[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pikkendorff jechałby przed siebie bez odpoczynku, nie próbując rozpoznać sobie podobnych,
których obecność sygnalizował unoszący się z tego czy innego komina dym.
Ponieważ jednak kadet Venier nalegał, Pikkendorff pozwolił mu jechać, jak chciał. I
kiedy tylko na horyzoncie pojawiał się dym, kadet rzucał się w tamtą stronę, zupełnie nie
zważając na niebezpieczeństwo, ciągnąc za sobą to Abaja, to chorążego
Bazin du Bourga, którzy ubezpieczali go, gdy znajdował się, w zasięgu strzału, on sam
zaś krzyczał na całe gardło, spinając swego rumaka: Wyłazcie! Wyłazcie szczury! Mówcie,
kim
jesteście! . Metoda okazywała się skuteczna. Czasem wokół nich zaczynały gwizdać
kule i Sylwiusz, siedzący nieruchomo na koniu z milczącym biskupem u boku, rozpoznawał
su- chy klekot karabinów z gwintowaną lufą, używanych przez buntowników. Kadet
zachowywał się jak natchniony. Miotał przekleństwa, każąc swemu rumakowi tańczyć w
miejscu, podczas gdy jego czarny, kawaleryjski płaszcz wirował niczym ogon komety, a on
krzyczał na cztery strony świata:
Wyłazcie, łajdaki! Pokażcie swoje obrzydliwe gęby! . Kilka razy wywinął się cudem,
jego płaszcz podziurawiony był jak sito, a końska sierść osmalona co celniejszymi seriami.
W takich razach mówił: No, z tymi przynajmniej wiadomo, co i jak! Poczekajcie!
Jeszcze tu wrócę! . Kiedy indziej odbywało się to inaczej. Pojawiały się zgarbione istoty -
kobiety, starcy, dzieci, dorośli przygięci do ziemi i zastraszeni, a od czasu do czasu ktoś o
nieco sztywniej szym kręgosłupie i zdecydowanym spojrzeniu, z myśliwską strzelbą w garści.
Na ich widok kadet zeskakiwał z siodła, chwytał ich za ramiona niczym starych
druhów i oświadczał: Jutro będziecie ze mną. Wrócę tu. Pamiętajcie! . Notował ich imiona i
nazwę wioski, którą nanosił na mapę wraz z informacjami dotyczącymi ludności, zapasów i
uzbrojenia, po czym składał raport pułkownikowi Pikkendorffowi, który pytał zdziwiony:
Kadecie, a po co panu to wszystko? , ten zaś odpowiadał: Taki wiek, panie pułkowniku! .
Jednak najczęściej spotykali się z obojętnością. Kiedy tak jechali drogą - pięciu
jezdzców w nienagannych mundurach, jakby wyjętych z dawno minionych czasów - ludzie
podnosili ku nim wzrok posępny i pozbawiony wszelkiego wyrazu. Trzy nędzne grządki
ziemniaków, osioł i koza
o chudych wymionach - to był ich świat, w którego trybach żyli, znajdując tylko tyle
odwagi, by za pomocą strzelby przeganiać uboższych od nich samych, a której by im nie
starczyło, aby stawić czoło zorganizowanej bandzie i bronić swoich żon i córek. Kadet
widywał niektóre z nich, przyglądające się im spoza przymkniętych okiennic i bojące się
pokazać. Mówił wtedy: Dogadzają wam tchórze! Kiepsko dogadzają! . Nasz kadet uczył się
życia. Kiedy wracał ze swoich wypadów, Sylwiusz witał go wzruszony.
- I co, kadecie? Jakie nowiny?
Czy odnajdywał w nim siebie sprzed lat? To pytanie przestał już sobie zadawać.
Parę razy wydawało im się, że słyszą odgłosy działa - regularne, ale dosyć odległe,
niby echo bitew. Po niebie toczyły się dziwne grzmoty, a nieznane, błyszczące komety
przelatywały z oszałamiającą prędkością z jednego krańca na drugi. Raz zdawało im się, że
płonie jakaś wioska - daleko, z pewnością gdzieś po drugiej stronie granicy. Wyglądało to jak
niewyrazna, czerwonawa łuna, ledwo co wyłaniająca się spoza horyzontu, ale trwała bardzo
długo.
Wszystko to przerażało Abaja. Te znaki nie należały do jego języka. Nigdy wcześniej
się z nimi nie zetknął. Nie rozumiał ich. Przyroda, którą tak doskonale rozumiał i objaśniał,
nigdy mu podobnych nie dostarczyła. Spieszył się więc coraz bardziej, by odnalezć ludzi ze
swego klanu i wraz z nimi zagubić się w ostępach Wielkiej Puszczy.
Po zapadnięciu nocy, na biwaku, zasiadali całą piątką wokół ognia i pryzli
melancholijnie suchary moczone w cienkiej zupce, niewiele rozmawiając i czekając, aż
ogarnie ich senność. Czasem Pikkendorff pytał:
- A co ma dziÅ› dla nas Kostrowicki?
Pewnego wieczora chorąży Bazin du Bourg, odpowiedzialny za kwatermistrzostwo i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]