[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chmur. Przewrócił się na plecy, wyciągnął ramiona wzdłuż ciała jak martwy i przez chwilę
dawał się unosić swemu łożu z traw i ziemi.
Potem zamknął oczy i zdrzemnął się na pół godziny.
6
Rzucał się tej nocy i przewracał z boku na bok, a myśli jego przeskakiwały z tematu
na temat, jakby przeszukiwały długą amfiladę pokojów, by znalezć miejsce spoczynku.
Wszystkie pokoje albo były zamknięte, albo nieprzytulne, aż wreszcie doszedł do miejsca,
do którego w głębi duszy świadomie dążył przez cały czas.
Pokój był pełen Indian.
Ta myśl była tak prosta, że rozważał, czy nie udać się w tej samej chwili do obozu
Dziesięciu Niedzwiedzi. Ale wydawało się to zbyt pochopne.
Wstanę wcześnie, pomyślał. Może tym razem zostanę tam parę dni.
Obudził się wcześnie, jeszcze zanim zaczęło świtać, lecz uzbroił się w cierpliwość i nie
wstał, powściągnąwszy chęć pognania na łeb na szyję do wioski. Chciał tam pojechać bez
pochopnych oczekiwań i został w łóżku do brzasku.
Kiedy miał już na sobie całe ubranie oprócz koszuli, porwał ją i wsunął jedno ramię
do rękawa. Zatrzymał się, wyglądając przez okno chaty, żeby upewnić się co do pogody. W
pomieszczeniu było już ciepło, a na zewnątrz prawdopodobnie jeszcze cieplej.
Będzie upał, pomyślał wyciągając ramię z rękawa.
Napierśnik wisiał teraz na kołku, a porucznik, sięgając po niego, zdał sobie sprawę,
że pragnie go nosić przez cały czas, niezależnie od pogody.
Spakował koszulę z powrotem do plecaka, na wszelki wypadek.
7
Dwie Skarpety czekał na zewnątrz.
Gdy zobaczył, że porucznik Dunbar ukazuje się w drzwiach, uskoczył dwa lub trzy
kroki, zwinął się w kłębek, usunął na bok o parę stóp i przywarował, dysząc jak szczeniak.
Dunbar żartobliwie zadarł głowę.
- Co cię napadło?
Wilk uniósł łeb na dzwięk głosu porucznika. W spojrzeniu jego było tyle nachalności,
że Dunbar zachichotał.
- Chcesz iść ze mną?
Dwie Skarpety zerwał się na równe nogi, wlepił ślepia w porucznika i ani drgnął.
- No dobra, idziemy.
8
Wierzgający Ptak obudził się, rozmyślając o Janie i o tym, co porabia w forcie białego
człowieka.
Jan. Cóż za dziwaczne imię. Próbował domyślić się, co też może znaczyć. Pewnie
Młody Jezdziec. Albo Szybki Jezdziec. Najprawdopodobniej coś wspólnego z konną jazdą.
Dobrze było mieć za sobą pierwsze polowanie sezonu. Po pojawieniu się w końcu
bizonów został rozwiązany problem wyżywienia, a to oznaczało, że może powrócić do
swojego wypieszczonego planu z pewną systematycznością. Podejmie go jeszcze dzisiaj.
Czarownik udał się do wigwamów dwóch bliskich doradców i spytał ich, czy zechcą z nim
tam pojechać. Był zaskoczony, z jakim entuzjazmem wyrazili chęć jazdy, niemniej jednak
wziął to za dobry znak. Nikt już się nie obawiał. Rzeczywiście ludzie chyba czuli się
swobodnie z białym żołnierzem. W rozmowach, które posłyszał w ciągu ostatnich paru dni,
były nawet wyrazy sympatii dla niego.
Wierzgający Ptak wyjeżdżał z obozu, mając szczególnie dobre przeczucia co do
nadchodzącego dnia. We wczesnych stadiach jego planu wszystko poszło dobrze.
Przygotowanie gruntu wreszcie się skończyło. Mógł teraz przejść do dzieła i wybadać białą
rasÄ™.
9
Porucznik Dunbar oszacował, że musi przejechać około czterech mil. Spodziewał się,
że najdalej po dwóch milach wilka dawno już nie będzie. Po trzech milach zaczął naprawdę
się dziwić. A teraz, na czwartej mili, był w zupełnej kropce.
Zagłębili się w wąską, trawiastą nieckę, wcinającą się klinem między dwa stoki, a
wilk nadal go nie odstępował. Nigdy przedtem nie szedł za nim tak daleko.
Porucznik lekko zeskoczył z grzbietu Cisca i wlepił wzrok w Dwie Skarpety. Swoim
zwyczajem wilk także stanął. Gdy Cisco pochylił łeb, żeby poskubać trawę, Dunbar ruszył
pieszo w kierunku Dwóch Skarpet, myśląc, że będzie zmuszony wycofać się pod naciskiem.
Lecz łeb i wystające z trawy uszy nie drgnęły, a kiedy porucznik zatrzymał się w końcu,
znajdował się nie dalej niż o jard.
Gdy Dunbar przykucnął, wilk przekrzywił łeb wyczekująco, ale poza tym nie wykonał
żadnego ruchu.
- Nie sądzę, żeby tam, dokąd idę, powitano cię z otwartymi ramionami - odezwał się
głośno, jakby gawędził z zaufanym sąsiadem.
Spojrzał na słońce. - Robi się gorąco; dlaczego nie pójdziesz do domu?
Wilk słuchał uważnie, ale wciąż się nie ruszał.
Porucznik zakołysał się na palcach i wstał.
- No dalej, Dwie Skarpety - powiedział rozdrażniony - zmykaj do domu.
Zamachał groznie rękami i Dwie Skarpety pierzchnął na bok.
Porucznik znów groznie zamachał i wilk uskoczył, ale było oczywiste, że nie ma
zamiaru iść do domu.
- W porządku - powiedział Dunbar z naciskiem - nie idz do domu. Ale zostań. Zostań
tutaj.
Dla podkreślenia słów pogroził mu palcem i zrobił w tył zwrot. Właśnie był
odwrócony plecami, gdy usłyszał wycie. Nie było donośne, ale ciche, zawodzące i wyrazne.
Wycie.
Porucznik odwrócił głowę, a Dwie Skarpety siedział z zadartym pyskiem, z oczami
wbitymi w porucznika Dunbara, pojękując jak nadąsane dziecko.
Dla widza z zewnątrz byłoby to wspaniałe widowisko, ale dla porucznika, który tak
dobrze go znał, przebrała się miarka.
- Marsz do domu! - ryknął Dunbar, nacierając na Dwie Skarpety. Jak syn, który
nadużył cierpliwości ojca, wilk położył po sobie uszy i dał drapaka, czmychając z
podwiniętym ogonem.
W tym samym czasie porucznik Dunbar puścił się biegiem w przeciwnym kierunku,
myśląc, że zdoła dopaść Cisca, odjechać cwałem i okpić Dwie Skarpety.
Przedzierał się przez trawę, obmyślając swój plan, gdy wilk nadbiegł, wesoło
podskakujÄ…c obok niego.
- Do domu - warknął porucznik i skręcił nagle ku swojemu prześladowcy. Dwie
Skarpety podskoczył do góry jak przerażony królik, zapominając w nagłej panice ucieczki o
łapach. Gdy wylądował, porucznik był tylko o krok od niego. Sięgnął do nasady ogona
Dwóch Skarpet i ścisnął za nią. Wilk wystrzelił do przodu, jakby wybuchła pod nim petarda,
a Dunbar roześmiał się tak serdecznie, że musiał przystanąć.
Dwie Skarpety, ryjąc ziemię, wyhamował w odległości dwudziestu jardów i obejrzał
się z wyrazem takiego zakłopotania, że porucznik nie mógł się powstrzymać, by go nie
pożałować.
Pomachał mu na pożegnanie i krztusząc się ze śmiechu zawrócił tylko po to, by
przekonać się, że Cisco ruszył z powrotem drogą, którą tu przybyli, skubiąc najwyborniejszą
trawÄ™.
Porucznik puścił się lekkim truchtem, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu na
wspomnienie Dwóch Skarpet uciekającego przed jego dotknięciem.
Dunbar dał szaleńczego szusa, gdy poczuł, że coś chwyta go za kostkę u nogi, a
potem puszcza. Okręcił się wokół, gotów stawić czoło niewidzialnemu napastnikowi.
Stał tam Dwie Skarpety, sapiąc jak bokser w przerwie między rundami.
Porucznik Dunbar spoglądał na niego przez kilka sekund.
Dwie Skarpety zerknął od niechcenia w kierunku domu, jakby myślał, że gra dobiega
końca.
- Więc dobrze - powiedział łagodnie porucznik, unosząc ręce na znak poddania. -
Możesz iść albo zostać tutaj. Nie mam już na to czasu.
Mógł to być leciutki hałas albo coś, co przyniósł wiatr. Cokolwiek to było, Dwie
Skarpety to wychwycił. Okręcił się raptownie i ze zjeżoną sierścią wbił ślepia w szlak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]