[ Pobierz całość w formacie PDF ]
metodach. Postaw mu siÄ™. Zachowaj siÄ™ raz wreszcie jak
dorosła osoba i powiedz mu, żeby wyniósł się z twojego
życia. %7łe to jest twoje i tylko i twoje życie...
- Mówisz tak, bo jesteś w innej sytuacji. Masz
gdzie mieszkać i z czego żyć. Możesz tu przetrwać...
- Jedyna różnica między mną a tobą polega na
tym, że ja przed nikim się nie chowam.
- I to jest twój dom, a nie mój... - dodała. - Ja będę
go musiała opuścić.
- Dość tej rozmowy. Ojciec prawdopodobnie tu się
nie pojawi. Zapomnij, że poruszyłem ten temat. Ale
pamiętaj, że któregoś z najbliższych dni będziesz
musiała coś zdecydować.
Wyróżnił słowo najbliższych". Dlaczego?
- Kiedy wszystko ułoży mi się w głowie, na pewno
coÅ› zrobiÄ™.
A kiedy mnie się ułoży wszystko w głowie, też coś
zrobię, pomyślał Jared. Byle nie było za pózno. Wyszedł
na platformę obserwacyjną i przez kilka minut patrzył na
drogę wiodącą do domu Wolfów.
Teraz był już całkowicie pewien, że popełnił błąd
telefonując na Florydę. Miał przedziwne wrażenie, że
wróg jest już blisko. Chociaż nie osłabła w nim chęć
zemsty na Mallorym, nie wiedział dobrze, jaką formę ta
zemsta powinna przyjąć. Na ile podświadomie chciał
zranić Lark, i w jaki sposób powinien jej ojca rzucić na
kolana.
CzujÄ…c siÄ™ przede wszystkim opuszczona, samotna,
zataczając się ze zmęczenia po paru bezsennych
nocach, Lark szła ciężko do sypialni na pięterku. Rzuciła
się na łóżko i zapadła w głęboki sen.
Obudziły ją gniewne głosy.
ROZDZIAA ÓSMY
Jared Wolf stał na progu domu i z góry patrzył spod
przymrużonych powiek na swego arcywroga. Drake
Mallory był mężczyzną potężnej budowy o czerstwej
cerze. Wydawał się starszy, tęższy, ale poza tym był taki
sam jak niegdyÅ› - arogancki i odnoszÄ…cy siÄ™ do
słabszych z pogardą.
- Patrzcie państwo! - powiedział. - Mój chłopak na
posyłki. Gdzie ona jest, Wolf?
Jared z trudem się hamował.
- O kim mówisz, Mallory? Czyżbyś miał tu
umówione spotkanie z którąś ze swoich dziwek? - Dłonią
pocierał o kieszeń dżinsów, wzrok wtopił w twarz
przeciwnika. - Czyżbyś jej nie zawiadomił, że dom już nie
należy do ciebie? Zapomniałeś? Obie twoje żony odkryły
tajemnicę twojego gniazdka i dlatego cię rzuciły...
- Won od mojej rodziny! - wrzasnÄ…Å‚ Mallory.
- Z rozkoszą, jeśli tylko opuścisz moją posiadłość.
Obaj mężczyzni wzajemnie sztyletowali się spojrzeniami.
Mallory nie wstąpił na schodki ganku, Jared z nich
nie zszedł. Obaj z nadludzkim wysiłkiem trzymali nerwy
na wodzy, aby wzajemna niechęć nie przerwała tamy.
Wskazując palcem dom, Mallory powiedział:
- Wiem, że moja córka tu jest i nie odejdę, póki z
niÄ… nie porozmawiam. Ty nie masz prawa...
- Mam wszystkie prawa - przerwał Jared. - Aącznie
z prawem obrony siłą ziemi, która do mnie należy. Lark
powiedziała mi, że nie chce rozmawiać z ojcem.
- Kłamiesz. Zawsze kłamałeś...
- Niech pan uważa. Nie jestem już chłopczykiem
do popędzania. I nie życzę sobie spoufalania. Specjalnie
użyłem formy ty", żeby pan posmakował jej w
specyficznym kontekście. Może już wystarczy? Chcę,
żeby pan wiedział, że jest pan najbardziej aroganckim,
odpychającym typem. Aby z nią rozmawiać, musiałby
pan wejść siłą, a pan jest silny tylko w słowach. Na mnie
słowa nie robią wielkiego wrażenia. - Na ustach pojawił
mu się lekki uśmiech. - Ale nie radzę próbować siły.
- Dugan! - warknÄ…Å‚ Mallory przez ramiÄ™. - Chodz tu
szybko, człowieku.
Jared był tak zapatrzony w swego wroga, że nawet
nie zauważył drugiego mężczyzny siedzącego w
samochodzie. Był to spotkany niedawno w Cripple Creek
miły woznica, jeden z najbardziej znanych rozrabiaków w
tych stronach. Jeden z najprzebieglejszych.
Slim Dugan wygrzebał się z dżipa i oparł o błotnik.
- Wolę sobie postać tutaj, panie Mallory -
powiedział. - Cześć, Jared. Wyglądasz wcale znośnie... -
Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Mallory jeszcze bardziej poczerwieniał. Rzadko
zdarzało się, że jego rozkazy nie zostawały spełnione.
Nadął się i oświadczył Jaredowi:
- Jeśli zrobiłeś jej krzywdę, draniu, to cię zabiję...!
- Nie tak się mówi do człowieka, z którym chce się
ubić mteres, panie Mallory. - Jared czuł, że traci
panowanie. Jeszcze chwila, a rzuci siÄ™ Mallory'emu do
gardła. - Dlaczego miałbym krzywdzić milionerską
córunię? Jaki byłby w tym mój interes? Miałbym ją
krzywdzić tylko dlatego, że jej tatuś okłamał i oszukał
moją matkę, wpędzając ją do grobu? A może dlatego, że
jej szanowna mamusia obciążała mnie winą za puste
butelki po whisky? Lub dlatego, że druga pańska
córęczka zwaliła na mnie winę... Eee, szkoda słów. -
Machnął ręką. Wskazując palcem drogę, wykrzyknął: -
Wynoś się stąd panie Mallory! No już, jazda z mojej
ziemi!
Mallory był absolutnie zaskoczony siłą emanującej z
Jareda nienawiści. I po raz pierwszy poważnie
zaniepokojony. Trwał jednak przy swoim:
- Nie ruszę się stąd, póki nie dowiem się, nie
zobaczę, że wszystko jest w porządku. A może ona jest
przetrzymywana wbrew swej woli? Wszystkiego można
się po panu spodziewać.
- O tak, po mieszańcu można spodziewać się
najgorszych rzeczy - powiedział z goryczą Jared. - Dla
pana byłem i jestem mieszańcem.
- Ja chcę się widzieć z moją córką, psiakrew! Z jej
własnych ust chcę usłyszeć, że ona nie chce rozmawiać
ze starym ojcem. Wiem dobrze, że kiedy mnie zobaczy,
wróci jej rozum. - Mallory odzyskiwał pewność siebie.
Założył ręce na piersiach i rozstawił nogi, aby dać do
zrozumienia, że się nie ruszy, póki jego życzenie nie
zostanie spełnione.
- A ja mówię nie! - odparł krótko Jared.
Mallory jakby się skurczył.
- Niech pan ją przynajmniej zapyta. Jeśli ona
powie, że nie... - Mallory wyraznie szukał kompromisu. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]