[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szok przyprawiło przybyszów zachowanie Wiatru, kiedy niespodzianie wszedł do
jednej z chat i po krótkim, a wydawałoby się serdecznym powitaniu z jego miesz-
kańcami, zażądał od nich opuszczenia domu. Posłuchali go natychmiast, bez naj-
mniejszego sprzeciwu i bez żadnych oznak żalu, co jeszcze bardziej zdumiało
wstrząśniętych towarzyszy Hajga. Młody mężczyzna przed trzydziestką, kobie-
ta i troje dzieci w różnym wieku zgarnęli swoje rzeczy, zabrali niektóre sprzęty,
narzędzia i kilka garnków, po czym wynieśli się w niewiadomym kierunku.
 Nie myślałem, że kiedykolwiek w taki sposób wykorzystasz swoją pozycję
członka Kręgu!  zawołał z oburzeniem Nocny Zpiewak.  Po prostu wyrzuciłeś
ich na mróz! Jak można tak się ześwinić?!
Wiatr Na Szczycie tylko wzruszył ramionami.
 To jest mój dom, który zbudowałem własnymi rękami i słusznie mi się na-
leży. Poza tym jeszcze nie ma żadnego mrozu. A ten drągal, którego tak żałujesz,
był moją Gwiazdą. Zostawiłem mu chałupę na przechowanie do czasu, aż wrócę.
Wróciłem właśnie i nie ma się co nad tym roztrząsać. Jeśli Trop Pantery aż do tej
179
pory nie wybudował własnego domu, to znaczy, że jest głupi i leniwy, i sam jest
sobie winien.
 A jego dzieci?  spytała Srebrzanka.  Też są sobie winne?
 Możesz ich zawrócić, ale wtedy sama będziesz spała pod gołym niebem.
Srebrzaneczko, tu są Góry Zwierciadlane. Tutaj bardzo niechętnie uznajemy te,
no. . . kompromisy. Albo coÅ› masz, albo tego nie masz. Sam sobie musisz zapew-
nić byt, inaczej. . .
 Nie jesteś prawdziwym mężczyzną?  wtrącił szybko Zpiewak.
 . . . nie przeżyjesz  dokończył Wiatr.
Jagoda, która przysłuchiwała się tej wymianie zdań, obejrzała się na Kamyka.
Tkacz Iluzji właśnie oglądał kolekcję kozich i jelenich rogów, które przymocowa-
ne były do belek podtrzymujących spadzisty dach od wewnątrz. Niektóre służyły
za wieszadła.
 A więc to jest taki bezlitosny kraj?  spytała cicho.  Tu nikt nikogo nie
żałuje?
 %7łałuje, ale często litość ma za wysoką cenę  odrzekł Wiatr Na Szczycie.
 Jedzenia tu nie za wiele.
 Czy w takim razie ja miałabym szansę przeżyć, gdym urodziła się Hajgon-
ką?  zapytała Jagoda wprost.
Wiatr zmierzył spojrzeniem jej bladą twarzyczkę i czerwone oczy.
 Tak, myślę że tak  odpowiedział stanowczo.  Nie porzuca się tu dzieci
z powodu wyglądu. Jesteś zdrowa. . . poza tym. I masz korzystne zdolności. By-
łabyś chyba nawet pożądaną narzeczoną.  Uśmiechnął się filuternie.  Nocny
Zpiewak tak samo, z tym jego futerkiem. Dobra rzecz na zimne noce.
 A Kamyk?
Spojrzenie Wiatru powędrowało do chłopca, który nadal rozglądał się po wnę-
trzu, zainteresowany łowieckimi trofeami, kawałkami skalpów, zdobytymi kie-
dyś przez Wilka Wajetów w wojnie między klanowej i rozmaitymi tajemniczymi
przedmiotami, o których przeznaczeniu przybysze z Południa nie mieli pojęcia.
Kamyk wyrósł gwałtownie już w dwunastym roku życia, a teraz był dużym, bar-
czystym młodzieńcem. Jednak Wiatr Na Szczycie pamiętał opowieści Obserwa-
tora Płowego o chudym, niepozornym dziecku, które nastręczało mnóstwa kło-
potów, wymagało specjalnego traktowania i ogromnego nakładu pracy, włożo-
nego w samo wypracowanie systemu porozumiewania siÄ™. Nie, malutki Kamyk
nie miałby zbyt dużych szans. Pewnie jeszcze przed drugimi urodzinami szaman
zabrałby go od matki i poddał śnieżnej próbie  dziecko zasnęłoby na zawsze
gdzieś między zaspami. Pani Lawin była łaskawa i sprawiedliwa. Dawała lekką
śmierć słabym oraz nagradzała życiem silnych.
 Pewnie on też  powiedział Wiatr lekkim tonem.  Zobacz, jaki kawał
byczka z niego.
180
 Strasznie kłamiesz  odparła Jagoda z politowaniem.  Niemniej dzię-
kujÄ™.
Niespodzianie wspięła się na palce i ucałowała zaskoczonego Mistrza Iluzji
prosto w tatuaż.
Tymczasem na zewnątrz Wiatrowej chaty Wężownik z fascynacją przyglądał
się ośnieżonemu szczytowi  jednemu z wielu wznoszących się nad ciemno-
zielonym pasem sosnowego lasu. Wysoko na zbocze góry sięgały nieregularne
pasma zieleni. Rozmaite gatunki roślin kolejno rezygnowały i zostawały w tyle.
Pamięć chłopca podpowiadała mu nazwy znane z lekcji: karłowata brzoza, jało-
wiec, wierzba żmijowa i mech brodaty, najwytrwalszy wspinacz  rósł bowiem
tam, gdzie ginęły słabsze rodzaje. Wyżej widać było już tylko szarość skały i białą
czapÄ™ wiecznej zmarzliny.
 Masz ochotę się tam wybrać, co?  zagaił Pożeracz Chmur, który podszedł
niepostrzeżenie.
Wężownik przekrzywił głowę, rzucając krytyczne spojrzenie na szczyt.
 Czemu nie? To nie wydaje siÄ™ daleko. W parÄ™ minut tam i z powrotem.
Przyniósłbym trochę śniegu i nareszcie wiedzielibyśmy, jak toto naprawdę wy-
gląda. A Stalowy przestałby się mądrzyć.
W oczach młodego smoka zapalił się psotny błysk.
 No to już! Zabierz mnie ze sobą!
 A reszta?
 Co reszta? Reszta rozpakowuje tłumoki i poleruje mułom zadki. Zaraz ktoś
tu siÄ™ przywlecze i zagna nas do roboty. Decyduj siÄ™ szybko!
 Dobrze. Tylko uważaj. . .
* * *
Wężownik spodziewał się czegoś zupełnie innego. Wyobrażał sobie, że staną
na wierzchołku góry i będą mieli okazję spokojnie podziwiać piękny widok. Po-
tem zbiorą trochę owej intrygującej bieli do kieszeni i wrócą, by pochwalić się
swoim osiągnięciem reszcie kolegów.
Pierwszym doznaniem po dokonaniu skoku był nagły, dotkliwy ból w uszach.
A następnym dokuczliwe zimno. Wężownik przycisnął obie dłonie do uszu, wi-
dząc jednocześnie, że Pożeracz Chmur robi to samo, a jego twarz wykrzywia gry-
mas cierpienia. Po górnej wardze smoka spłynęły dwie strużki czerwieni. Wę-
drowiec poczuł, że i jemu nos zaczyna krwawić. Odruchowo pochylił się, by nie
zaplamić ubrania. Krew pociekła na śnieżną skorupę. Pomyślał, że śnieg nie przy-
pomina jednak ani sypkiej mÄ…ki, ani puchatych nasion dmuchawca, tylko twardÄ…
181
masę cukierniczą zastygającą na wierzchu największego tortu świata. Zakręci-
ło mu się w głowie i upadł na kolana, czując jednocześnie, iż z niewiadomych
powodów ma kłopoty z oddychaniem. Pożeracz Chmur złapał go za ramiona, mó-
wił coś, ale sens słów nie dotarł do Wężownika  słyszał jak przez grubą war-
stwę koców. Myśli Wędrowca rozpraszały się niczym przestraszone stadko owiec.
Smok wskazał w dolinę i chłopiec zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Instynkt
podpowiedział mu, że należy wracać. Natychmiast, bez zwlekania, inaczej straci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •