[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzieś do swoich spraw, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co się wokół nich dzieje.
Off ruszył gwałtowniej. Zjechał na lewą stronę. Zahamował tuż przed idącą
dziewczyną i otwarł drzwiczki.
- Proszę wsiadać! - rzucił rozkazująco. Nie wahała się ani chwili. Trudno powiedzieć,
czy zdawała sobie sprawę, że opór nie ma sensu, czy też przestraszyła się po prostu.
Zatrzasnął drzwiczki i dodał gazu. Strad runął do przodu z impetem i już po chwili nie było
go widać. Postanowił ominąć Coloi. Pojechali Linią Ognia koło lądowiska bobonsów i potem
przez most Nasturcji, skąd bocznymi uliczkami dotarli do Nordici. Tutaj Ins zwolnił. Przez
cały ten czas nie padło między nimi jedno słowo.
- Chyba pan. wie, co robi - odezwała się wreszcie kobieta.
- Bez wątpienia - odpowiedział.
- Wiezie mnie pan do komendy - z trudem. usiłowała ukryć zdenerwowanie.
- Jeszcze nie wiem - postanowił trochę ją nastraszyć. - Wiele zależy od pani. Od tego,
jak się pani zachowa. Wolałbym uniknąć wizyty w Straporze.
- Czego pan chce?! - sekretarka wyraznie traciła panowanie nad sobą.
Zatrzymał strad w jednej z bocznych uliczek, pod drzewem o gęstej koronie,
osłaniającej od światła latarni. W tej sytuacji mogli uchodzić za parę ukrywających się
kochanków.
- Na razie tutaj będzie najlepiej - powiedział, odwracając się do niej przodem. -
WyglÄ…damy na zakochanych.
- Czego pan chce?! - zapytała po raz drugi.
- Nie wie pani?
- Nie. Nie mam pojęcia!
- Chodzi mi o nazwisko i adres.
- Przecież wysłałam panu zestawienie dyżurów!
- Czy pani ze mnie kpi? - zdenerwował się.-Pani wie więcej!
- Przecież nie mogę...
- Musi pani. Musi pani powiedzieć wszystko i najlepiej, żeby pani przełożeni nie
dowiedzieli siÄ™ o naszym spotkaniu!
- Czy pan zdaje sobie sprawę, że zaraz jak tylko pan mnie wypuści, zamelduję o tym
nadużyciu, komu trzeba?
- A jeżeli pani nie wypuszczę? - w jego głosie nie było grozby.
- Pan oszalał?!
- Tak! Właśnie! Oszalałem! A ze mną cały zakichany świat! Dość żartów. Czy pani
nie rozumie, kobieto - mówił pochylając się nad nią z coraz większym zdenerwowaniem - że
gra toczy się o coś większego niż kilka drobnych formalności? Czy pani nie rozumie, że jest
tylko trybikiem, pyłkiem na drodze ścierających się olbrzymich machin? Czy pani nic nie
rozumie?
- Nie wiem, o czym pan mówi - głos jej zadrżał.
- Ale pani jest uparta - powiedział kręcąc głową. - Będą się musieli panią zająć moi
chłopcy. Zapewniam, że to nic przyjemnego.
- Moi przełożeni nie pozwolą mnie skrzywdzić - wyrzucała słowa szybko jak
katarynka. Tak. Miała stracha. - I... Iii... poza tym policzą się z panem-
- Będzie pani mówić? - inspektor sięgnął do rozrusznika.
- Pan postępuje bezsensownie i nielegalnie! - zacietrzewiła się.
- Guzik mnie obchodzi legalność czy nielegalność! - wycedzał inspektor ze złością. - I
niech pani wreszcie zrozumie, że nikt się nie dowie, co się z panią stało, a nawet jeśli się
dowie, to przemilczy ten fakt, bo pani jest tylko pionkiem, a tutaj rozgrywa, się główna bitwa!
Jasne? - krzyknął Off, szarpiąc ją za kołnierz bluzki.
- Tak - wyszeptała nienaturalnym, zduszonym z przerażenia głosem.
- Więc nazwisko piątego zwolnionego człowieka i adres!
- Gir Rewapar. Adresu nie znam.
- Bez żartów - inspektor ścisnął ją za przegub dłoni, aż syknęła z bólu.
- To prawda! - krzyknęła przez łzy.
- Adres - powiedział spokojnie Off, ściskając jej przegub jeszcze mocniej.
- Naprawdę nie znam! - wybuchnęła płaczem.
Puścił ją. Był pewien, że nie kłamie. Nie wiedziała, gdzie tamtego szukać.
- Dobrze - powiedział. - Teraz odwiozę panią do Coloi.
Strad ruszył bezszelestnie i znów włączył się w potok na ruchliwej arterii. Tym razem
droga prowadziła przez Linię Surminga. Prosto jak strzelił do Coloi. Kobieta siedziała cicho i
rozcierała bolące ręce.
- Niech mi pani wierzy, że najbardziej nie lubię takich właśnie metod - mówił Off
wymijajÄ…c wlokÄ…ce siÄ™ beznadziejnie pojazdy.
- Sadysta - rzuciła spojrzawszy na niego z nienawiścią.
- Swoją drogą - myślał na głos - to głupich ma pani przełożonych. Lepiej by dla nich
było, gdyby mieli automatyczną sekretarkę. Przynajmniej mogliby spać spokojnie. A tak...
Przecież wiadomo, że kobiety są z natury ciekawskie i dlatego zawsze wiedzą więcej niżby
się chciało. No i na pewno nie są tak odporne jak maszyny.
- Aotr! - syknęła przez zęby..- Bandyta!
- Widzę, że przychodzi pani do siebie - powiedział, kwaśno się do niej uśmiechając. -
To bardzo dobrze, bo właśnie jesteśmy na miejscu.
Zatrzymał się pod Biurem Podróży Byle dalej .
- Tutaj pani wysiądzie - rzekł. - I niech pani pamięta, że dopóki o tym, co mi pani
powiedziała, wiemy tylko my dwoje, dopóty jest-pani bezpieczna. A teraz do widzenia i
proszę naprawdę o mnie zle nie myśleć. Zapewniam panią, że z o wiele gorszymi, bardziej
antypa-.tycznymi typami spotyka się pani na co dzień, nic o tym nie wiedząc. I właśnie z ich
strony grozi pani niebezpieczeństwio.
Kobieta nie odpowiedziała. Wysiadła z obrażoną miną.
Trudno się dziwić takiej reakcji - myślał inspektor. - Byle tylko chciała trzymać język
za zębami. Wystarczy mi dwa, trzy dni, ale dla niej byłoby lepiej, żeby nie domyślili się, że to
ona mi powiedziała.
Wtem uderzyła go pewna myśl. Do tej pory się tym nie przejmował, ale teraz...
Przecież, wcale nie jest mądrzejszy od jej szefów. Także zaangażował żywą sekretarkę. Co za
nieostrożność. Trzeba ją będzie zwolnić. Taquanara na pewno się zgodzi. Na myśl, co by się
stało, gdyby Teria wpadła w łapy OSowców, aż ciarki go przeszły.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]