[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Elena byÅ‚a rozbawiona, ale wkrótce pieszczoty Mar­
ca doprowadziły ją do ostatecznej rozkoszy.
- Jak to możliwe? - spytaÅ‚a, siadajÄ…c i doprowadza­
jąc suknie do jakiego takiego ładu. - Jak to możliwe,
że było nam aż tak przyjemnie, choć działo się to nie
w łożu i w pośpiechu?
- Ponieważ lÄ™k przed tym, że ktoÅ› nas może zoba­
czyć, dodaje takim chwilom atrakcyjnoÅ›ci, bowiem mi­
Å‚ość, strach i nienawiść zazwyczaj przenikajÄ… siÄ™ na­
wzajem, jak pouczają najwięksi poeci.
- CzÄ™sto zapominam, że jesteÅ› tak dobrze wyksztaÅ‚­
cony - przyznała w zamyśleniu Elena i podniosła się
z sofy. - Czas, byśmy powrócili do poważnych spraw.
Trzeba wezwać Beltraffia, a potem poinformować Ra­
dÄ™, ale tylko o tym, co uznamy za stosowne.
- Widzę, że moja mądra małżonka nie potrzebuje
już żadnych lekcji przebiegłości. Teraz rzeczywiście
mogÄ™ ciÄ™ nazywać lisicÄ…, bo dorównujesz swemu mężo­
wi, Lisowi.
- A więc wreszcie doczekałam się komplementu.
Będę go przechowywać we wdzięcznej pamięci, póki
nie uraczysz mnie następnym.
- UraczÄ™ ciÄ™ nim tylko wtedy, gdy naprawdÄ™ zasÅ‚u­
żysz. A teraz zabierajmy się do pracy.
ROZDZIAA DZIEWITY
Wszyscy zdrajcy zostali ujÄ™ci. ByÅ‚a to garstka mal­
kontentów, którzy uznali, że władcy Reggiano w jakiś
sposób im uchybili. Nie zostali wybrani do Rady Sze­
Å›ciu bÄ…dz nie uzyskali dobrze pÅ‚atnej posady, mimo pre­
zentów, jakimi obdarowali zmarłego księcia, Elenę czy
Beltraffia lub pomniejszych urzędników.
- Dary - żachnÄ…Å‚ siÄ™ z irytacjÄ… Beltraffio. - Dary by­
wają miłe, ale nie możemy obsadzać posad wszystkimi,
którzy nam je przysyłają
- Nigdy nie dostałem od ciebie żadnego podarunku,
najmilsza - powiedział Marco z szerokim uśmiechem,
gdy zostali sami.
- OczywiÅ›cie, że tak - zaprotestowaÅ‚a Elena. - Dosta­
łeś najwspanialszy podarunek z możliwych, czyli mnie.
- To prawda. A ja w zamian oferowałem siebie,
więc rozumiem, że jesteśmy kwita.
Ta wymiana zdaÅ„ zapewne doprowadziÅ‚aby do ko­
lejnych miÅ‚osnych igraszek, gdyby nie czekali na przy­
bycie Luki, który wciąż przeczesywaÅ‚ miasto w poszu­
kiwaniu dalszych osób, wobec których istniał choćby
cień podejrzenia, że sprzeniewierzyli się księstwu.
- Nie sądziłam, że jestem aż tak nielubiana - biadała
Elena, patrzÄ…c na listÄ™ dostarczonÄ… przez LucÄ™.
- Pierwszym przykazaniem władców jest zasada, że
rzÄ…dzÄ…cy nigdy nie zadowoli wszystkich poddanych -
oznajmiÅ‚ Marco poważnym gÅ‚osem. - Dlatego powi­
nien przede wszystkim skupiać siÄ™ na swych obowiÄ…z­
kach, a nie zabiegać o popularność, która jest zmienna
jak jesienny wiatr. Ludzie przedkładają swe interesy
nad interesy państwa, więc gdy sądzą, że ich interesom
może zagrozić wÅ‚adca, od razu popadajÄ… w niezadowo­
lenie. - StuknÄ…Å‚ palcem w listÄ™.
- Kolejna lekcja sztuki rzÄ…dzenia - westchnęła Ele­
na. - Już mam dosyć tych wszystkich pouczeÅ„ wygÅ‚a­
szanych przez Beltraffia, a teraz na dodatek i ty przyÅ‚Ä…­
czasz się do chóru. A tak przy okazji, gdzie zgłębiłeś
arkana tej wiedzy?
- Dowodzenie dużą armiÄ… bardzo przypomina za­
rzÄ…dzanie ksiÄ™stwem, z tym że jeÅ›li żoÅ‚nierz siÄ™ zbuntu­
je lub zakwestionuje rozkaz, natychmiast ponosi za to
najwyższą karę. Nikt nie ucieka się do długotrwałych
procesów i usług prawników za wszelką cenę próbują-
cych ocalić głowę buntownika.
Elena musiała przyznać w duchu, że ani ona, ani
nawet Beltraffio, nie znajÄ… siÄ™ lepiej od Marca na rzÄ…­
dzeniu państwem, choć brakowało mu doświadczenia
dyplomatycznego i nie znaÅ‚ siÄ™ na subtelnoÅ›ciach finan­
sowo-ekonomicznych. ChÄ™tnie by o tym teraz podys­
kutowała, jednak przybył Luca, który zameldował, że
armia jest już gotowa do boju i czeka na rozkaz wy­
marszu.
- Och, najpierw muszę to skonsultować ze swą
księżną - rzucił kondotier.
Nawet jeśli Lucę zdziwiły te słowa, ni okiem nie
mrugnął. Elena zastanawiała się natomiast, czy Marco
przypadkiem nie kpi, ten jednak zapytał z powagą:
- Co o tym sÄ…dzisz, pani?
- Gdy moi wojskowi doradcy twierdzą, że nadszedł
czas ataku, muszę polegać na ich ocenie, nie mam bowiem
żadnego doświadczenia w militarnej strategii i taktyce.
- Brawo! - wykrzyknął Marco i mimo obecności
Luki gorÄ…co ucaÅ‚owaÅ‚ jej dÅ‚oÅ„. - Tylko prawdziwie mÄ…­
dry władca jest w stanie przyznać się do ignorancji
i zdać się na tych, którzy są biegli w danym temacie.
- Myślę jednak - powiedziała Elena - że powinnam
towarzyszyć armii do Burano, jak w przeszłości czyniły
wielkie władczynie. Zdaję się jednak na twoją opinię,
mężu.
- Starożytne władczynie tak czyniły, to prawda -
rzekł Marco - jednak ten obyczaj już dawno zaniknął,
pani. I słusznie, bo po co bez potrzeby narażać się na
straszne niebezpieczeństwo, a choćby i przerażające
widoki? Zresztą gdy ja ruszę do boju, musisz pilnować
Å‚adu w mieÅ›cie, bo wszystko jest możliwe. Jestem jed­
nak pewien, że moi żołnierze uznaliby za wielki honor,
gdybyś na czele oddziałów zechciała pokonać u mego
boku kilka pierwszych mil marszu.
Luca ze zdumieniem przyglądał się książęcej parze.
Elena zaskoczyÅ‚a go bojowÄ… postawÄ…, Marco zaÅ› zadzi­
wiaÅ‚, zgubiÅ‚ bowiem gdzieÅ› swÄ… posÄ™pność i mrukli­
wość, nawet gdy mówił o poważnych sprawach.
- Co sądzisz o moim pomyśle, Luco? Czy obecność
księżnej, choćby przez krótki czas, doda odwagi na­
szym oddziałom?
- Bez wÄ…tpienia. To wielce szlachetnie ze strony mi­
łościwej pani, że zaproponowała, by nam towarzyszyć.
- To żadna szlachetność, messer Luco. Po prostu
pragnę jak najlepiej wypełniać obowiązki władczyni
Reggiano.
- WspółwÅ‚adczyni - poprawiÅ‚ jÄ… Marco z uÅ›mie­
chem. - Ostatnio co i rusz mi o tym przypominasz.
Elena lubiÅ‚a przekomarzać siÄ™ z Markiem, a on cie­
szył się, gdy oczy żony rozjaśniały się radością. Coraz
częściej też pokazywała światu pogodną twarz. A kiedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •