obcy, zaparkowany byle jak samochód. Ben zobaczył go, wychodząc z lasu na
polanę. Było to sportowe, nisko zawieszone auto, którym nikt przy zdrowych zmysłach nie
zapuszczałby się w takie jak tutaj wertepy. Na dodatek lało jak z cebra i jeśli właściciel nie odjedzie
stąd w ciągu pięciu minut, to nie odjedzie wcale albo utknie gdzieś po drodze w błocie.
Z domu wyszła Louise z Jackiem na rękach. Za nią postępował ubrany na czarno mężczyzna w
okularach przeciwsłonecznych. Ben prychnął pogardliwie. Zrównanie dnia z nocą za pasem, niebo
zasnute szczelnie ołowianymi chmurami, gdzie on tu widzi słońce?
Gość zdjął okulary i schował je do kieszeni. Ben dopiero teraz go rozpoznał. Tobias Thornton
uśmiechnął się do byłej żony i cmoknął ją w policzek. Zdaniem Bena to cmoknięcie trwało zbyt długo,
ale Louise uśmiechnęła się promiennie. Przypomniały mu się prasowe fotografie, które pokazywała
mu Jasmine.
No nic. Nie będzie tu tkwił jak kołek. Zajrzy lepiej do szklarni, jak to robił na samym wstępie w każde
niedzielne popołudnie. Zwlekał jednak.
Niby wiedział, że Louise to Louise Thornton, ale w jego odczuciu tamta kobieta z magazynów i ta
samotna matka, która lubi piec, nie miały ze sobą nic wspólnego. I teraz te dwa odrębne wszechświaty
naraz się zderzyły. Na jego oczach. Wez się w garść, Ben. Czas się obudzić i oprzytomnieć.
Przeciągał jak mógł podlewanie i nawożenie roślin. Kiedy skończył, posprzątał szklarnie i zabrał się
do zamiatania podłogi. I przez cały ten czas miał przed oczami uśmiechniętą Louise. Przerwał
zamiatanie i odstawił miotłę pod ścianę.
Drogocenna jemioła
245
Nagle do niego dotarło. Uśmiechała się, ale ten uśmiech nie obejmował oczu. Te pozostały tak samo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]