[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lekcji własnymi rękami.
- Caroline - Joe patrzył na nią niepewnie - to nie najlepszy
pomysł, jak mi się wydaje.
- No to ci się zle wydaje. Jeśli już się na coś decyduję, to
jestem w tym dobra. Wezmy choćby fizykę, komputery, seks...
158
Wiem, że będę sobie świetnie radzić za sterem i... z rodzeniem
dzieci.
Joe próbował trzymać się pośrodku parkietu. Nie wszyscy
musieli słyszeć tę rozmowę.
- Caroline, jak mam to rozumieć? Jesteś w ciąży?
- Jest to w każdym razie możliwe - szepnęła mu wprost do
ucha. - Co się tak dziwisz, przecież nie zabezpieczaliśmy się w
żaden sposób. A nawet jeśli nie, to z całą pewnością już
wkrótce będę.
Miał wrażenie, że serce stanęło mu w miejscu. Zatrzymał się
i popatrzył na nią nieprzytomnie. Więc prawdopodobnie jest w
ciąży! Pod jednym względem na pewno się dobrali: oboje byli
naprawdę dobrzy w tym co robili. Co jak co, ale to z pewnością
nie będzie nudne małżeństwo, pomyślał.
- Planujesz dziewczynkę czy chłopca? -zapytał po chwili.
- Nie planuję, to przecież obojętne. A ty?
- Jeśli ty będziesz szczęśliwa, ja też nie będę zgłaszał
żadnych zastrzeżeń. - Jego oczy błyszczały jak zawsze, kiedy
na nią patrzył.
- Już jestem, pułkowniku Mackenzie, i to bardzo. Powiedz,
kiedy pojedziemy do Wyoming?
Zaskoczyła go tak nagłą zmianą tematu. Znów zaczął
poruszać się w takt muzyki i odezwał się dopiero po dłuższej
chwili.
- W przyszłym miesiącu. Powinienem dostać tydzień urlopu.
A potem wrócimy znowu na święta. Co ty na to?
- Zwietnie. Rozmawiałam już z Bolling-Wahl Optics,
spróbują przypisać mnie do projektu gdzieś niedaleko ciebie.
Ale nie będę mogła już pracować dla lotnictwa. Kto wie, może
uda się znalezć coś w Baltimore. Połączenia do Langley są
całkiem niezłe.
- Może i niezłe - powtórzył z powątpiewaniem. - Jednak nie
podoba mi się, że będziesz musiała tak daleko dojeżdżać.
159
Odsunęła się o krok, zmarszczyła brwi i spojrzała na niego
zaskoczona.
- Ja? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia.
Roześmiał się, a potem mrugnął do niej okiem.
- Okej, w porządku, zrozumiałem aluzję, ale będziesz miała
wobec mnie szalony dług wdzięczności.
- JakoÅ› siÄ™ tym nie martwiÄ™.
Objął ją i przytulił do siebie. - Mary cię pokocha, zobaczysz.
I rzeczywiście Mary ją pokochała. To była sympatia od
pierwszego wejrzenia. Zaprzyjazniły się i już wkrótce ktoś, kto
ich nie znał, nigdy nie powiedziałby, że to tak świeża
znajomość. Caroline zakochała się nie tylko w Joem, w jego
rodzinie, w tym spokojnym miasteczku i w Wyoming, ale
przede wszystkim w Księżycowym Ranczo położonym na
wzgórzu Mackenziech, nazywanym przez obu panów
Mackenziech wzgórzem spełnionych nadziei. Było to jedno z
najpiękniejszych miejsc, jakie do tej pory widziała w swoim
życiu. A rodzinną i ciepłą atmosferę zawdzięczało ono nie
komu innemu, jak Mary - Mary Mackenzie; drobnej,
niewysokiej osóbce o wielkim sercu i pięknych, harmonijnych
rysach twarzy. Już na pierwszy rzut oka było widać, jak wielką
miłością darzy ją jej mąż, ojciec Joego. To było zabawne,
nigdy w życiu nie widziała jeszcze tak bardzo podobnych do
siebie mężczyzn jak Joe i jego ojciec. Różnili się jedynie
kolorem oczu: bowiem oczy Wolfa były czarne jak noc,
podczas gdy oczy Joego miały barwę błękitną i lśniły jak
diamenty. Obaj byli niezrównanymi wojownikami i wiedziała,
że nie zawahaliby się oddać życie za kogoś, kogo kochali.
Poza Michaelem, który był w college'u, rodzina Mackenziech
była w komplecie. Szesnastoletni Joshua wyrósł na mężnego
młodego człowieka i wzrostem prawie już dogonił swego ojca i
przyrodniego brata. Był wesołym lekkoduchem w odróżnieniu
od spokojnego i raczej cichego Zane'a, o niezwykle uważnym i
160
skoncentrowanym spojrzeniu. Najmłodsza była Maris,
niewysoka jak na swój wiek jedenastolatka, która
odziedziczyła po matce drobną budowę i nieskazitelną cerę.
Włosy miała jasne, ale za to oczy ciemne i przepastne jak jej
ojciec. I podobnie jak ojciec potrafiła świetnie radzić sobie z
końmi.
Caroline musiała przyznać, że Joe przepięknie wygląda w
siodle. Zafascynował ją ten widok tak bardzo, że wprost nie
mogła oderwać oczu.
Długo stała w oknie i przyglądała się, jak cała trójka, to jest
Joe, Wolf i Maris bawią się z przepiękną czarną klaczą, która
wydawała się być ulubienicą małej.
Mary podeszła i stanęła obok Caroline.
- Czyż nie jest wspaniały? - zapytała, jakby sama siebie. -
Pokochałam go od tej chwili, kiedy go ujrzałam. Miał wtedy
szesnaście lat. Niewielu jest takich mężczyzn na świecie, jak
Joe. Już wtedy był mężczyzną. Nie wiem, czy w ogóle
kiedykolwiek był małym chłopcem.
- Kiedy tak na niego patrzÄ™, przechodzÄ… mnie dreszcze -
wyznała szczerze Caroline. -Ale, broń Boże, nie mów mu o
tym, nie musi o wszystkim wiedzieć. Muszę uważać, bo
strasznie lubi rozkazywać i podporządkowywać sobie ludzi.
Jest do tego przyzwyczajony ze względu na charakter swojej
pracy.
- Myślę, że o tym dobrze wie. Tak samo zresztą jest z jego
ojcem. Przez ostatnie dwadzieścia lat miałam okazję się o tym
przekonać.
- A Joshua i Zane? - uśmiechnęła się Caroline. - Spójrz tylko
na nich! - niemal wykrzyknęła zafascynowana ich urodą.
- Tak, wiem. Czasami naprawdę mi żal tych dziewcząt w
szkole. I tych w college'u, które uczą się razem z Michaelem.
- A wkrótce dołączy do nich śliczna, pełna wdzięku Maris.
Kobiety spostrzegły, że Joe nagle odwrócił się i ruszył w
stronę domu. Wolf pogładził małą Maris po włosach i podążył
161
za synem. Gdy obaj weszli do środka, kuchnia jakby
zmniejszyła się o połowę. Zapachniało wolnością, wiatrem,
trawą i końmi.
- Wyglądacie, jakbyście czuły się winne - wypalił Joe i
uśmiechnął się chytrze. - O czym to się rozprawiało?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]