[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadstawionÄ… rÄ™kÄ™, wówczas wyrzu¬caÅ‚o siÄ™ go na trawÄ™. ZademonstrowaÅ‚ mi metodÄ™, ale
wymagała ona mnóstwa cierpliwości i żaden pstrąg nie zbliżył się nawet do moich palców.
Arkwright natomiast zÅ‚apaÅ‚ dwa i wkrótce upiekÅ‚ je doskonale. Pustelnik je¬dynie sÄ…czyÅ‚
bulion, co oznaczaÅ‚o, że wraz z nowym mi¬strzem podzieliliÅ›my siÄ™ dwiema rybami. ByÅ‚y
przepysz¬ne; wkrótce poczuÅ‚em siÄ™ znacznie lepiej.
Potem jednak nadeszła pora na kolejną walkę na kije. W sumie mi się upiekło, zarobiłem
tylko jeden siniec na ręce. Lecz Arkwright walczył ze mną długo i byłem W kończony, toteż
smacznie zasnÄ…Å‚em w jaskini. Z pewno¬Å›ciÄ… spaÅ‚o siÄ™ tu spokojniej niż we mÅ‚ynie.
* * *
g świcie deszcz ustał i bez dalszej zwłoki ruszyliśmy drogę, zmierzając na północ, w stronę
jezior. Stracharz miał rację, opowiadając o widokach w tej części Hrabstwa. Gdy dotarliśmy
do jeziora Coniston, maszerujÄ…c poroÅ›niÄ™tym drzewami zachodnim brze¬giem, otoczyÅ‚y nas
cieszÄ…ce oko krajobrazy. Na zbo¬czach po wschodniej stronie szumiaÅ‚ mieszany iglasto-
liściasty las; zieleń szpilkowych drzew rozjaśniała nieco ponury, póznojesienny dzień.
Chmury płynęły wysoko, na południu zatem roztaczał się wspaniały widok na góry, pośród
których deszcz wyraznie zamienił się w śnieg, bo ich wierzchołki połyskiwały bielą na tle
sza¬rego nieba.
Arkwright sprawiaÅ‚ wrażenie odrobinÄ™ pogodniejsze¬go, toteż znużony dÅ‚ugÄ… ciszÄ… - nie
odezwaliÅ›my siÄ™ sÅ‚o¬wem od czasu wyjÅ›cia z jaskini pustelnika - zaryzyko¬waÅ‚em zadanie
pytania.
- Ta góra przed nami, czy to Staruch z Coniston?
- Owszem, młody Wardzie. I powinieneś to wiedzieć -po wczorajszym ślęczeniu nad
mapÄ… z pewnoÅ›ciÄ… jÄ… za¬pamiÄ™taÅ‚eÅ›. NiezÅ‚y widok, co? Jest znacznie wyższa niż Wzgórza za
domem pana Gregory'ego. Przyciąga oko, fecz czasami równie ważne miejsca nie wyróżniają
się aż
192
193
tak bardzo. Widzisz ten brzeg, o tam? - Wskazał ręu na drugą stronę jeziora. Przytaknąłem.
- W tym właśnie miejscu zabiłem Rozpruwacza z fj^ niston. Przy samiutkim brzegu. To
chyba mój najlepSzv uczynek od czasu zakończenia szkolenia u pana Grego. ry'ego. Ale jeśli
zdołam schwytać bądz zabić Morwenę z pewnością będzie to ważniejsze.
Coś bliskiego uśmiechu przemknęło po twarzy Art wrighta, zaczął nawet pogwizdywać cicho,
bezdzwiÄ™c2. nie. Psy tymczasem biegaÅ‚y wokół, w podnieceniu kÅ‚a¬piÄ…c szczÄ™kami.
Do wioski Coniston wkroczyliÅ›my od poÅ‚udnia. Za¬uważyÅ‚em niewielu ludzi, lecz ci, których
spotkaliśmy nie wyglądali zbyt przyjaznie; niektórzy przechodzili nawet na drugą stronę
ulicy, byle tylko nie minąć nas z bliska. Wcale mnie to nie zdziwiło. Większość ludzi czuje
się nieswojo w obecności stracharza. Nawet w Chi-penden, gdzie pan Gregory mieszka od
wielu lat, mój mistrz wolał utrzymywać dystans i unikał odwiedzania centrum wioski, a kiedy
odbierałem zapasy, nie wszyscy traktowali mnie równie przyjaznie jak kramarze, W rych
cieszył stały klient.
ma-
po dotarciu do strumienia - opisanego na mapie jako Kościelny Ruczaj - rozpoczęliśmy
forsowną wspinaczkę a zachód, pozostawiając za sobą skupisko domów o dy-
niiących kominach. Nad nami wznosił się grozny
sy*
3
Starucha, lecz w chwili, gdy zaczęły boleć mnie no-* Arkwright sprowadził nas ze szlaku do
niewielkiego ogrodu przed tawerną. Szyld informował, że to:
gospoda nad Ruczaje
W drzwiach stało dwóch starszych mężczyzn, obaj z garncami piwa w dłoniach. Cofnęli się
szybko, prze¬puszczajÄ…c nas. Niepokój na ich twarzach spowodowaÅ‚a zapewne nie tylko
obecność dwóch groznych wilczarzy. Po strojach i laskach odgadli nasz fach.
Wewnątrz gospoda była pusta, stoły jednak lśniły czystością, a na kominku płonął ciepły
ogień. Ark-wight podszedł do baru i zastukał głośno w drewniany szynkwas. Usłyszeliśmy
kroki na schodach i z otwar¬tych drzwi po prawej wyÅ‚oniÅ‚ siÄ™ krÄ…gÅ‚y, jowialny męż-czyzna w
czystym fartuchu. Zobaczyłem, jak zerka nie-
194
195
spokojnie na psy i szybko mierzy wzrokiem Arkwrigj, ta. Potem jednak nerwowy uśmiech
przeszedł gładlj0 w uprzejmą minę doświadczonego szynkarza, witając go gości.
- Dzień dobry, moi panowie - rzekł. - Czym mogę służyć? Pokojem, posiłkiem, czy
jedynie dwoma kuflami najlepszego piwa?
- Prosimy o dwa pokoje, gospodarzu. I wieczorny po. siłek - gulasz, jeśli macie.
Tymczasem siÄ…dziemy tu, w kÄ…cie przy ogniu i zaczniemy od polewki.
Gospodarz ukłonił się i pospieszył do kuchni. Zająłem miejsce naprzeciwko Arkwrighta,
zastanawiajÄ…c siÄ™, co siÄ™ dzieje. Przy rzadkich okazjach, gdy z panem Grego-rym
nocowaliśmy w gospodach, zawsze braliśmy jeden pokój, on spał w łóżku, ja na podłodze.
Arkwright zamó¬wiÅ‚ nam osobne sypialnie.
- Co to jest polewka? - spytałem.
- To coś rozgrzewającego w zimny, mokry, jesienny wieczór. Gorąca korzenna
mieszanka grzanego wina i owsianki. Doskonale pobudza apetyt przed gulaszem.
TrochÄ™ zmartwiÅ‚o mnie sÅ‚owo wino. Walka z żoÅ‚nie¬rzami ponownie zademonstrowaÅ‚a, jak
gwałtowny i wściekły robił się Arkwright, kiedy sporo wypił -kich chwilach zaczynałem się
go bać. Miałem już nadzif
. ze ostatnio zaczął nieco ograniczać picie, może jednak epizod z werbownikami pobudził w
nim pragnienie.
próbowałem patrzeć optymistycznie na całą sytuację. Nocleg w gospodzie był zdecydowanie
lepszy niż noc pod żywopÅ‚otem bÄ…dz w wietrznej stodole - choć wie¬dziaÅ‚em, że najczęściej
John Gregory miaÅ‚ dobre powo¬dy, by postÄ™pować tak, jak postÄ™powaÅ‚. Po pierwsze, przed
starciem z mrokiem zawsze kazał nam pościć. Po drugie, wolał, by ludzie nie wiedzieli, co
zamierza. Pod¬szedÅ‚by do jednej z trzech potencjalnych kryjówek Mor-weny, omijajÄ…c
wioskÄ™. W tak niewielkich osadach wie¬Å›ci rozchodzÄ… siÄ™ bÅ‚yskawicznie. Teraz, gdy
wynajęliśmy pokoje, wszyscy w Coniston wkrótce dowiedzą się, że odwiedzili ich stracharz z
uczniem. A czasami czarow¬nice miaÅ‚y pomagierów wÅ›ród miejscowych - odkryÅ‚em to w
Pendle. Nawet bezecna wodna wiedzma, taka jak Morwena, mogła mieć swoich
informatorów.
Jakiś czas zmagałem się z sobą, rozdarty między dwiema możliwościami - nie powiedzieć nic
Arkw-nghtowi i stawić czoło możliwym konsekwencjom albo też powiedzieć, ryzykując
pobicie, a przynajmniej ostrą Durę. W końcu zwyciężyło poczucie obowiązku.
~ Panie Arkwright - zaczÄ…Å‚em, zniżajÄ…c gÅ‚os na wy¬padek, gdyby gospodarz wróciÅ‚ i nas
podsłuchiwał - są-
196
197
dzi pan, że to roztropne, byśmy siedzieli tu tak otWar cie? Morwena może mieć w okolicy
swoich zwolen^ ków.
Arkwright uśmiechnął się ponuro.
- Przestań mi matkować, młody Wardzie. Wicfej^ gdzieś jakichś szpiegów? Pamiętaj, kiedy
jesteś ze mrą robisz wszystko po mojemu. A ja muszę odpocząć i ^ posilić, jeśli mam stawić
czoło Morwenie. Uważaj się ^ szczęściarza, że dziś pójdziesz spać do suchego łóżka i z
peÅ‚nym brzuchem. Pan Gregory nie traktuje tak do¬brze swoich uczniów.
Może Arkwright miał rację. W pobliżu nikt się nie kręcił, a obaj zasłużyliśmy na porządny
posiÅ‚ek i odpo¬czynek po dwóch nocach spÄ™dzonych w jaskini pustelni¬ka. ByÅ‚em pewien, że
pan Gregory nalegaÅ‚by, abyÅ›my poÅ›cili przed spotkaniem z MorwenÄ…, postanowiÅ‚em jed¬nak
nie sprzeczać się więcej z Arkwrightem - zwłaszcza że miał wkrótce wlać w siebie trochę
wina. Rozsiadlem siÄ™ wygodnie, przestaÅ‚em siÄ™ martwić i ze smakiem zja¬dÅ‚em polewkÄ™.
Wkrótce jednak gospoda zaczęła się wypełniać i nim właściciel postawił przed nami talerze
pełne parującego gulaszu, kompania rolników pociągała już piwo, a większości stołów
siedziały grupki dziarskich, wesoły*
[ Pobierz całość w formacie PDF ]