[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bliżej. Poczuła dotknięcie silnego uda. Jego ręka przesunęła się
ku górze. Gdy dotarła do piersi, Maggi nie mogła dłużej
wytrzymać napięcia. Nerwy miała w strzępach. Ciało jej
pamiętało to, co rozum próbował zapomnieć. Odwróciła się
lekko ku niemu, ale John przechylił ją znowu na plecy.
Któreś z nich wydało słaby jęk.
Jego palce zdobyły atłasowe wzgórze, a brunatny wartownik
na szczycie sprężył się na baczność.
- O Boże - ktoś westchnął.
Wargi, zimne cudowne wargi, całowały ją tam, gdzie
wyczuwa się puls na szyi. Potem przesunęły się ku płatkowi
ucha i wreszcie wpełzły łatwo na usta. Ale tylko na moment.
- Czy śpisz głęboko, Maggi? - Jego wargi były ponownie przy
jej uchu. Mogła rozpoznać cień uśmiechu w tym, co wyszeptał.
Usta mężczyzny zaczęły się znowu przesuwać, dotykając
delikatnie twarzy, szyi, wklęsłości między piersiami. Maggi
głęboko odetchnęła i zadrżała w sposób nie kontrolowany.
- Nie masz nic do powiedzenia, Maggi? - usłyszała znów jego
szept. Nie odpowiedziała jednak ani jednym słówkiem.
RS
114
John przysunął się jeszcze bliżej. Poczuła jego ciężar na swej
piersi. Mimowolnie znowu głęboko westchnęła. John zamarł w
bezruchu.
Nie przerywaj, nie zatrzymuj się, chciała krzyknąć. Ale
rozsądek trzymał ją nadal na wodzy. Tak jak sobie na wstępie
obiecała. Przecież zapadła w sen. Czyż nie tak? To nie będzie jej
wina, jeśli on...
A on uczynił to właśnie. Razem wspięli się na szczyt
rozkoszy, w śmiertelnym niemal spazmie.
I podobnie jak w orkiestrze uderzenie w cymbały bywa
ostatnim dzwiękiem symfonii, tak też oni zapadli się teraz w
ciszÄ™.
Minęło kilka minut. John miał głowę przy jej głowie, a dłoń
zanurzył delikatnie w jej wspaniale rudych włosach.
- Dobry Boże - ktoś wyszeptał.
Maggi miała wciąż trudności ze złapaniem tchu. John odsunął
się trochę i usłyszała jego nieco ironiczny głos:
- Jakiż ze mnie ogier, jeśli dziewczyna nawet się nie obudziła.
- W jednej chwili namiętność opuściła ją. A w jej miejsce wdarł
siÄ™ gniew.
Ogier! - słowo to rozległo się echem po pustych korytarzach
jej duszy. Ponieważ jest wdową, on wyobraża sobie, że
potrzebuje usług ogiera. Maggi wspomniała słowa
wypowiedziane do niego zaraz po przyjezdzie. Wtedy jej nie
uwierzył. Teraz okazało się, iż czekał na okazję, aby udowodnić,
że jest głupia. Krew w niej zawrzała. Nie, nie potrzebowała
przecież usługi ogiera, a jednak ją uzyskała. Czyż nie jest to
prawdą? A dla niego to całe szaleństwo było dokładnie tylko
tym. Usługą ogiera! Każda kobieta zadowoliłaby go podobnie.
Ale ona była pod ręką.
Gniew zawładnął nią całkowicie. Był ukoronowaniem
grzechu. Zdradziła pamięć Roberta w najgorszy sposób. A John
Dailey śmiał się z niej teraz.
RS
115
Nie da się opanować szaleństwu, myślała szybko. Odpłaci mu
tym samym. Ale jak? Co można zrobić, aby jednym pchnięciem
dopiec mu do żywego? Z labiryntu przeczytanych książek, z
pełnych chichotów rozmówek z przyjaciółkami wyłoniła się
jedna myśl. Przekręciła się na bok, położyła dłonie na jego
muskularnym brzuchu i sennym głosem szepnęła:
- Dziękuję ci, Robercie.
John na chwilę zamarł w bezruchu. Nie wierzył tym słowom.
Maggi poczuła, jak pręży mu się całe ciało. I nagle wyskoczył z
łóżka jak oparzony. Wyrzucił z siebie chyba pół tuzina
odpowiadających sytuacji anglo-saksońskich przekleństw. Paru
z nich Maggi nigdy przedtem nie słyszała. Nie wymagały jednak
objaśnienia. Zebrał gwałtownie swoje ubranie i obrócił się ku
niej, aby powtórzyć kilka z tych słów, których nie chciała
słyszeć. W odruchu samoobrony skryła się pod kocami i
zasłoniła rękoma uszy. A on trzasnął za sobą drzwiami.
Chwila triumfu Maggi minęła szybko. Kręciła się i rzucała w
łóżku, ale nie mogła znalezć miejsca dla siebie. To co zrobiła
było nie do usprawiedliwienia, a jednak zachwycało ją. On, w
jej przekonaniu, też nie był bez winy. Przez pół godziny toczyła
wewnętrzny spór ze sobą i ostatecznie doszła do wniosku, że
wina leżała w pełni po jego stronie. Przekonana o tym, wstała i
uporządkowała łóżko. Zwit okrywał okoliczne wzgórza szarą
poświatą.
Jedna z blizniaczek zaczęła niespokojnie popiskiwać. - Bogu
dzięki - wyszeptała Maggi, narzuciła podomkę i przebiegła hol,
żeby uspokoić małe.
Pogoda pogorszyła się zaraz po wschodzie słońca. Chłodny
północno-wschodni wiatr zapowiadał deszcz. Dom był
pogrążony w ciemnościach. Ciotka Eduarda zeszła na dół o
siódmej i zobaczyła, że Maggi krząta się już wokół małych.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]