[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zgodzisz, Mary - powiedziałem do spętanej kobiety.
288
Mimo knebla zdołała wydobyć z siebie jakiś nieartyku-
łowany, gardłowy dzwięk, który oczywiście zignorowałem.
Gdy uznałem, że moje dłonie są już dostatecznie ciepłe,
zabrałem się do pracy.
Powróciwszy do mieszkania, nie ułożyłem się do snu,
tylko zacząłem malować, póki to, czego dokonałem, mia-
łem świeżo w pamięci. Wiedziałem też, że niedługo w naj-
bliższej okolicy rozpęta się istne pandemonium i beczenie
stada baranów z sąsiedztwa i tak nie pozwoli mi odpocząć.
Jak zawsze straciłem poczucie czasu, ale zgodnie z mo-
imi przewidywaniami przed południem, mniej więcej o je-
denastej, usłyszałem głosy policjantów pędzących na miej-
sce zbrodni oraz gorÄ…czkowe pokrzykiwania sklepikarzy
na ulicy, tuż pod moim oknem. Ogarnęło mnie przepy-
szne poczucie anonimowego bycia w samym centrum wy-
darzeń. Nie odpowiadałem przed nikim, byłem Panem
Wszechświata, bogiem, który pociąga za sznurki, każąc
tańczyć małym ludzikom. Było to absolutnie odurzające
doznanie.
Teraz dopiero spojrzałem na siebie i spostrzegłem, że
moje ubranie jest umazane krwiÄ…, a w jednej z dziurek
na guziki w mojej kamizelce wciąż tkwi kawałek mię-
sa. Rozebrałem się niezwłocznie, wepchnąłem ubranie
do torby, wymyłem się starannie, obejrzałem dokładnie
w lusterku nad misą każdy skrawek mego ciała i wresz-
cie włożyłem świeży strój. O 11.30 stałem już u wylotu
Miller's Court, z dobrze skrywanÄ… satysfakcjÄ… patrzÄ…c
na histeryczną krzątaninę moich baranów i ich świetnie
wyczuwalny strach.
Nim jednak dotarłem pod drzwi chaty Mary Kelly,
moją uwagę przykuł pewien policjant. Stał plecami do
289
mnie, w cieniu. Mocno pochylony, hałaśliwie wymiotował
pod ścianą domu. Wielkie nieba, pomyślałem, jacy ci ludzie
przewrażliwieni! A potem ruszyłem w stronę progu chaty.
Z wnętrza wyłoniło się dwóch mężczyzn; w jednym
z nich natychmiast rozpoznałem inspektora Abberline'a.
Miał cerę ducha, krew bowiem całkiem odpłynęła z jego
twarzy. Nagle uniósł głowę i spojrzał na mnie wilkiem.
Spotkaliśmy się już wcześniej, dzień po tym, jak tak pra-
cowicie zajÄ…Å‚em siÄ™ Elizabeth i Catherine.
-Pan Tumbril - zaskrzeczał. - Cóż za miłe spotkanie.
Uchyliłem czapki.
-Zdaje mi się, że nawet pan nie powinien tam wcho-
dzić - poradził mi Abberline, lekkim ruchem głowy wska-
zujÄ…c za siebie.
Funkcjonariusz, który skończył już wymiotować, wy-
łonił się z cienia, ocierając usta, i spojrzał na nas z za-
kłopotaniem. Właśnie miał coś powiedzieć, ale widząc
wyraz twarzy Abberline'a, tylko poprawił bluzę mundu-
ru i oddalił się.
-Te sceny nigdy nie bywajÄ… przyjemne, inspektorze -
odpowiedziałem tak uprzejmie, jak tylko umiałem. - Nie-
stety, taka jest moja praca.
Abberline spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem, a po-
tem bez jednego słowa pomaszerował przed siebie. Mi-
nąwszy mnie, wszedł w zaułek i oddalił się w kierunku
głównej ulicy.
W chacie wszystko wyglądało w zasadzie tak samo jak
w chwili, gdy z niej nocą wychodziłem. Mary była otwarta
od gardła po krocze. Większość jej organów została usu-
nięta i rozłożona w różnych miejscach izby. Ogień wciąż
płonął, a po ściankach kominka spływała oleista substan-
cja - ludzki tłuszcz, który osadził się tam po odparowaniu
w ogniu.
290
Lekarz i jego pomocnik byli zajęci badaniem zwłok.
Zignorowali mnie całkowicie, mogłem więc przejść na
drugą stronę izby, spokojnie wyjąć szkicownik i zabrać
siÄ™ do rysowania.
I właśnie w tym momencie w moim świecie dokona-
ła się wielka zmiana. Przebiegłem wzrokiem po ruinie
ciała Mary Kelly, śledząc czerwone i szarawe nacięcia
na udach i na zmasakrowanej twarzy. Doprawdy trudno
już było rozpoznać w niej istotę ludzką. Lecz ja dokład-
nie w tej chwili pojąłem nagle, że tracę czas. Nie było po-
trzeby rysowania, malowania, przedstawiania na płótnie.
Oto moje dzieło sztuki leżało przede mną na łóżku, po-
dobnie jak wcześniejsze, które stworzyłem i pozostawiłem
na mokrej ziemi w ciemnych zaułkach. Co więcej, było to
dzieło na wielką skalę. Każde z morderstw samo w sobie
było niezwykle piękne, lecz razem... Razem stanowiły
Gestalt - arcydzieło. Drobni gracze, tacy Abberline'owie
czy Archibaldowie, tępi policjanci, lekarze pochyleni nad
trupami - wszyscy oni byli postaciami zaludniajÄ…cymi
moje skończone już dzieło, niczym anioły w rogu fresku
Michała Anioła albo listowie wyznaczające granicę pej-
zażu. Moje dzieło było wspaniałe. Ja byłem wspaniały.
Niczym w delirium schowałem szkicownik do torby,
odwróciłem się i opuściłem Miller's Court 13. Nieświa-
dom tego, co się dzieje wokół mnie, skręciłem w Dorset
Street i krętymi uliczkami powróciłem do swego pokoju
nad sklepem z ziarnem przy Wentworth Street. PrzekrÄ™-
ciłem klucz w bocznych drzwiach budynku, zamknąłem
je za sobą i ruszyłem przed siebie wąskim korytarzem.
Niespiesznie wspiąłem się po schodach na piętro, czując,
że świat nie może już być lepszym miejscem. Przekona-
nie, że oto odkryłem nową formę percepcji, było wręcz
przygniatajÄ…ce.
291
Gdy stanąłem u progu mojego mieszkania, zdało mi się,
że z wnętrza dobiegł jakiś cichy dzwięk. Ostrożnie prze-
kręciłem klucz i pchnąłem drzwi. Zostawiłem zaciągnię-
te zasłony, lecz teraz, krótko po południu, słońce świeciło
tak mocno, że i w mojej izbie nie było ciemno. Wychodząc
w pośpiechu, zostawiłem kolekcję zakrwawionych noży
oraz piłę w otwartej skórzanej torbie, na którą rzuciłem
dodatkowo zakrwawiony ręcznik. Wszystko to zaś leżało
tuż pod sztalugami, na których spoczywał mój najnowszy
obraz. A pośrodku pokoju, ledwie kilka kroków od torby
i płótna, stał Archibald Thomson.
ROZDZIAA 41
Posterunek policji, Brick Lane, środa, 28 stycznia, 9.00
Pendragon spotkał Jimmy'ego Thatchera przed salą od-
praw. Sierżant trzymał w dłoniach niski karton pełen kana-
pek i kubków z kawą, przyniesiony z pobliskiego sklepiku.
-Dobra robota - pochwalił go Pendragon, otwierając
przed nim drzwi. Wszedł do sali o krok za nim, wybrał so-
bie z pudła kanapkę i kawę, po czym zajął miejsce w głębi
sali, przy superintendent Hughes.
Cała ekipa była już na miejscu. Inspektor się rozejrzał
i zauważył, jak bardzo zmęczeni są jego ludzie. Niektó-
rzy z nich pracowali przez całą noc i skutki wysiłku były
aż nadto widoczne. Pomyślał, że najlepiej będzie od razu
przejść do rzeczy.
-No dobra - zaczął, wstając. Pochylił się i oparł o blat
biurka. - Mamy czwarte morderstwo i zatrzymaliśmy po-
dejrzanego, ale ja mam wielkie wątpliwości co to tego, czy
to on jest sprawcÄ….
-Dlaczego? - spytała Hughes, odwracając się ku nie-
mu. - Francis Arcade został zatrzymany na miejscu zbrodni,
a odciski jego palców znalezliśmy na twarzy ofiary.
-To prawda. Lecz Arcade raczej nie mógł wcześniej
zabić pierwszych dwóch ofiar. I z całą pewnością nie zabił
O'Leary'ego, chyba że zdołał niezauważony wymknąć się
293
z celi, zamordować księdza, a następnie wśliznąć się z po-
wrotem. ..
-Może pan sobie darować ten sarkazm, inspektorze.
Pendragon sobie darował.
-Tak, Arcade istotnie mógł popełnić tę ostatnią zbrod-
nię - rzekł w miarę gładko. - Byłoby to morderstwo wzo-
rowane na poprzednich...
-To możliwe - wyrwało się Grantowi.
Pendragon skinął głową i odczekał chwilę, zbierając my-
śli, zanim podjął przerwany wątek.
-Tak, to możliwe. Właśnie wracam z drugiego przesłu-
chania pana Arcade'a. Nie udało mi się wydobyć z niego
ani jednego słowa. Znowu się zablokował. Powiedziałbym
nawet, że to stan graniczący z katatonią.
-Czyżby poczucie winy? Nagła świadomość popełnio-
nego czynu? - zasugerowała Hughes. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •