[ Pobierz całość w formacie PDF ]

okno były szeroko otwarte, światło nigdzie się nie paliło.
– Nadieżdo Fiodorowno! – zawołał.
40
Minęła dłuższa chwila. Zawołał ponownie.
– Kto to? – odezwał się głos Olgi.
– Czy Nadieżda Fiodorowna w domu?
– Nie ma jej. Jeszcze nie wróciła.
„To dziwne... Bardzo dziwne – pomyślał Aczmijanow z nagłym uczuciem silnego niepo-
koju. – Przecież miała iść do domu...”
Przeszedł się po bulwarze, potem po ulicy i zajrzał do okien Szeszkowskiego. Łajewski
siedział przy stole bez surduta i uważnie patrzył w karty.
– Dziwne, dziwne... – mruknął Aczmijanow i na wspomnienie o histerycznym ataku Ła-
jewskiego poczuł wstyd. – Jeżeli ona nie w domu, to gdzie?....
Znów poszedł w stronę mieszkania Nadieżdy, spojrzał na ciemne okna.
„Oszukała, oszukała...” – myślał przypominając sobie, że spotkawszy się z nim w południe
u Bitiugowów sama zaproponowała wieczorny spacer łódką.
W oknach domu, gdzie mieszkał Kirilin, było ciemno. Na ławeczce przed bramą siedział
stójkowy i spał. Kiedy Aczmijanow zobaczył ciemne okna i policjanta, wszystko stało się
dlań jasne. Już chciał iść do domu i zawrócił, ale w końcu znalazł się ponownie przed miesz-
kaniem Nadieżdy. Usiadł na ławeczce i zdjął kapelusz, czując, że głowa mu płonie z zazdro-
ści i poczucia krzywdy.
Zegar na miejskiej cerkwi bił tylko dwa razy na dobę: w południe i o północy. Wkrótce
potem, gdy wybiła północ, rozległy się szybkie kroki.
– A więc jutro wieczorem znowu u Miuridowa! – usłyszał nagle Aczmijanow i poznał głos
Kirilina. – O godzinie ósmej. Do widzenia.
Przed palisadą ogródka ukazała się Nadieżda. Nie zauważywszy siedzącego na ławeczce
Aczmijanowa, przesunęła się przed nim jak cień, otworzyła furtkę i nie zamykając jej weszła
do domu. U siebie w pokoju zapaliła świecę, szybko rozebrała się, ale nie położyła się do łóż-
ka, tylko uklękła, otoczyła ramionami krzesło i przywarła czołem do oparcia.
Łajewski wrócił do domu o trzeciej nad ranem.
XV
Postanowiwszy, że nie okłamie wszystkich od razu, lecz każdego na raty, Łajewski na-
stępnego dnia o pół do drugiej poszedł do Samojlenki, żeby wydostać pieniądze i umożliwić
sobie wyjazd koniecznie na sobotę. Po wczorajszym ataku, który do ciężkiego stanu we-
wnętrznego dodał jeszcze dotkliwe uczucie wstydu, dalsze pozostawanie w mieście było
wręcz niemożliwe. Jeżeli Samojlenko uprze się przy swoich warunkach, myślał Łajewski,
należy pozornie zgodzić się i wziąć pieniądze, a jutro tuż przed odejściem statku powiedzieć,
że Nadieżda odrzuciła propozycję wyjazdu; dziś wieczorem trzeba ją będzie przekonać, że to
wszystko robi się dla jej dobra. Jeżeli Samojlenko, który wyraźnie ulega wpływom von Kore-
na, kategorycznie odmówi pożyczki albo zaproponuje jakieś nowe warunki, to on, Łajewski,
jeszcze dziś odjedzie towarowym statkiem czy nawet żaglowcem do Nowego Afonu względ-
nie Noworosyjska, stamtąd nada uniżoną depeszę do matki i będzie czekał, aż matka wyśle
pieniądze na dalszą drogę.
U Samojlenki Łajewski zastał czekającego w salonie von Korena. Zoolog, który właśnie
przyszedł na obiad, swoim zwyczajem otworzył album i zaczął oglądać podobizny panów w
cylindrach i pań w czepkach.
„A to nie w porę! – pomyślał Łajewski. – Ten może przeszkodzić”.
– Dzień dobry panu! [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •