[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z ludźmi po śmierci?
— Idą do Benamuki!
— Nawet i pożarci?
— Nawet i oni! — odparł pewny swego.
Starałem się pouczyć go, że prawdziwy Stwórca świata i jego kierownik, Bóg,
mieszka w niebie i że z jego łaski mamy wszystko. Słuchał pilnie, gdym mu zaś opo-
wiedział mękę i śmierć krzyżową Chrystusa Pana, ogarnęło go wielkie zgorszenie.
Pewnego dnia po nauce rzekł mi, że nasz Bóg, który mieszka daleko, poza słoń-
cem, a mimo to wszystko widzi i słyszy, musi być Bogiem dużo większym niż Bena-
muki, do którego mówić można tylko wychodząc na górę, gdzie mieszka.
Spytałem, czy był już na tej górze i czy rozmawiał z Benamukim, on zaś odparł:
— Nie. Młody człowiek nie mówić z Benamuki, stare mówić. Starców tych zwał
Uwokaki i domyśliłem się, że muszą to być kapłani jego szczepu.
— Uwokaki iść góra — odpowiadał — i krzyczeć: Oho! do Benamuki. Potem
wrócić, a lud mój wiedzieć, co mówi Benamuki.
Dowiedziałem się w ten sposób, że najdziksi i najbardziej zaślepieni poganie mają
swych kapłanów.
Rozmowy takie wiedliśmy codziennie, a po trzech latach, najmilszych z całego
mego pobytu na wyspie, Piętaszek stał się chrześcijaninem jak ja, a nawet lepszym
jeszcze.
Rozumiał teraz niemal wszystko, com mówił do niego, językiem angielskim wła-
dał płynnie, przekręcając tylko śmiesznie niektóre słowa. Opowiedziałem mu też ko-
leje swego życia. Dowiedział się o mym nieposłuszeństwie dla ojca i karze boskiej, to
jest osadzeniu mnie na tej samotnej wyspie. Potem wtajemniczyłem go w działanie
prochu strzelniczego i nauczyłem używać broni palnej. Wielce go uradowałem, da-
rowując mu nóż, a uczuł się dumnym, dostawszy pas i siekierę, którą mógł na nim
nosić.
Przy sposobności opowiadałem też Piętaszkowi o Europie, a w szczególności
o mej rodzinnej Anglii, ludziach, ich stosunkach, zajęciach i podróżach handlowych.
Opisałem mu rozbity okręt, na którego pokładzie byłem ostatnim razem, wska-
zawszy jednak skały, na których tkwił długo, nie dostrzegłem już ani śladu kadłuba.
Wiatry i fale zniszczyły go dawno.
Zaprowadziłem też Piętaszka na miejsce, gdzie leżały resztki łodzi z czasów naszej
katastro. Niewiele z niej zostało, ale Piętaszek obejrzał wszystko z wielką uwagą
i powiedział z naciskiem:
— Widziałem taką łódź w ojczyźnie mojej.
Nastawiłem pilnie uszu, zacząłem wypytywać i dowiedziałem się, że podobna łódź
została wyrzucona burzą na ląd przeciwległy. Piętaszek opisał ją dokładnie, potem zaś
dodał z przekonaniem:
— Biali ludzie nie potonęli, uratowali się wszyscy, wszyscy.
Robinson Crusoe
45
Spytałem ilu ich było w łodzi.
— Dużo, bardzo dużo! — odparł, potem zaś jął liczyć na palcach, aż doszedł do
siedemnastu, zaś na pytanie co się z nimi stało, powiedział:
— Biali ludzie żyją, mieszkają u mego ludu.
Wieść ta poruszyła mnie do głębi. Od razu przyszło mi na myśl, że rozbitkowie to
załoga hiszpańskiego okrętu, który zatonął tak blisko mojej wyspy. Prawdopodobnie
wsiedli w łodzie i jedna z nich wylądowała szczęśliwie u wybrzeży ludożerców.
Tam, jak mówił Piętaszek, zostali gościnnie przyjęci i żyją spokojnie od czterech
już lat pośród dzikich. Wyraziłem zdumienie i spytałem, czemu nie zostali pożarci.
— O nie! — zawołał — Biali ludzie i mój lud to bracia! Mój lud zjada tylko po
bitwie, po wielkiej bitwie wrogów. Gdy złapią, zjadają, inaczej nie!
W pewien czas po tej rozmowie zaszedłem z Piętaszkiem na wzgórze u wschod-
niego krańca wyspy, skąd przy czystym powietrzu dostrzegłem raz wybrzeże Ame-
ryki. I tego dnia była pogoda. Piętaszek spojrzał uważnie i zaczął niespodziewanie
skakać i tańczyć, jakby go ogarnęła wielka radość.
— O, co za radość! — wołał — O, co za szczęście! Widzę ojczyznę, gdzie mieszka
mój lud.
Twarz jego promieniała taką radością, że poznałem, iż kocha swój kraj rodzinny.
Napełniło to mnie niepokojem, pewny byłem, że Piętaszek opuści mnie przy
sposobności, a znalazłszy się między ludożercami, wróci do dawnych nawyków, za-
pominając o zasadach chrystianizmu. Nie byłem nawet daleki od przypuszczenia, że
przybywszy do ojczyzny stanie na czele kilkuset dzikich, wróci tu, zamorduje mnie
i urządzi ucztę z mego ciała, jak to czynił już nieraz po zwycięstwie.
Myśląc tak uczyniłem krzywdę zacnemu chłopcu i niebawem przekonałem się
znowu, jak to strach i samolubstwo robią z człowieka głupca.
Przez czas jakiś byłem wobec Piętaszka nie tak otwarty i przyjacielski, jak przed-
tem, a biedak, nie znając przyczyny, starał się odzyskać mą życzliwość zdwojoną pra-
cowitością i posłuszeństwem.
Podejrzliwość moja sprawiła, żem go śledził, by wybadać, czy ma zamiar opuścić
wyspę. On zaś odpowiadał szczerze i zaręczał, że wcale nie chce zostawić samego
swego pana i najlepszego przyjaciela.
Pewnego dnia staliśmy na tym samym wzgórzu, ale była mgła i spojrzenie nie
sięgało daleko. Ogarnięty niepokojem spytałem ponownie towarzysza: [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •